Tomasz Lis czekał z atakiem na swoją prawicową konkurencję z cierpliwością. Zaatakował, gdy została osłabiona sytuacją w "Rzeczpospolitej" w związku z zwolnieniami po trotylowym tekście. Na swym portalu Natemat.pl oświadczył, że jeśli prawicowcy chcą jedną ręką pobierać pieniądze od właściciela Presspubliki, a drugą wszystkim wskazywać go palcem jako niszczyciela dziennikarstwa, to powinni odejść, zwolnić się , bo inaczej wyjdą na hipokrytów. Ujął to w swoim stylu, pisząc o "rżnięciu dziewicy orleańskiej i rycerzy wolności słowa".
Pomijając formę, bo taka po prostu w internecie się sprzedaje - chodzi o skandal, podwórkowość i Lis to wie - to zastanawiają tam dwie kwestie. Po pierwsze, w tekście można znaleźć przesłanki wskazujące na powód, dla którego gdzie redaktor Lis się nie skieruje, to sieje swoją łagodnie mówiąc, awersję do PiS i Kaczyńskiego i przy okazji całej prawicy. Otóż swego czasu krytykował on tę partię, gdy była u władzy. Z jego słów wynika, że pod naciskami środowiska prawicowych publicystów i/lub polityków PiS został odsunięty od aktywnej pracy w Polsacie i to spowodowało, że podjął decyzję o zwolnieniu się w ogóle, na znak protestu. Widać więc, że ma osobiste powody, by polityków tej formacji nie lubić i w związku z tym każdego, kto jest "z drugiej strony".
Po drugie, Lis gra na dobrze znanej nucie. No bo jak można brać pieniądze od osoby, którą potem się publicznie opluwa? I intuicyjnie coś w tym jest, bo wygląda to jak niewdzięczność i prowokowanie, tylko że... dziennikarz to nie jest sprzedawca warzyw.
Dla Tomasza Lisa naturalne jest, że można nie zgadzać się ze swoimi przełożonymi, i że gdy współpraca się nie układa, to się pracę traci. Nieraz, jak pisze w swoim tekście, spotykał się z sytuacją gdy musiał godzić się na coś, co go oburzało, a kiedy przekroczona była pewna linia, to po prostu rozstawał się z pracodawcą. No cóż, tak bywa. Wniosek z tego, że wedle redaktora Lisa zadaniem dziennikarza jest być niezależnym i kiedy to nie jest możliwe powinien dać sobie spokój, bo celem i walutą w tym zawodzie jest wiarygodność. Ale jakie to ma przełożenie na sytuację w Presspublice?
Podarujmy sobie pytania kto ile ma kredytów i ile dzieci na utrzymaniu. To kompletnie bezprzedmiotowe, czego Lis nie zauważa. Jego argument byłby właściwie skonstruowany, gdyby publicyści Presspubliki NIC nie mówili, gdyby zamilkli, gdyby po nagłym wybuchu niezadowolenia ucichli, albo - gdyby nie pisnęli słówkiem. Wtedy można by ich oskarżyć o to, że bardziej pachną im pieniądze i dla nich poświęcają swoją niezależność.
No ale właśnie... Sęk w tym, że oni tej niezależności nie poświęcili. Nie zgadzali się i nadal nie zgadzają z decyzjami i słowami swego szefa i głośno to artykułują. Nie kryją tego, mówią publicznie. Lis grzmi, że Hajdarowicz musi być niezwykle tolerancyjny, bo każdy normalny wydawca takich ludzi by już dawno temu wyrzucił z pracy. No właśnie! To niech wyrzuci. Ma prawo. Tylko co to ma do posiadania jaj?
Publicyści Presspubliki chwalą się swoją niezależnością. I właśnie to kupił Hajdarowicz razem z nią. Wiedział, co robi. To jest jej marka. Kontrakt, jaki jest między nim a takimi ludźmi jak Zaremba, Ziemkiewicz, Karnowscy i Lisicki opiewa na pewną sumę pieniędzy którą płaci w zamian za ich niezależność właśnie. Więc dlaczego ma się im zarzucać, że dają swojemu pracodawcy to, za co im płaci? Jeśli mu się przestanie podobać taka umowa, to ją rozwiąże, proste. Decyzja należy do niego, jest w pełni władny. Póki to nie nastąpi w ich obowiązku dziennikarskim i pracowniczym jest mówić to, co myślą. Niezależnie.
Tomasz Lis, żeby mówić to co chce, musiał co chwilę zmieniać szefów, którzy gdy już mieli dość jego "wybryków" to go zwalniali. A tu proszę - jest ktoś, kto toleruje niezależność. No nienormalny, prawda? Tak samo nienormalny, jak Urbański, który zdecydował się przyjąć Tomasza Lisa swego czasu do TVP mimo, iż ten pracując dla konkurencji objeżdżał go i jego stację na każdym kroku jako tubę rządową. Wtedy jakoś jednak pan redaktor Lis rozumiał, że Urbański chciał mieć kogoś niezależnego o właśnie takim spojrzeniu i nie przeszkadzało mu, że bierze pieniądze od kogoś, kogo uważa za "mendę". Bo dziennikarz to zawód, który polega na mówieniu tego, co się myśli, a nie tego, co chce szef.
Sulfur
Inne tematy w dziale Polityka