Do tej pory prezes PiS systematycznie poszerzał swoją bazę liberalną wśród wyborców. Wydawało się, że czasy soc-populizmu już nie wrócą. Było to oczywistą strategią na podbieranie wyborców PO, ale tak też się składa, że całkiem rozsądną z punktu widzenia gospodarki - gdyby jednak do władzy wrócił. Można było lansować pogląd, że Kaczyński się liberalizuje. Może to przesada, ale medialnie wyglądało to tak że tam, gdzie kręcił się wokół prezesa poseł Wipler, automatycznie wartość merytoryczna pomysłów gospodarczych rosła.
Jednak to już było i minęło.
Jak czytamy z nowego wystąpienia, Kaczyński postanowił porzucić szturmem poprzednią linię. Stwierdza dzięki temu, że należy podnieść najwyższą stawkę podatkową, bo jest za niska i brakuje pieniędzy na "wspólne projekty", a do tego pomstuje jeszcze na możliwość płacenia CIT 19%, wypominając to Millerowi. Można to odczytywać właśnie jako element układanki sondażowej, atak na SLD, bo skoro spirala emocji przeciwko Platformie już się sama nakręca, to strata z zmiany retoryki nie będzie trwała ani znacząca, ale...
Ale te kalkulacje musiały być robione chyba na kolanie. Bo przecież nie kto inny, jak Kaczyński wprowadził obecną, 32% stawkę PIT (z uprzedniej 40%), na osłodę reszcie obywateli obniżając ich daninę o jeden procent. Atak na Millera potyka się więc o własne nogi. Rząd PiS kontynuował bowiem zmiany podatkowe, które on zapoczątkował, dodając do tego jeszcze obniżkę składki zdrowotnej. Wszystko to do niedawna służyło by bić po głowie Platformę, która składkę podwyższyła razem z VAT, i pomstowała na politykę podatkową PiS, która "zabrała z budżetu pieniądze". Trudno nie zapytać więc "co do licha?"
Do tego jest to typowy przykład podążania za słupkami kosztem konsekwencji. Jeszcze nie tak dawno Kaczyński optował za stopniowymi zmianami w prawie podatkowym mającymi ułatwić ich płacenie, tym samym kokietując mały i średni biznes, a wraz z nim sporą część wyborców PO. Teraz jednak widać stwierdził, że fala niezadowolenia z rządów Tuska sama będzie rosnąć, więc można zmienić płytę na lewicową by osłabić konkurentów z tej strony. Tylko że zapomniał, że właśnie na jego niekonsekwencję, na to rozbieganie między sprzecznościami ludzie są najbardziej wyczuleni. Tym samym obecna wolta zostanie zapamiętana bardziej, niż na to zasługuje i urośnie rangą wyżej, niż pewnie faktycznie ma znaczenie. Tak, jak kiedyś Kaczyński stwierdził, że w kampanii prezydenckiej był na pigułkach, i tym tłumaczył zmianę retoryki a właściwie odcięcia się od swojego postępowania z tamtego czasu, tak teraz można złośliwie stwierdzić, że chyba odstawił wiplerol.
Trudno jednak nawet w kategoriach politycznych kalkulacji zrozumieć tą zmianę. Bo przecież ten sam przekaz Kaczyński mógł tak wymodelować, by wpasować w swoją poprzednią strategię-ktoś pamięta że było coś takiego jak "projekt Gliński"? Zamiast więc mówić o wyższych podatkach - może warto by zaproponować ich obniżenie?
Wątpię by to dotarło do kogokolwiek, nie jestem naiwny, ten blog jest tylko "szufladkowaniem" swoich własnych myśli z pamięcią, że jeśli już chce się to robić, to może warto to udostępnić bo a nóż widelec komuś się przyda. Dlatego proszę wybaczyć mi śmiałość, gdy zaproponuję alternatywę.
Zredukować stawkę PIT 18% do zera. Po pierwsze, płacą ją mniej zamożni i najbiedniejsi, praktycznie tylko pracownicy najemni. Właściciele małych i średnich biznesów już dawno przerzucili się na CIT 19%. Którego płacą, w przeciwieństwie do zagranicznych korporacji, sztucznie wykazujących straty, czy wrzucając absurdalne rzeczy w koszty. PIT 18% zresztą poprzednio Kaczyński pod wpływem dawki Wiplera planował przerzucić do płacenia na stronę pracodawców. Wpasowało by się to w tamte słowa. Obniżenie podatku tego dotknęłoby ok. 96% płatników PIT. Ponieważ jednocześnie płaca oni podatek VAT kupując towary i usługi, strata dla budżetu byłaby ograniczona, natomiast stworzono by impuls konsumpcyjny w dobie kryzysu. Problemem jest tylko fiskalna niemożność dokonania tego na "hurra". Dlatego należałoby ustawowo wprowadzić systematyczne, sztywne obniżanie tego podatku aż do zera. Propozycja: 0,5% w następnym roku, 1,5% w kolejnych. Dostosowanie budżetu do tej zmiany byłoby koniecznością, ale skoro prezes proponuje zmianę traktowania korporacji transferujących z Polski zyski, medialnie dałoby się to jakoś uzasadnić. Podejrzewam, że matematycznie również, skoro np. w ocenie CAS firmy zagraniczne płacą faktycznie ok. 0,02% należnego podatku zamiast 19% (choć ile w tym prawdy - nie wiadomo). Tylko pierwsze trzy lata byłyby trudne do spięcia budżetowo, zakładając iż sama obniżka nie wywołałaby żadnego efektu pozytywnego dla gospodarki. A wywołałaby, bo oznaczałby wyższe pensje. Docelowo więc istniałaby jedna stawka PIT 32% dla najbogatszych. Tylko oni płaciliby podatek dochodowy. Przedsiębiorcy zaś płaciliby 19%. Pomijając system składek - opodatkowania pracy - oznaczałoby to iż faktycznie biedni płacą najmniej. Zero. Połączenie tego z słynnym "sięganiem do głębokich kieszeni" byłoby to spójną strategią podatkową. Podobną do tej, którą zastosowano na Węgrzech.
Bo podwyższając podatki Budapesztu nad Wisłą się nie zbuduje. Ale może Kaczyńskiemu i jego partii o to już nie chodzi.
Sulfur
Inne tematy w dziale Gospodarka