Soren Sulfur Soren Sulfur
337
BLOG

Parytet głupoty

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 0

Komisarz unijna Reding straciła cierpliwość i prze do wprowadzenia prawa, które zmusi spółki giełdowe do wprowadzenia parytetu dla kobiet w wysokości 40% na terenie całej Unii. Wymachuje przy tym wynikami badań które sugerują, jakoby firmy, które kobiet na kierowniczych stanowiskach mają więcej - radziły sobie lepiej. Komisarz konkluduje, że samego pomysłu parytetów nie lubi, no ale wszystko dla wzrostu. Spróbujmy pochylić się nad tym sposobem rozumowania.

Po pierwsze, zakłada on, że istnieją zasadnicze różnice między płciami które są widoczne w ich zdolnościach i umiejętnościach na tyle, że wpływaja bezpośrednio na wyniki firm w których pracują. Tym samym komisarz oświadcza, że bzdurą jest jakoby wszyscy ludzie byli sobie równi. Otóż sa równi i równiejsi, ponieważ urodzili się inni. Jest to zaiste zasadniczy zwrot w historii retoryki lewicowej, która zawsze podkreślała że jest na odwrót i to niesprawiedliwe narzucone rozwiązania tłamszą daną grupę a wynoszą niezasłużenie w górę inną. Tu nagle się okazuje, że tak nie jest, każda grupa jest inna z urodzenia - i tym samym lewica zaczyna mówić jak niegdyś krytykowani przez nią konserwatyści wskazujący, że ludzie są różni od siebie, a już na pewno mężczyzna i kobieta i stąd taki a nie inny kształt społeczeństwa.

Po drugie, zakładając że dane którymi wymachuje pani Reding i wnioski z nich płynące są poprawne, to co to oznacza? Skoro kobiety są lepsze od mężczyzn i lepiej radzą sobie na takich stanowiskach, to znaczy że były blokowane do tej pory wbrew rozsądkowi - bo przecież każdy racjonalny przedsiębiorca, działając podle zasad rynkowych, powinien je dawać na sam szczyt. Skoro tak się nie dzieje, to znaczy że istnieje jakiś mechanizm dyskryminacyjny np. w kulturze korporacyjnej. I to zdaje się sugerować pani Reding. Ale zastanówmy się. Skoro istnieje dyskryminacja i niedoszacowanie kobiet, to skoro są firmy w których kobiety się przebiły i to ich firmy maja lepsze wyniki to co to oznacza? Jeśli wierzyć rozumowaniu pani komisarz, to to że akurat właściciele tychże firm byli bardziej oświeceni niż inni, sami byli kobietami albo się zagapili. Innego wyjaśnienia być nie może, bo przeczyłoby one wnioskom jakie pani komisarz wyciąga - a mianowicie, że najlepszym rozwiązaniem jest ustawowo zmusić firmy do przyjęcia parytetów. A to dlatego nie ma innego wyjaśnienia, bo alternatywa sugerowałaby że wyciąga ona błędne wnioski z danych. A więc-dziki traf. Ale jak to możliwe?

Popatrzmy. Skoro jest dyskryminacja, a kobiety potrafiły się mimo to przebić, to oznacza to, ze osiągnęły to wbrew wszystkim czynnikom które ciągnęły je w dół. Musiały być więc lepsze niż mężczyźni, do tego znacznie wytrzymalsze, odporniejsze na stres, umiejące odrzucić emocje na rzecz zwiększonej zdolności od współpracy z ludźmi, którzy spostrzegali je jako coś gorszego i nieustannie podstawiali nogi na drodze kariery. Tym samym kobiety te przeszły przez niesamowicie ostrą selekcję - do mety dotarły najlepsze z najlepszych, których zdolności były tak niekwestionowane i niezaprzeczalne, że nawet dyskryminacja nie mogła sobie z nimi poradzić. A skoro tak, to swój sukces osiągnęły dzięki osobistym, wyjątkowym i unikalnym cechom, które nie są zależne od płci.

Poza tym istnieje jeszcze inna możliwość. Akceptując nadal rozumowanie pani Reding, jakoby płcie były tak zasadniczo różne, należy się zastanowić jak to możliwe, że w XXI wieku, po wykorzenieniu wszelkich uprzedzeń jest możliwe, by działało coś tak staroświeckiego i nieżyciowego jak dyskryminacja kobiet? Jeśli stwierdzić, że jest to mało prawdopodobne, a nasze społeczeństwo w połączeniu z wolnym rynkiem dyktują, iż tylko najlepsi mogą być najbardziej doceniani to oznacza że stało się tak, ponieważ mężczyźni byli z urodzenia od kobiet lepsi. Dokładnie to wynika z założenia pani komisarz, że kobiety i meżczyźni się różnią zasadniczo w efektach pracy.  Więc tym bardziej, skoro kobiety się przebiły mimo to, to oznacza że są wyjątkami od reguły i na fakcie ich osiągnięć nie można budować innych wniosków.

Te wszystkie powyższe sposoby rozumowania zostały dokonane wyłącznie przy akceptacji rozumowania pani komisarz, która wyraziła także troskę o wzrost gospodarczy. Tym samym akcja afirmatywna w tej postaci doprowadzi do efektu przeciwnego albo - w najlepszym razie - żadnego. Bo skoro przedtem kobiety przebiły się wbrew regule, to znaczy, ze były wyjątkowo lepsze niż reguła. Skoro teraz zmusi się do przyjęcia kobiet bez takiej selekcji, to siłą rzeczy oznaczać to będzie, że nie będą one tak zdolne i wytrwałe jak ich koleżanki które dały takie wyniki w badaniach. Tym samym wzrost może spaść. Ale, ponieważ wolny rynek działa a firmy nie są głupie, to zostanie to po prostu skompensowane. Nie mając wyboru ci, którzy są na kierowniczych stanowiskach i dostali je ze względu na to co mają między uszami a nie między nogami, będą pracować z zdwojonym wysiłkiem i ostrożnością, z zasady podejrzliwie traktując działania swoich nowych koleżanek z akcji afirmatywnej i przepuszczając je przez swoje sito zatwierdzania decyzji. Tym samym efekty negatywne dla gospodarki zostaną sprowadzone do zera-kosztem większego wysiłku i straty cennego czasu, który można by poświęcić na coś innego. A dyskryminacja? Zwiększy się. Formalnie w tabelkach Excela na ekranie pani Reding wszystko będzie cacy, ale kobiety w firmach będą okrążane, omijane, ignorowane, ich decyzje odrzucane, a one same spostrzegane jako gorsze ze względu na bycie kobietą właśnie dlatego, ponieważ będą z automatu podejrzane o niekompetencje, bo dostały się z parytetu a nie z awansu. Tym samym to, co z wielkim trudem wywalczono do tej pory zostanie odwrócone.

Oczywiście jest jeszcze inna możliwość - nie ma żadnej zasadniczej różnicy między płciami, a jeśli jakaś dyskryminacja zachodzi to jest podyktowana albo czynnikami ekonomicznymi (np. kobiety częściej decydują się na życie rodzinne i rzadziej poświęcają się karierze albo taki wybór spowalnia ich karierę) albo faktycznymi uprzedzeniami. W pierwszym wypadku spowoduje to i tak spadek kompetencji, bo dokonując innych wyborów kobiety nie będą odpowiednikami swoich zawziętych koleżanek z badań pani Reding, a w drugim dojdzie do takich samych wyników z dwóch różnych powodów. Jeśli założyć, że miejsce normalnie przynależne kobietom ze względu na ich zdolności zajęli mniej kompetentni mężczyźni, to oznacza, że na sukces pracowała druga część będąca kompetentną i niwelująca szkodliwy wpływ tamtych. Pojawienie się więc kompetentnych kobiet spowoduje, iż taka sama praca jaka była wykonywana będzie wykonywana nadal, ale mniejszym nakładem sił kompetentnych mężczyzn. Wynik-zero zmian dla gospodarki, bo zajdzie tzw. trade off, wymiana korzyści. Drugą możliwością jest, iż wejdą na to miejsce kobiety niekompetentne w miejsce kompetentnych mężczyzn. Ci, którzy są kompetentni będą musieli pokryć stratę swoją pracą i nic się nie zmieni. Natomiast dojdzie do dyskryminacji mężczyzn kompetentnych, którzy zablokowani przez uparytetowione kobiety, nie będą mogli awansować. Tak czy siak - efekt jest żaden przez negatywny.

Skąd więc gadanina o wzroście pani komisarz? Z prostego powodu. I t badania - wskazujące na rzekome różnice między kobietami i mężczyznami, i retoryka prowzrostowa to nic innego, jak politykowanie. Lewica ma swoje cele, i one uświęcają środki. Celem jest wypchnięcie kobiet bez względu na konsekwencje do pozycji która lewica uznaje za pozycje władzy. I do diabła z argumentami dlaczego tak ma być - tak ma się stać i koniec, bo sam fakt jest uznawany za nich za dobry. Przykładowo jeśli lewica uznałby, że jabłka powinny mieć kolor niebieski, to ważne byłoby osiągnięcie tego koloru dla wszystkich jabłek. Po co, jak, jakim kosztem nie miałoby znaczenia. Proponowaliby albo ich ręczne malowanie, albo opryski, albo wstrzykiwanie czegoś, albo modyfikacje genetyczne. Kompletnie arbitralny cel oderwany od pobudek.

Ponieważ przez lata niedorzeczności z parytetami były blokowane właśnie logicznymi argumentami takimi jak brak odpowiednich zdolności, prawa rynku, suma wyborów indywidualnych, pani komisarz, będąc wzorową przedstawicielką lewicy niebieskich jabłek (bo nie cała lewica jest taka) , oceniła swoich politycznych oponentów podle swojej miary. Bo skoro lewica myśli w taki sposób, że cele uświęcają środki, to tak samo musi myśleć prawica. By więc ją pokonać, musi użyć ich retoryki przeciwko niej i wytrącić im broń z ręki. Stąd nagle gadanina o wzroście i różnicach, bo pani Reding pamięta przecież jak w latach 60-tych ówcześni konserwatyści wskazywali na różnice między mężczyzną a kobietą, próbując uzasadnić podział ról społecznych; a dzisiejsi wolnorynkowcy na fakt, że liczą się umiejętności i wybory jednostek których rezultat należy zaakceptować. Dodała jedno do drugiego i teraz prowadzi swoją niedorzeczną kampanię podpartą niedorzeczną statystyką.

Correlation does not equal causation, korelacja nie oznacza przyczynowości. Z faktu, że występują obok siebie dwie wartości nie można wysunąć wniosku że jedno jest spowodowane przez drugie. To podstawowy błąd w odczytywaniu danych statystycznych. Na przykład niedawno podano, że wedle badań im dłużej spędza się czasu w małżeństwie z jedną osobą, tym zdrowsze jest nasze serce. Wniosek, jaki wyciągnęłaby z tego pani Reding jest taki, że należy zakazać rozwodów i zmusić ludzi do życia z jedną osobą przez całe życie, bo w ten sposób będą zdrowsi. Jeśli do tego spadłaby ilość zawieranych małżeństw, zmuszono by ustawowo ludzi do ich zawierania. W istocie zaś badanie to pokazuje, że nastąpił przesiew wyników. Bo osoby które są w stanie przez wiele długich lat spędzić z osobą w jednym związku muszą być statystycznie do siebie po prostu lepiej dopasowane. Lepiej się rozumieją, dochodzą do kompromisów, dogadują - kochają, w związku z tym prowadzą stabilniejsze i spokojniejsze życie i podejmują lepsze, wspólne decyzje w relatywnej zgodzie. Tym samym mniej się denerwują, zaliczają mniej porażek i ich układ krążenia to docenia, bo jest mniej obciążony i tym samym - ludzie ci mają zdrowsze serca na starość. I na odwrót - ci, którzy wybiorą niefortunnie, prowadzą życie pełne stresów, nieporozumień, kłótni. W końcu się rozchodzą i próbują szczęścia na nowo, ale ich wcześniejsze doświadczenia odbiją się w statystykach zdrowotnych, poza tym takie przeżycie sprawi, że zmniejsza się ich szansa na zbudowanie odpowiedniej relacji z kolejnym partnerem/ką,  bo w kolejnym związku będą np. być może mniej ufni, co jest wstępem do kolejnych nieporozumień, stresów i tak dalej.  

Pani Reding jednak nie przejmuje się prawdą materialną i niechcianymi skutkami bocznymi, tylko realizacją swoich celów. Niewykluczone że wprowadzi swe regulacje i będzie przekonana że miała rację. By walczyć z dyskryminacją kobiet będzie dyskryminować mężczyzn. Jedyny powód, dla którego może faktycznie tak działać i myśleć jest jeden: jest seksistką. Z irracjonalnych powodów jest uprzedzona do mężczyzn. Jej problem. Dlaczego ma za to płacić cała Unia Europejska? Zło złem naprawiać? Wydawało mi się, że są jakieś prawa przeciwko dyskryminacji ze względu na płeć, ale okazuje się, że można to zignorować dzięki walce z dyskryminacją. Ciekawe.



Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka