Wiem, że o to trudno, ale może tak pomyślmy logicznie, a nie emocjami. Poczytajmy dokładnie między wierszami, weźmy oddech, spójrzmy na sprawę całościowo. Z dalszej perspektywy.
Ziemkiewicz w jednym z swoich felietonów wysunął tezę, z którą wypada się zgodzić, że Rosjanie rozgrywają katastrofę Smoleńską do celów politycznych i po to zachowują się tak, jakby za to mieli być odpowiedzialni, ponieważ w ten sposób, nic nie ryzykując, odnoszą korzyści z tego "że nawet jeśli zamachu nie było, to i taka jest". Jest w efektach politycznych. W rosyjskim interesie leży takie zachowanie, by kraje postsowieckie pozostawały w niepewności, a przede wszystkim by zwornik całego rejonu Polska - pozostawał w niepewności. Nie będę tu wnikał, czy ta teoria faktycznie jest lepsza, czy może należy brać pod uwagę zamach (a co, tylko Rosjanie mogli go przeprowadzić?), chodzi bowiem tylko o to, jakie skutki to przynosi.
Właśnie tego wielu Polaków nie rozumie. Że kwestia, jak zginęła para prezydencka i pozostałe 94 osoby, ma znaczenie tylko emocjonalne. Chcielibyśmy to wiedzieć dla spokoju sumienia z całą pewnością, jaka tylko jest możliwa, ale to naprawdę - nie ma znaczenia. Bo faktycznie - Rosja używa kwestii Smoleńska jako swojej karty rozgrywającej naszą scenę polityczną. Moskwa steruje naszymi emocjami. Wodzi nimi jak chce i widać to jak na dłoni. Bo Polska rozemocjonowana - to Polska tracąca czas.
Ziemkiewicz postawił również inną tezę - że Rosjanie wysuną pomocną dłoń do Tuska, by ten, gdy zostanie przyciśnięty do muru kolejnymi problemami, poczuje oddech PiS na karku, i wtedy - coś się znajdzie, coś odkryje, a to skrzynki wrócą, a to wrak. I będzie sukces. Rząd uratowany, Polacy zmanipulowani, Putin się cieszy.
W jeszcze innym felietonie zaś zapytał retorycznie, kiedy to PiS z swoją merytoryczna kampanią opartą na debatach się wykruszy, kiedy to znowu Kaczyński zostanie czymś wyprowadzony z równowagi albo poczuje się zbyt pewnie i "ciśnie" coś nierozważnie, niwecząc cały ten wysiłek jak to wiele razy już przedtem bywało.
To może czas to połączyć w jedną myśl: informację puszczono w świat po to, by zamącić. Efekt: Kaczyński już głosi, że dokonano mordu. Zaś druga strona, posiłkując się dementi prokuratury oraz wycofaniem się Rzeczpospolitej z sensacji ma kolejny powód, by bić w opozycję. Rezultatem jest powiększający się klincz naszej sceny politycznej i paraliż relacji polsko-rosyjskich, bo ani rząd nie będzie na Rosjan w tej sytuacji naciskał, ani opozycja nie będzie w stanie przedstawić sensownych propozycji w tej kwestii.
Mało tego. Jest z góry wiadomo, że nikt nie będzie w stanie przeprowadzić poprawnego śledztwa. Strona "rządowa" nazwijmy ją umownie, będzie za wszelką cenę starać się wykluczyć wszystko, co mogłoby sugerować zamach, bo to napędzałoby poparcie opozycji. Opozycja zaś będzie robiła wszystko, by choćby z najdrobniejszego wyjątku uczynić regułę i wykazać, że jednak mógł to być zamach. Obydwie strony mają polityczny cel w nieujawnianiu prawdy, ale serwowaniu kolejnych "oficjalnych raportów" (i na tym etapie są już mentalnie do przyjęcia prawdy niezdolne, musi ona spełniać ich standardy). A jeśli coś się z góry założy, to śledztwo nigdy do żadnych definitywnych wniosków nie dojdzie, to niemożliwe, bo wykluczać będzie dowody i poszlaki przeczące.
A tymczasem na reformy czekają finanse państwa, gospodarka, prawo, na gwałt ratunku potrzebuje demografia - gdyż grozi nam rozpad państwa jeśli coś z tym nie zrobimy... Tylko jak tu współpracować, jak wysłuchiwać projektów, skoro jedna strona drugiej strony po prostu nienawidzi? Skoro obie są manipulowane?
To taktyka kija w mrowisko. Amerykanie mieli swój proces OJ Simpsona, Polacy mają Smoleńsk - nagle każdy staje się ekspertem od katastrof lotniczych i ich możliwego przebiegu, skupiamy się na tym gdzie znaleziono nit, co zaszyto w jakim ciele i czy do ekspertyzy wystarczy wysłać kawałek materiału czy należy dać całość. I inwestujemy się w to emocjonalnie, jak np. nadworny ekspert od katastrof, pan Hypki który powtarza nonsensy jak katarynka:
"Nie może być tak, że jest na przykład wypadek samochodowy – auto przebija się przez barierki, niszczy krzaki i drzewa, samochód nie ma ważnych badań technicznych, kierowca nie ma prawa jazdy, a przychodzi ktoś i mówi, że wypadek miał zupełnie inny przebieg i musiało coś gdzieś wybuchnąć."
Tak, tylko jeśli używamy tego przykładu, to co zrobić, jeśli nagle się okaże, że hamulce noszą ślady uszkodzeń? Albo przecięto jakiś przewód? Nie oznacza to jeszcze nic pewnego, to fakt, ale każe przyjrzeć się całości raz jeszcze. Tezy zaś o brawurze pilotów niespecjalnie mają sens, jeśli okazuje się, że wieża mogła naprowadzać źle samolot. Tak, owszem - piloci mogli przeszarżować, ale nie to odprowadziło do wypadku. To tak jak z samochodem pana Hypkiego - kierowca może nie miał prawa jazdy, ale może ktoś mu drogę zajechał i w tych warunkach nawet dobry kierowca z papierami nic by nie poradził. A jeśli wadliwe hamulce albo sabotaż silnika doprowadził do wypadku, to co z tego, że nie miał ważnych papierów?
I o to chodzi. Poszlaki jakie obecnie sprawdza prokuratora - bo to są poszlaki, proszę nie mieć złudzeń - dowodzą, że śledztwo przeprowadzono do tej pory źle i należy je prześwietlić i rozpocząć od nowa. Bez odgórnych założeń. Że należałoby powołać komisję, że należałoby wziąć pod uwagę od nowa wszystkie ślady i teorie - to chyba nie muszę wspominać.
Nasze życie polityczne trzeba oczyścić wreszcie, inaczej ciągle będziemy zewnętrznie sterowani - z Moskwy. A to nam wrak umyją, a to trotylem umażą. Nie dajmy się zwariować, bo inaczej w smoleńskim cyrku utkwimy na kolejne lata. A jak to będzie wyglądać - proszę wybaczyć mi kiepski kalambur - znamy jak zły Szeląg.
Sulfur
Inne tematy w dziale Polityka