Można by powiedzieć, że podejście Tuska, polegające na "polityce małych kroków", inkrementalnych zmian stopniowych, jest niewystarczające i wręcz szkodliwe. Brakuje bowiem określenia strategicznych kierunków reform, na których koncentrowałaby się praca rządu i gdzie dążono by do osiągnięcia maksymalnych celów w minimalnym czasie. Do pewnego stopnia wydaje się, że tylko jeden sektor został właściwie potraktowany: emerytalny. Ale nawet tu zmiany, które pozornie są spore w istocie są za małe i niewystarczające. W obliczu skali problemu jakim jest ciągnący cały kraj w dół system (i nie jest to przesadą: jego koszty są główną przyczyną: długu, bezrobocia, katastrofy demograficznej) takie postępowanie jakim wykazuje się premier to detal, to konserwacja pędzelkiem precyzyjnym wielkiej, obdrapanej ściany fabrycznej.
I to jest właśnie problem stylu rozwiązywania problemów made by Tusk: jest cofnięty w czasie o lat dziesięć-piętnaście, próbuje poprawić to, czego nie zrobiono dekadę temu tak, jakby miał całe lata prosperity przed sobą i nic innego na głowie. Bo przecież obecne próby uszczelnienia systemu emerytalnego to dokańczanie rozgrzebanej reformy z czasów Buzka... Platforma tkwi w przeszłości, rozwiązując to, co było, a ignorując to, co jest. Bilans pozostaje więc niekorzystny. Małe kroki się nie sprawdzają.
Tak jak w 2011 roku expose premiera od początku wyglądało jak przemowa roczna, tak samo jego druga wersja z 2012 prezentuje się podobnie: toż to plan na przejście przez rok 2013. A co dalej? Dokąd zmierzamy? Dokąd te małe jednoroczne kroki mają nas prowadzić, co jest celem?
Zabawny dokument "Strategia 2030, trzecia fala nowoczesności" opracowany przez zespół obecnego ministra Boniego niby ma być tu jakąś wskazówką, ale nie jest. Jego założenie startowe - że jest to strategia na dwie dekady, nie ma racji bytu. Już obecnie jego mechanika przestaje obowiązywać, diagnozy są przestarzałe i co najwyżej można łaskawie powiedzieć, że impulsy rozwojowe o których mówi dotrwają do 2020 roku (choć pewnie wyczerpią się szybciej, bo już ok. 2015). Częściowo jest tak, że założenia tej strategii były nieprawidłowe (bo już na starcie przestarzałe, wyciągnięte żywcem z lat 80-tych), a częściowo - świat przyśpieszył przez kryzys. To, co wydawało się, że zajmie dwie dekady stało się rzeczywistością w lat pięć. W efekcie te plany można wyrzucić do kosza.
Jeśli się zastanowić, nie istnieje inny sposób rządzenia niż "małe kroki" - rozwiązywanie problemów etapami, jeden po drugim, koncentrując swój wysiłek na jednej rzeczy, mierząc siły na zamiary i dostosowując je do spodziewanej reakcji politycznej. Kalibrowanie takie okazało się nie najgłupsze, zapewniając Platformie na tyle dobre notowania i wyniki rządów, by Donald Tusk mógł prześlizgnąć się po fali kryzysu jak serfer-ryzykant.Teraz jednak dochodzi do końca tej przejażdżki w obliczu narastających problemów gospodarki światowej, a fala może go porwać w głębiny. Dlaczego? Ponieważ małe kroki powinny być stanowcze. Tusk był i jest zbyt zachowawczy.
Za stanowczością idzie konsekwencja, a za konsekwencją plan. Tak, można zmieniać małymi krokami system emerytalny, ale trzeba wiedzieć, co się chce osiągnąć, do czego się zmierza, jaki problem się rozwiązuje, a jaki - stwarza w jego miejsce danym postępowaniem. Czy ktoś z ręką na sercu może powiedzieć, jaki jest plan Donalda Tuska i jego ekipy? Dokąd to wszystko ma zmierzać? Przecież żadna z reform, które z taką pompą wprowadza premier naprawdę nic nie rozwiązuje, jest dopiero krokiem na drodze by to uczynić. Ponieważ zaś żadnego planu nie ma, to jedyną wskazówką jak mogą wyglądać ostateczne cele jest tylko wytarte hasełko o rzekomym liberalizmie Platformy, ale w to chyba już nikt nie wierzy.
Przydałby się więc jakiś konkretny plan działań, opis jak dojść z punktu A do punktu B. Od stanu obecnego do stanu pożądanego. Bo samo określenie, ze chciałoby sie by było B to jednak za mało, a nierozważne wprowadzenie reformy "na akord" może mieć (i przeważnie ma) opłakane skutki.
Problemów jest wiele, ale by pokazać na przykładzie jak taki plan powinien wyglądać weźmy pierwszą rzecz z brzegu z która jakoś nikt nie potrafi sobie poradzić: biurokrację.
Biurokracja została nazwana przez obecnego premiera "dżunglą" i przyznał, że jest on bezradny wobec jej rozrostu. Oznacza to, że nawet nie wie, co ten rozrost powoduje. Otóż głównym powodem jest uchwalane w Polsce prawo. Produkuje się ogromną ilość przepisów, więc ogromna rzesza ludzi musi to obsługiwać. Często są to przepisy sprzeczne, pisane na kolanie, a nad całością nikt nie sprawuje kontroli. To dlatego biurokracja jest dżunglą, bo ma urzeczywistniać polskie prawo, a to wygląda jak dżungla. I dlatego polska biurokracja jest tak wroga obywatelowi, ponieważ w dżungli jak to w dżungli - silniejszy zjada słabszego. Jeśli chce się to zmienić, należy zmienić prawo. Nic innego nie pomoże.
W tym celu należałoby przede wszystkim przejrzeć przepisy, scalić je, ograniczyć, skodyfikować i zmienić na prostsze. Nie opłaca się próbować poprawiać tu czegokolwiek małymi krokami, racjonalizować (komisja "Przyjazne państwo"-klapa, czy plajta deregulacji Pawlaka ), bo biurokracja przed czymś takim z łatwością się "obroni". Zamiast tego należy wyrwać korzeń problemu. Na przykład w sferze gospodarki jest to ustawa o wolności gospodarczej. Warto rozważyć czy faktycznie nie lepiej by było w jakiejś formie powrócić do tej, która była ujęta w tzw. ustawie Wilczka. W ten sposób wpływ biurokracji na gospodarkę zostałby ograniczony i za jednym zamachem można by pozbyć się również wszystkich innych zbędnych przepisów, które teraz martwe, bo nie zahaczone w ustawie, można by zlikwidować. A wraz z ich likwidacją stołki urzędników same zaczęłyby znikać. Z korzyścią dla wszystkich. I dopiero z tego punktu można małymi krokami dostosowywać resztę do nowego kręgosłupa prawnego. Przy tym reorganizacja sądów Gowina to "mały pikuś", ale jednocześnie skala zysków z takich kroków - nieporównanie większa. Jest o co walczyć.
Metodę powtarzać w każdej dziedzinie aż do skutku. I jak się to zrobi, dopiero można zastanawiać się czy np. likwidacja powiatów, dublujących urzędy, ma sens. Bo bez tego urzędnicy po prostu przepłyną z miejsca na miejsce.
Sulfur
Inne tematy w dziale Polityka