Polska polityka zagraniczna zdaje się cierpieć na uwiąd myśli strategicznej. Z mgły decyzji jakie podejmuje nasz MSZ trudno wypracować spójną wizję, można pokusić się o stwierdzenie, że brak jest tutaj strategii w ogóle. Istnieje tylko zespół paradygmatów i intuicji, ale nie składają się one na żadną całość. Można mnożyć przykłady, ale na potrzeby tego wpisu spójrzmy na kwestię Białorusi. Po próbie dokonania przełomu przed wyborami prezydenckimi, kiedy to Polska razem z Niemcami próbowała osłonić opozycję przed pacyfikacją i doprowadzić do kolejnej kolorowej rewolucji, nastąpiła kompletna destrukcja naszej polityki białoruskiej, kiedy szarża Sikorskiego i Westerwellego rozbiła się jak kropla wody o skałę. Od tamtej chwili chodziliśmy w kółko nie wiedząc, gdzie ręce wsadzić i ostatecznie usiedliśmy na nich. MSZ wyraźnie nie ma pomysłu jak rozmawiać i czy wogóle rozmawiać z Mińskiem. Zdaje się, że tak jak wśród komentatorów i specjalistów, panuje na jego korytarzach walka między dwoma koncepcjami: pryncypializmem demokratycznym i oportunizmem realistycznym.
Pod tymi terminami kryje się kolejno: niezgoda na układy z Łukaszenką i twarde wspieranie opozycji, licząc na budowę oporu i w końcu wywrócenie reżimu i odbudowę demokracji; oraz rezygnacja z twardego wspierania opozycji a zamiast tego wspieranie strategicznej niezależności Białorusi względem Rosji, oferując pomoc gospodarczą. Zwolennikiem pierwszej jest np. jak deklaruje w wywiadzie dla portalu wpolityce.pl, Piotr Maciążek, a drugiej Andrzej Talaga z Rzeczpospolitej.
Problem w tym, że obie te opcje, próbując się nawzajem wykluczyć, niespecjalnie same w sobie są produktywne. Nie oferują bowiem żadnej strategii wbrew pozorom. Pryncypializm demokratyczny zakłada, że przyzwoitość po prostu się opłaca i należy wobec tego nastawić się na długoterminową walkę z rzeczywistością licząc, że gdzieś po drodze nastąpi w końcu punkt przełomu i że takie uporczywe podmywanie reżimu w końcu przyniesie efekty. Budowa silnej opozycji, oddolnego oporu społecznego ma zaprocentować nagłą zmianą systemu na demokratyczny, a wtedy Mińsk w naturalny sposób zdryfuje w naszą stronę. Na czym więc oparta jest ta opcja? Na nadziei, że koniunktura na Białorusi kiedyś się zmieni a nie zmieni się jednocześnie nic znacząco w układzie światowym. Dosyć to wykluczające się.
Natomiast oportunizm realistyczny zakłada "uświnienie się", by wytworzyć przyszłą koniunkturę dla zmian: chodzi o wytworzenie takiej sytuacji, gdy Białoruś będzie na dwóch sznurkach. Rosyjskim i polsko-europejskim, w związku z czym będzie miała dwie opcje do wyboru, nie zaś jedną jak jest obecnie, kiedy to praktycznie ma tylko jeden kierunek: integrację z Rosją, gdyż alternatywa - UE - nie chce mieć z nią nic wspólnego i wszelkie rozmowy zaczyna od pytania, co z demokracją. Tylko bowiem gdy ta alternatywa zostanie odblokowana, możliwa jest jakaś forma nacisku na reżim. Taką metodę "pełzania" stosuje w Białorusi Rosja, która najpierw oferuje coś, wabiąc reżim, a gdy ten w swej nieudolności w danym sektorze od Rosji się uzależnia - Moskwa stawia warunki oraz daje "propozycje nie do odrzucenia". Zastosowanie podobnej taktyki pozwoliłoby więc na osiągnięcie zbliżonych efektów po naszej stronie. Problem w tym, że wytworzenie tych możliwości odbywa się kosztem demokratyzacji właśnie, bo zakłada ustępstwa na tym tle i "rozmowę tylko o interesach" bez jakichś warunków wstępnych. Więc wynikiem końcowym jest otwarcie opcji dla Białorusi, której Białoruś nigdy nie wykorzysta, bo niby czemu, skoro inklinacje je elity są prorosyjskie - takie "wyrównanie potencjałów" interesów w tym państwie nie doprowadziłoby więc od przesunięcia sympatii reżimu na stronę Europy i Polski.
Nie oznacza to, że pomysł ten nie ma sensu. Wręcz przeciwnie, on jest jak najbardziej poprawny, brakuje mu tylko komponentu demokratycznego z opcji pierwszej. Jak połączyć wodę z ogniem? Należy tu zrozumieć dylemat reżimu w Mińsku. Łukaszenka bowiem wbrew pozorom, choć sam w sobie prorosyjski, niespecjalnie ma ochotę dla swojej pro rosyjskości władzy się pozbywać. Władza zaś to wypadku każdego dyktatora suwerenność jego własnego kraju. Paradoksem jest więc, że elity Łukaszenki identyfikują siłą rzeczy swój interes partykularny z interesem narodowym, oczywiście na tyle, na ile to możliwe w takich warunkach. Dlatego wykorzystają każdą opcję, byleby tylko od Rosji się uniezależnić - gdyż to zwiększa zakres ich władzy i bezpieczeństwa, wolności od nacisków Kremla. Przykład? Mińsk uciekając od pętli gazowo-naftowej Gazpromu próbuje dogadać się w egzotycznych sojuszach z np. Wenezuelą. Oczywiście, można taki pomysł wyśmiać, ale przestaje być do śmiechu jeśli się zrozumie, że po prostu Mińsk nie ma innych opcji. Skoro chce uciec od zależności od Rosji, a Europa jest dla niego zamknięta, to pozostają tylko kompletnie 'księżycowe" opcje. Takie "wykwity wyobraźni" jak oś Łukaszenka - Chavez obrazują poziom desperacji reżimu, który w swoim własnym kraju zaczyna być marginalizowany przez wpływy rosyjskie.
Jednocześnie teoretycznie logiczna opcja - zaproponowanie alternatywy w zamian za demokratyzację po prostu nie wchodzi w rachubę. Pamiętajmy, że reżim co prawda uosabia swoją władzę z suwerennością narodową, ale jednocześnie władz oznacza stabilizację osobistą - profity majątkowe i brak odpowiedzialności wobec prawa. Demokratyzacja zagraża temu w oczywisty sposób i dlatego każdy ruch tego typu będzie z góry pacyfikowany. Jeśli ktoś zagwarantuje odpowiednio dużej liczbie aparatczyków elity Białoruskiej spokój w tej kwestii, nie będzie ona skłonna się opierać w momencie przesilenia systemu. Dlatego należy zaproponować trzeci komponent, łączący obie strategie by taki bieg wypadków uprzedzić.
To komponent okrągłego stołu. Mechanizm przekazywania władzy w ten sposób, pozwalający w zamian za demokratyzację na uwłaszczenie nomenklatury i jej nietykalność, nie jest geopolitycznie głupi. Problemem jest potem powrót tejże nomenklatury, już uwłaszczonej, do władzy i jej uporczywe oddziaływanie w nowej rzeczywistości, czego doświadczyły wszystkie kraje postkomunistyczne, cierpiąc z tego powodu niemożność dokonania faktycznych, skokowych reform i poprawy sytuacji w kraju. Wynosząc wnioski z tego doświadczenia taki okrągły stół powinien gwarantować nie tylko nietykalność osobom z dawnej elity władzy, nie tylko nienaruszalność ich pozycji majątkowej, ale również brak jakiegokolwiek w wpływu na przyszłe zmiany na Białorusi. "Uświnienie" Polski polegałoby na chronieniu osób z dawnego reżimu Łukaszenki. I nie mogłaby ona swoich obietnic złamać po jego rozpadzie z tego względu, iż jeśli model byłby skuteczny, to nadawałby się do stosowania w innych przypadkach, jego efektywność zaś byłaby podkopana gdyby potencjalne "cele" miały dowód na wiarołomstwo Warszawy.
Zaiście, karkołomny plan, wymagający długoterminowej wizji i żelaznej konsekwencji. Trzeba jednak wiedzieć, że bardzo podobny wdraża Rosja, tylko że tam planowany jest po prostu "desant spadochroniarzy" a nie demokratyzacja. Rosja uzależnia gospodarczo Białoruś od siebie, zmuszając do ustępstw, a z odpadów reżimu, usuniętych z dworu Łukaszenki buduje u siebie gabinet cieni obsadzając ich na lukratywnych stanowiskach. Gdy nadejdzie czas i Łukaszenka zostanie usunięty, ten przychylny rząd agenturalny wejdzie w jego miejsce i dokona zwrotu w stronę Moskwy, zwrotu ostatecznego i nieodwołalnego. Chyba, że Polska uprzedzi ten rozwój wypadków, stosując powyższą strategię dla swoich korzyści.
Pytanie tylko, czy polski MSZ jest w stanie sprostać takiemu zadaniu, skoro najprostsze zadania - od sprowadzenia trumien po prowadzenie w tajemnicy rozliczeń podatkowych białoruskich opozycjonistów - przychodzi mu z tak wielkim trudem?
Sulfur
Inne tematy w dziale Polityka