W USA kolejny rok upowszechnia się dla nas kuriozalny zwyczaj składania zamiast życzeń bożonarodzeniowych to takich, które są neutralne religijnie - tradycyjne "merry christmas" jest więc wypierane przez "happy holidays".
Zrozumiałe jest, dlaczego wzbudza to irytację wśród części amerykanów - ponieważ jest to widziane jako kolejna fanaberia politycznej poprawności. Ta, mimo że regularnie ośmieszana, ciągle się jeszcze trzyma. Dlaczego, skoro stwarzane przez nią specjalne "okrężne" terminy dla każdego, kto mógłby się poczuć urażony same w sobie brzmią bardzo obraźliwie, rażąc swoją wymuszonością i nienaturalnością? Przecież nie inaczej jest w tym wypadku, gdzie w zwrocie „merry christmas” jest wyraźne odniesienie do Chrystusa, więc pozbycie się tego jest słusznie odczytywane jako forma obrazy.
Polakom łatwo jest wyśmiewać tą "nową świecką tradycję", bo zapominają, że Ameryka nie jest krajem jednorodnym kulturowo. Polska zaś po II wojnie światowej uległa w wyniku postanowień władz komunistycznych uniformizacji, stała się jednakowa etnicznie i religijnie. W społeczeństwie amerykańskim zaś występują problemy, które dla nas po prostu nie istnieją. Na przykład takie, że gdy kierowani uprzejmością i zwyczajem życzymy komuś "merry christmas" może się okazać, że są oni wyznania mojżeszowego, muzułmanami lub ateistami. Popełnienie faux pas w momencie składania życzeń jest łatwym sposobem do pogorszenia sobie relacji z drugą osobą. Jeśli takie pomyłki są rzadkie, to są ignorowane i nie sprawiają różnicy, ale proszę sobie wyobrazić że po raz dziesiąty tego dnia ktoś katolikowi życzy milej Chanuki... a Żydowi wesołych Świat Bożego Narodzenia... Zaczyna to być irytujące i faktycznie można się obrazić, generuje to mimo dobrych intencji sytuacje konfliktowe. Nic więc dziwnego, że próbuje się to jakoś rozwiązać, bo istnieje pewien zwyczajny problem w kontaktach międzyludzkich - jak tu się nie ranić nawzajem?
Na całe szczęście jednak Polaków ten problem - dosyć wydumany, ale jednak problem - nie dotyczy. Nie dlatego, ponieważ nie jesteśmy społeczeństwem wielokulturowym, ale dlatego ponieważ gdzieś po drodze ta kwestia jakoś sama się rozwiązała. Po prostu - u nas życzy się sobie "wesołych świąt". A jakich? Wiadomo, że domyślnie Bożego Narodzenia... ale nawet jeśli nie, nikt specjalnie różnicy nie zauważy. Bo będąc neutralnym -„świętować” można wszystko - określenie to nie jest odcięte od swych religijnych korzeni. Nie mamy więc tego dylematu co Amerykanie. Dlaczego tak się stało? Cóż, może to przypadek i tak rozwijał się język polski, a może z racji tego że przez stulecia sami byliśmy społeczeństwem wielokulturowym, opartym o wspólnotę wartości nie zaś krwi, to i widać gdzie nie gdzie ostańce tamtej mądrości która potrafiła wszystkich pogodzić a nikogo nie wykluczyć – co jest wadą politycznej poprawności, która potęguje zjawisko, jakie chce zwalczać.
I wbrew pozorom tej mądrości ostało się w nas całkiem dużo. Patrząc na to jak u nas kształtowała się kwestia praw kobiet czy wolności religijnej nie można dojść do wniosku innego niż stwierdzenie, że to Zachód był zacofany w stosunku do nas, a nie my do niego. Podczas gdy tam kwitła nietolerancja, u nas podpisywano Konfederacje Warszawską. Gdy tam władca narzucał religię, u nas musiał się on spowiadać przed Sejmem z autokratyzmu. Gdy tam słowo jednego człowieka przekreślało wszystko, u nas kwitł parlamentaryzm i instytucje republiki. To nie jest żaden mit wielkości, ale zwyczajne fakty. Także gdy nasze państwo zgnuśniało i upadło, Polacy przechodzili dalej swoją własną, odmienną ewolucję społeczną. Dlatego gdy odzyskaliśmy niepodległość, natychmiast nadano pełnię praw kobietom. Na Zachodzie kawałek po kawałku nadawano płci żeńskiej kolejne prawa - tak, że w latach 70-tych w Francji, Szwajcarii czy Belgii kobieta bez pozwolenia męża nadal nie mogła korzystać z konta w banku, kupować domu czy samochodu. Czy jest się więc dziwić, że powstały u nich takie zjawiska jak feminizm, a lewica obyczajowa wciąż znajduje paliwo do agitacji? Społeczeństwa Zachodu, wbrew temu co innym i sobie samym wmówiły, wcale nie są specjalnie awangardowe. Raczej - konserwatywne aż do bólu i przez to rozhuśtane między ekstremami. Raz grzechem jest zbyt kusy strój, a raz zbyt skromny.
W istocie jedyną rzeczą, którą społeczeństwa Zachodu górują nad nami od stuleci, jest poziom wolności gospodarczej. Pierwsze uwłaszczyły chłopów i to rozpoczęło lawinę zdarzeń, które pomogły je wypchnąć do peletonu modernizacji. To, kto komu co sprzedawał, gdzie kupował i po jakich cenach, podlegało coraz mniejszej kontroli a wraz z tym coraz mniejszej kontroli podlegali sami ludzie. Ponieważ dawało to wymierne korzyści, władcy systematycznie poszerzali zakres swobody. W ten oddolny, pełzający sposób, poprzez budowę kapitalizmu, rodziła się wolność osobista a wreszcie polityczna. Wraz z nimi ewoluowały prawa i instytucje, które musiały się zmieniać wraz z społeczeństwem, dając podwaliny pod sukces Zachodu.
U nas tymczasem ta sama sfera wolności gospodarczej była zakładnikiem szlachty. Tak więc o ile mieliśmy w innych kwestiach więcej rozsądku i umiaru niż zachodni europejczycy, to w tej jednej nam go zabrakło. Szlachta systematycznie ograniczała wolność innych stanów, rezerwując tą osobistą i polityczną tylko dla siebie, a wobec braku konkurencji trwoniąc tą gospodarczą. Zachowywali się, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, jak grupa społecznego nacisku: przyznając sobie immunitety, blokując potencjalną konkurencję i obarczając kosztami systemu resztę kraju. W rezultacie w Polsce feudalizm trwał aż do upadku Rzeczpospolitej, walnie przyczyniając się do zapóźnienia państwa w każdej innej sferze i tym samym w końcu podpisując cichcem jego akt zgonu. Zbyt łatwo zapomina się o tym, że mimo zbudowania najpotężniejszego państwa tej części kontynentu, Polska była nieustannie gospodarczo zapóźniona w stosunku do absolutystycznego Zachodu. Nie prawa polityczne czy indywidualne bowiem, nie rozsądek społeczny stanowią o wygranej w modernizacyjnym wyścigu, ale wolność gospodarcza. Ta zaś potrafi całkiem nieźle funkcjonować długi czas bez innych składników republiki i demokracji. W istocie bowiem to ona je zawsze rodzi. Na odwrót nie działa to tak samo skutecznie.
Nasze mądre tradycje więc nie uratowały nas przed rozbiorami. Dokonały go państwa lepiej rozwinięte gospodarczo, a rządzone absolutystycznie - nawet formalnie zacofana, feudalistyczna Rosja była od nas lepsza. Czerpała korzyść bowiem z tego, że nie łączyła ognia z wodą, instytucji republiki z feudalizmem, ale była państwem autokratycznym, dążącym do realizacji długofalowych celów i podporządkowując im wszystkie zasoby kraju. W momencie gdy dzięki temu zmodernizowała do wysokich standardów armię i przechwyciła od Warszawy handel zbożem na Zachód, dominacja Rzeczpospolitej skończyła się. Nie było nas stać na bycie mocarstwem. Z jednej strony zniszczył nas rosyjski feudalny moloch, zarzucając nas czapkami, a z drugiej drobne królestwo Prus, które mimo braku wolności politycznej dało swoim mieszkańcom większa wolność gospodarczą. Rozszczepioną między wolnością a zniewoleniem Rzeczpospolitą Obojga Narodów pokonało zło, którego się na czas nie pozbyła i dobro, którego nie chciała przyjąć.
Zapóźnienie wolności gospodarczej trwało u nas również w XX wieku, wszelkie ulepszenia dwudziestolecia międzywojennego zaprzepaścił komunizm. W Trzeciej Rzeczpospolitej zaś, będącej nieustannie gdzieś w ogonie światowych rankingów, nadal nie jest z tym najlepiej. Kontrola państwa, biurokracja, nieczytelne prawo, absurdalne podatki, niewydolny system sprawiedliwości i administracji. Wszystko to razem ciągnie nas w dół tak, jak przed stuleciami.
W najnowszym rankingu Heritage Foundation mierzącym wolność gospodarczą, Polska zajęła odległe, 57 miejsce na 177 państw, osiągając wynik 66 punktów na 100 możliwych. Na uwagę nie zasługują kraje gorsze od nas - mimo, że znalazła się tam Francja (64,1) oraz Włochy (60,6); lecz te, które będąc w UE - są od nas lepsze. To głównie kraje „zdyscyplinowanej północy” - Niemcy, Holandia, Dania, Szwecja, Norwegia, Finlandia, Islandia, Austria, Luksemburg. Ale też Wielka Brytania i Irlandia. W tej samej grupie są również Czechy, Litwa oraz Estonia. Wszystkie te państwa zaliczono do posiadających „w większości wolne” gospodarki, osiągając wyniki od 70 do 79,9 punktów.
Warto zwrócić uwagę, że kraje które „łopatologiczni liberałowie” potępiają w czambuł jako czerwone zagłębie socjalizmu które zaraz padnie – czyli głównie kraje opiekuńczej Skandynawii - osiągnęły bardzo dobre wyniki, wskazujące na to, iż cokolwiek dzieje się po stronie redystrybucji dochodu narodowego jest mniej ważne od przejrzystego, wolnościowego systemu prawa tworzącego prawdziwe zręby wolnego rynku. W końcu ojciec austriackiej szkoły ekonomii, F.A. Hayek w swojej „Konstytucji wolności” wskazał, że najważniejszym składnikiem liberalizmu jest odpowiednie prawo, zapewniające jak najwięcej wolności przy jak najlepszej ochronie przed jej nadużyciem. Takie prawo, które człowiek może racjonalnie przewidywać i odnosić się do niego w swoich działaniach jak do sił natury-które nie są arbitralne. Wymogi te spełnia Skandynawia. Paradoksalnie więc okazuje się, że o sukcesie krajów Skandynawskich, powszechnie kojarzonych z socjalizmem, zaważył liberalizm. Ponieważ państwa te dysponują wynikiem średnio w okolicy 75 punktów, podczas gdy „ojczyzna” współczesnego kapitalizmu - Stany Zjednoczone - mają ledwo jeden więcej, bo 76, a najbardziej liberalne państwo – Singapur, które ma być ich rzekomo kompletnym przeciwieństwem - oddziela od nich ledwo dwanaście punktów.
Wmawia się nam od lat, że w Polsce dokonała się jakaś liberalna, pazerna rewolucja, że już dość, że należy brać przykład z państw takich jak Szwecja, nie zaś Stany Zjednoczone. Tymczasem prawda jest taka, że obydwa modele wymagają podążania w tym samym kierunku-ku wolności. Tylko ona zapewni nam przetrwanie – lewicowewynalazki w stylu rewolucji seksualnej, tak często uważane za jakieś wielkie, kulturowe osiągnięcie Zachodu, które zaważyło o jego sukcesie gospodarczym. Czas przestać wierzyć w zaklęcia. Zamiast poprawności politycznej życzmy sobie poprawności gospodarczej.
Sulfur
Inne tematy w dziale Gospodarka