Jeden z czytelników zwrócił się drogą poczty mailowej do prowadzących tego bloga z prośbą o ustosunkowanie do odpowiedzi Białego Domu na petycję w sprawie katastrofy smoleńskiej. Czytelnikowi w szczególności chodziło o ten fragment: "(...) zwracamy uwagę, że zarówno władze Polski, jak i Rosji przeprowadziły własne dochodzenia.Prowadząc je, Polska i Rosja zgodziły się na przestrzeganie zapisów konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym, która ustala standardy i zalecane praktyki w śledztwach dotyczących cywilnych katastrof lotniczych".
Przypomnę, że w pierwszych dniach podjęto decyzję, iż w przedmiocie badania nad przyczynami katastrofy smoleńskiej, państwa będą procedować podług załącznika 13 konwencji chicagowskiej. Zgodnie z jej treścią:
5.1. Państwo miejsca zdarzenia wszczyna badanie okoliczności wypadku i jest odpowiedzialne za prowadzenie takiego badania. Może ono jednak przekazać przeprowadzenie badania w całości lub w części innemu Państwu lub regionalnej organizacji badającej wypadki na podstawie wzajemnego porozumienia i zgody. W każdym przypadku Państwo miejsca zdarzenia wykorzysta wszelkie środki, aby ułatwić to badanie.
Ponieważ państwem miejsca zdarzenia była Rosja, toteż w jej gestii znalazło się badanie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Organizacją, której rosyjski rząd przekazał kompetencje to przeprowadzenia badań był uzależniony od Kremla Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) z Tatianą Anodiną na czele.
Konkluzje MAK-owskich badań wszyscy znamy i nie trzeba ich tutaj przypominać. Potraktowanie Polski jako petenta przez stronę rosyjską do dziś budzi zastrzeżenia. Dość przypomnieć jedno z wielu - sprawę wraku Tu-154, do dziś znajdującego się w Rosji, międzyczasie niszczonego i niezabezpieczonego.
Na ile dało się tego uniknąć? Już w maju 2010 r. odpowiedzi udzieliła redakcja "Rzeczypospolitej". Otóż przypomniała ona o łączącej Polskę oraz Federację Rosyjską porozumienia z 7 lipca 1993 r. w sprawie ruchu samolotów wojskowych i wspólnego wyjaśniania katastrof, a konkretnie art. 11:
Art. 11 W przypadku zaistnienia incydentu w przestrzeni powietrznej Rzeczypospolitej Polskiej lub Federacji Rosyjskiej będącego następstwem działalności lotnictwa wojskowego, Strony podejmują niezbędne kroki wykorzystując bezpośrednią łączność w celu niedopuszczenia do eskalacji incydentu i szybkiego usunięcia jego skutków oraz wymiany w trybie pilnym informacji o zaistniałych wydarzeniach.
Strona polska takie informacje będzie przekazywaćza pośrednictwem Attache Wojskowego Ambasady Federacji Rosyjskiej w Rzeczypospolitej Polskiej,Strona rosyjska za pośrednictwem Attache Wojskowego Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Federacji Rosyjskiej.
Wyjaśnienie incydentów lotniczych, awarii i katastrof, spowodowanych przez polskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej Federacji Rosyjskiej lub rosyjskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej Rzeczypospolitej Polskiej prowadzone będzie wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie.
Jednocześnie Strony zapewniają dostęp do niezbędnych dokumentów z zachowaniem obowiązujących je zasad ochrony tajemnicy państwowej.
W sytuacjach awaryjnych Strony zobowiązują się do udzielenia niezbędnej pomocy załogom wojskowych statków powietrznych.
Jak należałoby modelowo pogodzić kolizję obu aktów normatywnych prawa międzynarodowego?
Otóż w istocie nie było co godzić, ponieważ żadnej kolizji nie było. Oba akty prawne regulowały co innego. Konwencja o międzynarodowym lotnictwie cywilnym, znana również jako konwencja chicagowska z 7 grudnia 1944 r. dotyczy samolotów cywilnych; natomiast porozumienia z 7 lipca 1993 r. w sprawie ruchu samolotów wojskowych i wspólnego wyjaśniania katastrof dotyczy samolotów wojskowych.
Istotą zatem było ustalenie charkteru prawnego prezydenckiego Tu-154. Jeśli uznać, że miał charakter cywilny, właściwa winna być konwencja chicagowska; jeśli wojskowy - porozumienie z 1993 r. W pół roku po katastrofie Jerzy Miller, zapewne broniąc dotychczasowych decyzji rządowych, przekonywał, że był to samolot cywilny. Amicus Plato (interes Polski), sed amica est veritas (interes Rosji)? Niezupełnie. W końcowym raporcie komisji Millera z 27 czerwca 2011 r. strona rządowa już przekonywała, że Tu-154 miało status samolotu wojskowego.
Jakie argumenty przemawiają za przyjęciem statusu wojskowego? Przykładowe:
- samolot należał do 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego;
- pilotami byli zawodowi żołnierze;
- smoleńskie lotnisko miało charakter wojskowy i w zamierzeniu dopiero od roku 2013 będzie mogło przyjmować loty cywilne;
- rosyjscy kontrolerzy lotu nie posiadali licencji do przyjmowania lotów cywilnych (co może per se nie decyduje o charakterze Tu-154, ale świadczy o tym, jak zainteresowane strony oceniały ten status przed wypadkiem, kiedy nie było potrzeby naginać prawdy pod którąś z tez).
W związku z powyższym powstaje pytanie: co zadecydowało o tym, że strona polska przystała na procedowanie wg niekorzystnej dla niej konwencji chicagowskiej. Wiemu już, że nie arystoteleswoskie umiłowanie prawdy bez względu na konsekwencje. Może więc zwyczajna niekompetencja? W końcu ani przecież premier, ani jego ministrowie nie znają się na meandrach niszowego międzynarodowego prawa lotniczego... Może zatem nie wiedzieli o istnieniu porozumienia z 1993 r.?
Mam wątpliwości. W maju 2010 r. opozycja wnosiła w Sejmie o przyjęcie rezolucji, która pozwalałaby przejęcie uprawnień w zakresie badania nad przyczynami katastrofy. Za "Rzeczpospolitą" komentarze z tego okresu:
– To zbyt nerwowy ruch ze strony PiS – mówił „Rz” Waldy Dzikowski, wiceprzewodniczący PO.
– Inicjatywa PiS, jak sądzę, ma jako podłoże wyłącznie dobre intencje, ale mija się z pewną rzeczywistością prawną i organizacyjną – stwierdził zaś premier Donald Tusk.
Zdaniem wicemarszałek Sejmu Ewy Kierzkowskiej z PSL przekazywanie dochodzenia doprowadziłoby do „niepotrzebnego chaosu”.
Natomiast już w tym okresie, prof. Grabowska mówiła, że niewykorzystanie zapisów porozumienia z 1993 r. to kompromitacja. Winy doszukiwała się w departamentach MON i MSZ i założyła, że Donald Tusk nie został o tej umowie poinformowany. W takim wypadku jednak, gdy się o niej dowiedział najpóźniej w 3-4 tygodnie po katastrofie (publikacja "Rzeczpospolitej"), dlaczego wciąż się od niej odżegnywał? Nieumiejętność przyznania się do błędu?
Czy błąd, jakie państwo polskie popełniło w pierwszych dniach po katastrofie smoleńskiej, które być może rzeczywiście wypadałoby nazwać za Ziemkiewiczem "katastrofą posmoleńską", da się jeszcze naprawić?
Nie.
Nie, ponieważ nie da się cofnąć czasu do momentu, kiedy dowody rzeczowe w postaci wraku samolotu były jeszcze świeże. Pytanie, czy Rosja kiedykolwiek zechce oddać nam ten wrak. A nawet gdyby i oddała, to po takim czasie, jakiekolwiek ślady na cokolwiek będą miały znikomą wartość. Musimy zatem albo uwierzyć komisji Millera z całym dorobkiem inwentarza, albo skazać się na snucie przeróżnych teorii, które już nie będą możliwe do weryfikacji.
Natomiast walka o wzruszenie ustaleń komisji MAK może mieć wymiar zaledwie prestiżowy. Taki charakter ma też chyba próba uzyskania czegokolwiek poprzez wniesienie petycji do Białego Domu. Tyle tylko, że administracja Obamy powołała się na uzgodnienia pomiędzy rządem Polski a Rosji. Czy formalnie Stany Zjednoczone mają jakąkolwiek legitymację do działania, skoro to - z zewnętrznego punktu widzenia - Polska sama pragnęła takiego procedowania. "Chcącemu nie dzieje się krzywda".
Nawet jeśli wybrano nieprawidłowy reżim prawny, a więc załącznik do konwencji chicagowskiej, zamiast porozumienia z 1993 r., to wydaje się, że państwa, partnerzy, zawsze ad casum mogą umówić się inaczej. Żeby twierdzić coś przeciwnego, należałoby upatrywać w jakimś elemencie zarzut bezwzględnej nieważności oświadczeń woli rządu polskiego z pierwszych dni po katastrofie. Art. 14 porozumienia z 1993 r. mówi, że:
Art. 14 Niniejsze porozumienie zawiera się na okres pięciu lat i ulega automatycznie przedłużeniu na dalsze okresy pięcioletnie. Każda ze stron może w dowolnym czasie wypowiedzieć je w formie pisemnego zawiadomienia drugiej strony. W takim wypadku niniejsze Porozumienie zachowuje ważność w okresie sześciu miesięcy od momentu otrzymania takiego zawiadomienia.
Argumentacja musiałaby przebiegać w ten sposób, że przepis ten jest normą iuris cogentis a nie iuris dispositivi, czyli że jest bezwzględnie wiążący, nawet pomimo woli obydwu stron. Według tego rozumowania, procedura wypowiedzenia tego Porozumienia musi nastąpić tylko i wyłącznie w cyt. powyżej trybie.
W tym momencie sygnalizuję tylko problem, bo analiza tego zagadnienia prawnego przy ograniczonych środkach jakie posiadam (niszowość zagadnienia, a w związku z powyższym brak dostępu do specjalistycznej literatury, której odnośnie tejże umowy może nawet... w ogóle nie być) w optymistycznym wariancie zajęłaby mi wiele godzin.
Dostrzegam tu jednak dalej idącą konsekwencję. Powstaje bowiem pytanie, czy Porozumienie z 1993 r. dalej wiąże stronę polską oraz rosyjską? Jak w ogóle traktować wydarzenia kwietnia 2010 r.? Czy właśnie jako konkludentne jego wypowiedzenie, obustronne zrzeczenie się trybu i gwarancji z art. 14? W takim razie według jakiego trybu należałoby procedować, gdyby doszło do wypadku lotniczego samolotu wojskowego rosyjskiego albo polskiego na terytorium drugiego państwa?
Bo jeśli to nie było wypowiedzenie porozumienia z 1993 r., to czy sygnatariusze tej umowy mogą każdorazowo konkludentnie zawiesić jej obowiązywanie? Jaka jest podstawa prawna do takiego działania? Czy trzeba by było wówczas sięgać do "zwyczaju", mglistych, nieskodyfikowanych zasad prawa międzynarodowego? Jeśli bowiem to nie było wypowiedzenie, acz tylko "zawieszenie" Porozumienia z 1993 r., to zarazem oznacza to, że zawarto nową umowę międzynarodową, tylko czy... przestrzegany był tryb jej uchwalenia?
Legitymacji formalnej do wzruszania kwietniowych ustaleń polsko-rosyjskich z 2010 r. wprawdzie nie mają Stany Zjednoczone, ale z pewnością mają je Polska oraz Federacja Rosyjska. Czy powyższe pytania się zaktualizują, gdy w którymś z tych państw zmienią się rządy, które postawią sobie za cel zerwanie z obecnie sprawującymi władzę?
Soren
Inne tematy w dziale Polityka