Soren Sulfur Soren Sulfur
258
BLOG

Syndrom zakompleksionego hamletyzowania o hamletyzowaniu

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 0

Dziennik Gazeta Prawna publikuje artykuł pt. "Polacy, czyli zakompleksieni średniacy". Warto to przeczytać, zapoznać się. Jest to idealny zapis problemu, przed jakim stoimy jako naród. Nie nie, nie jest to to, co wysuwa jako tezę autor tego artykułu. Że mamy nieuzasadnione, nierealne pretensje i wymagania, przez co nie jesteśmy w stanie nic realnie dokonać i wobec tego zawsze kończymy z niczym. I że dzielimy się na dwa obozy - jeden nieprzyjmujący rzeczywistości do wiadomości, a drugi zbyt skupiony na biczowaniu siebie i innych, pielęgnowaniu kompleksu niższości, by zrobić cokolwiek pożytecznego. Otóż nie. Naszym problemem  jest to, że wiedząc o tym wszystkim, podążamy nieustannie którąś z kolein tego konfliktu. Albo się biczujemy albo wychwalamy nawet wtedy, gdy tego robić nie chcemy. Nie dlatego, że czegoś nam brak, ale dlatego, bo cholernie ciężko jest się z tego schematu wyrwać. I to widać w tym artykule GDP. Niby ma być krytycznym spojrzeniem trzeźwego umysłu, ale po prawdzie wpada właśnie w te stare koleiny z lubością - tyle tylko, że jest w stanie je opisać. Stwierdzić zaś, że nimi podąża - nie.


"Przypadła nam rola przeciętniaka, do której nie tylko trudno nam przywyknąć, lecz także nawet się do niej przyznać." Stwierdza Autor na wstępie. Następnie zapada zapewnienie o "średniactwie" naszego kraju, polegające na zestawieniu podstawowych faktów. Niemcy mają tyle a tyle ludności, taką a taką gospodarkę, a Rosja tyle i tyle ludności i taką a taką gospodarkę. No mocarstwem nijak nie jesteśmy. Wielkie odkrycie to to nie jest. No jak to, to jak my możemy wobec tego mieć jakieś pretensje czy aspiracje? I wali jak w bęben w tych, co pretensje i aspiracje mają. Koleiny.

Przeświadczenie o zdeterminowaniu jakimś odgórnym; jakimś fatum, które ma nad nami ciążyć jest właśnie typowym, szkodliwym schematem myślowym. Kraje nie mają żadnej wyznaczonej roli, nie podążają za jakąś hierarchią, nie patrzą na ranking kto jest średni a kto wielki. Starają się za to nieustannie polepszyć swoją pozycję by zapewnić bezpieczeństwo. Te, które robią to najskuteczniej, bez względu na swoją wielkość, cele osiągają. Nie oznacza to jednak wcale bycie mocarstwem. Bycie mocarstwem nie jest nigdy celem żadnego kraju, jest tylko efektem jego zabiegów i oznacza większą zdolność obrony swojego bezpieczeństwa (potocznie: interesów). Polska ani teraz, ani nigdy wcześniej w historii nie miała w sobie "genu mocarstwowości", ale mocarstwem została - na wskutek swoich zabiegów. Żadne państwo mocarstwem z urodzenia nie zostaje i na mocarstwowość skazane nie jest.

Potem Autor zauważa, że spośród reszty krajów w okolicy to my jesteśmy najwięksi. Ale zamiast wyciągnąć z tego logiczny wniosek, że w stosunku do nich pełnimy taka rolę jak Niemcy czy Rosja do nas (ośrodek większego potencjału) stwierdza, no że skoro tak to łeee, jesteśmy z nimi  tej samej lidze, z jakimiś słabiakami, bo nie jesteśmy tak wielcy jak Niemcy czy Rosja. No kurczak, los rzucił nas w takie badziewie jak śliwkę w...już nie będę pisał w co. Ech, a jaka szkoda że nie jesteśmy Niemcami!

No, ale z takim podejściem zapewne gdybyśmy Niemcami byli, Autor doszedłby do wniosku że masz ci los, USA takie wielkie, Chiny tak olbrzymie, tam jeszcze Rosja przerozległa... a dookoła ta drobnica Europejska. Masakra, jesteśmy średniakami, musimy iść w głównym nurcie. Pobrzmiewa tu właśnie to, co Autor próbuje skrytykować. Megalomania. Polska może być TYLKO wielka. Dlatego porównamy się tylko do wielkich. Skoro porównanie wypada źle, to klapa i lipa panie i panowie, czas zwijać manatki. Bo przecież możemy być TYLKO wielcy, a skoro nie jesteśmy, to szkoda czasu.

Koleiny.

Potem Autor zaczyna opisywać jaka to tzw. polityka jagiellońska jest "od czapy" bo służyłaby tylko nam, a nie innym krajom, poza tym woła o sztywne sojusze, a jak mawiał brytyjski lord Palmerston kraje nie mają stałych sojuszów, ale stałe interesy. No, ale Unia, Unia nas uczy, a raczej oducza tej megalomanii, pokazuje nam miejsce, więc spokojnie, jeszcze wyjdziemy na ludzi, to jest średniaków.

To kolejne koleiny-sugerowanie, że należy przeciwstawiać się jakiemuś "romantyzmowi" i itp. "odpałom" patriotycznym, które to przeciwstawienie ma automatem oznaczać, że jest się twardo stąpającym po ziemi realistą. Nic bardziej mylnego. Sam ten dualizm przekreśla możliwość myślenia realnego. Jeśli bowiem już na starcie określa się, że nie interesuje nas jakiś konkretny cel, ale bycie średniakami, a więc nie zapewnianie sobie coraz większego bezpieczeństwa, ale zajęcie jakiegoś miejsca - podrzędnego - w  hierarchii państw to tym samym nigdy żadnego celu nie osiągniemy. Jeśli zaś podążanie za interesem i celami określimy jako nierealistyczne - no bo jak mamy to robić, skoro jesteśmy średniakami; to tym samym nigdy nic nie osiągniemy. To tak, jakby będąc sportowcem stwierdzić, że skoro nie jesteśmy tacy, jak ci co są na podium, to od razu może zadowólmy się miejscem w środeczku. W takim razie - po co startować?

Wyrwijmy się jednak z kolein i oceńmy sytuację na chłodno, zgodnie z zasadami realistycznej szkoły geopolityki. Palmerston był Brytyjczykiem i miał brytyjską perspektywę geopolityczną. Wlk.Brytania jest wyspą. Jej celem geopolitycznym wobec tego od zawsze było takie manipulowanie otoczeniem międzynarodowym, by uniemożliwić powstanie w Europie hegemona mogącego zagrozić Wyspom. Dlatego też interes Brytyjski nie dał się nigdy zamknąć w sztywne sojusze i Londyn notorycznie je zmieniał a partnerami żonglował jak piłeczkami - bo sytuacja zmieniała się, interes pozostawał, trzeba było się dostosować. To jak mieszanie w kotle. Z punktu widzenia brytyjskiego interes nie równał się sojuszowi.

A spójrzmy na Polskę. Nie mamy potencjału mogącego zapobiec "mieszaniu" w naszym kotle przez silniejsze Niemcy i Rosję. Które to mieszanie jest nieuniknione i niezależne od dobrej woli tych państw - to prawidła geopolityki. Jednocześnie jesteśmy więksi i silniejsi od naszych sąsiadów. Oznacza to, że jesteśmy uwięzieni pomiędzy byciem podmiotem a przedmiotem stosunków międzynarodowych. Nie "średniakiem" ale "nie dającym się przyporządkować" krajem. Naszą potrzebą, interesem, jest być silnym by zrównoważyć Niemcy i Rosję, ale nie możemy tego dokonać samemu-jest to niemożliwe. Tak się jednak składa, że słabsze kraje regionu zajmują dokładnie tą samą przestrzeń geopolityczną i podlegają wobec tego tym samym procesom, co i my. Gdyby nagle w miejscu Polski powstał nie "średniak" godzący się na swoją średniawość jako "wannabe mocarstwo", ale partner mogący dać im oparcie, alternatywę dla podporządkowania znacznie większym; zamiast huśtać się między Rosją i Niemcami, wybrałyby go. Bo taki partner w miejscu Polski jest słabszy niż Niemcy czy Rosja, więc można go bardziej nagiąć do własnej woli i stosunki z nim ułożyć w większej równowadze i bez podległości. Podobnie wygląda to po stronie Polskiej. Łatwiej jest nam ułożyć współpracę z krajami mniejszymi, niż z większymi dokładnie z tego samego powodu. Celem takiej współpracy jest połączenie potencjałów małych krajów regionu. Razem są one bowiem silniejsze niż Niemcy czy Rosja, a w pewnych konfiguracjach maksymalnych nawet niż obydwa te państwa razem wzięte. Kluczem jest umiejętność zbudowania takiego sojuszu. By to zrobić, należy móc coś zaoferować. Tylko Polska ma dosyć potencjału i odpowiednie położenie geostrategiczne, by móc wyjść z taką ofertą.

Ale by to wiedzieć należy potrafić określić, czym u diabła jest ten mityczny interes Polski. Bo często tak jest, że myli się interes narodowy z interesem biznesowym - rozumie się to na zasadzie transakcji, że coś się kupuje i sprzedaje a kto stracił tego pech. To kompletnie nieporozumienie.

W naszym przypadku Palmerston ma racje - ale Autor artykułu nie rozumie w jaki sposób, bo nie potrafi zrozumieć interesu narodowego swego kraju. U nas geografia jest sztywna, nie mieszamy w żadnym kotle jak Brytyjczycy, ale mamy za to stałe wektory zagrożeń i sojuszów. Dlatego u nas interes równa się sojusz. Ten sam kraj jest widziany jako rywal, ten sam jako zagrożenie i ten sam jako sojusznik. Zawsze. I tym jest polityka jagiellońska - rozpoznaniem, który z potencjalnych sojuszników jest najważniejszy. Obecnie zaś to, co robi nasz MSZ w regionie, budując Grupę Wyszehradzką jest planem B po klęsce planu A na wskutek powstania Nordstreamu i upadku pomarańczowej rewolucji na Ukrainie; próbą zbudowania platformy zdolnej udźwignąć interes narodowy - którym jest polityka jagiellońska. Unia nas tu nic nie oducza, ale jest narzędziem. Które powinniśmy jak najbrutalniej wykorzystać. Nie ma żadnych "interesików" ani megalomanii, jest geopolityka. Kto ją ignoruje - ginie.

I to jest pragmatyczne, trzeźwe podejście, a nie banialuki o hamletyzowaniu. Konkrety, fakty, analiza, a nie bicie piany. To jest metoda na wyrwanie się z kolein. Fakty wyzwalają. Nie sztuką jest biadać nad swoimi śłabościami. Sztuką jest zamienić je w swoją siłę. Tak właśnie rodzą się mocarstwa. A przynajmniej - sprawne kraje.
 



Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka