Soren Sulfur Soren Sulfur
410
BLOG

Geopolityczna brzytwa Oleksego: Rosjo wstąp do UE

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 2

Putin wypowiedział się o możliwości członkostwa w Rosji UE na zebraniu klubu Wałdajskiego. Pytanie tej treści zadał mu z namaszczeniem sam Józef Oleksy. Jak wiemy, deklarował on kiedyś, że odświeżył sobie umysł i będzie dzięki temu "ostry k... jak brzytwa". Teraz możemy ocenić efekty tych zabiegów wyostrzających.

Putin nie odpowiedział wprost, tylko wymijająco: nie, to nierealistyczne ze względu na strukturę rosyjskiej gospodarki i rozmiar terytorium. Ostatnim razem propozycję wejścia do UE Putin otrzymał z ust Berlusconiego na początku kryzysu, i wtedy również odmówił. Także nasz obecny minister spraw zagranicznych razu pewnego złożył taką czczą a kokieteryjną deklarację. Tymczasem Polskie Towarzystwo Geopolityczne lansuje pod nazwiskiem Leszka Sykulskiego - człowieka pozbawionego formalnego wykształcenia z pola stosunków międzynarodowych - program zjednoczenia UE oraz Unii Euroazjatyckiej, powstającej pod auspicjami Rosji, w jedno ciało polityczne. Cel i powód takiego zjednoczenia? No... proszę zgadnąć.

Tak, gratuluje. Jeśli odpowiedzieliście: walka z hegemonią USA, to wygraliście. Dziwne, że tym samym osobom przeszkadza odległa od Polski hegemonia światowa USA, państwa demokratycznego, a taka sama hegemonia lokalna Niemiec już nie, tak samo jak hegemonia Rosji w obszarze postsowieckim, państwa niedemokratycznego. I dlaczego nie przeszkadzać ma polityka Chin? Też potęga światowa. Osobiście dziwią mnie podobne inicjatywy, teorie i pomysły, bo łamią one nie tylko zdrowy rozsądek, ale nauki na które propagandyści tych teorii się powołują.  Dziwi mnie to tym bardziej, że np. prowadzący serwis "Polityka Wschodnia", pan Maciążek, przeciwnik podobnych nonsensów, sam przyznał się kiedyś, że wobec pomysłów Sykulskiego jest naukowo bezbronny, gdyż "od strony teoretycznej" nic nie można mu zarzucić. Doprawdy? Nie można?

Geopolityka owszem, jest szalenie ważna, ale jeśli jest oddzielona od reszty komponentów teorii stosunków międzynarodowych jest bezużyteczną paplaniną starego dziada stojącego nad mapą i konstruującego fikcyjne państwa na zasadzie "jeśli połączyć A i B powstałaby potęga zagrażająca C". Dlaczego nie B z C zagrażająca A tego już nie mówi, ale mniejsza. Nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością, bo państwa A i B nie są abstrakcyjnymi konstruktami, ale podążają za rachunkiem korzyści, strat i interesów. Geopolityka bowiem nigdy nie może sama działać w oderwaniu od czegoś, co się nazywa realistyczną teorią stosunków międzynarodowych. I cóż ta teoria mówi? Otóż to, że państwa kierują się kalkulacją nie tylko interesów, ale i zagrożeń w czasie ich realizacji. Celem naczelnym jest zawsze powiększenie swojej strefy wpływów (stabilizacja układu międzynarodowego) przy zachowaniu maksymalnej swobody ruchów (suwerenności). Tylko to bowiem gwarantuje maksymalne bezpieczeństwo.

Gdyby pan Leszek Sykulski i jego poplecznicy pokroju Oleksego znali choćby podstawy teorii realistycznej stosunków międzynarodowych oraz teorii gier, rozumieli by to bez problemu.

Otóż państwo A tak samo jak państwo B nigdy nie będzie dążyło do zjednoczenia się w jeden twór dlatego, ponieważ taka próba zjednoczenia oznaczałaby, że muszą sobie irracjonalistyczne ufać i każde musiałoby podążać drogą najbardziej ryzykowną, ale jednocześnie zyskowną. Tymczasem jeśli jedno z nich zdecydowałoby się złamać zasady zjednoczenia i narzucić więcej swojej woli, chroniąc swoją suwerenność kosztem drugiego państwa, to wtedy zyskałoby więcej, a potencjalnie - jeśli drugie państwo zrobiłoby to samo - straciłoby mniej niż w opcji unifikacyjnej.

Łatwo to zrozumieć opisując to tak:

Kraj A
Kraj B
Opcje: u-unifikacja, n-narzucenie swojej woli

Każdy kraj ma cztery możliwe wyniki działań. Da się je schematycznie opisać następująco:

        Bu      Bn
A u   2,2      0,3

An   3,0      1,1

Logika jest taka:
Każdy kraj dąży do maksymalizacji zysków. W opcji unifikacyjnej zyski są średnie - siła obydwu krajów pozwoli im znacznie lepiej walczyć o swoje miejsce na arenie międzynarodowej ale kosztem części suwerenności na rzecz drugiej strony i vice versa. Oznacza to iż obie strony odrzucają realizację niektórych interesów które mogłyby szkodzić jednemu partnerowi a dać zyski drugiemu. Ta opcja jest przedstawiona wynikiem 2,2 gdzie każdy z krajów osiąga wynik 2. Opcją odwrotną jest gdy żaden z krajów nie zgodzi się na unifikację, co najwyżej na krótkotrwałą współpracę lub sojusz celem realizacji konkretnych działań. Daje to mały zysk, ale pozwala zachować większość swobody działań, czyli suwerenność i rozwiązać współpracę po spełnieniu celów. Symbolizuje to wynik 1,1 dla obu krajów. Małe ryzyko i mały zysk.

Pozostałe dwie opcje oznaczają scenariusze gdy unifikacja poszła źle dla jednego z państw - jeden z krajów zdecydował się oddać swoją suwerenność, ale drugi nie zrobił tego samego, tylko zachował swoją. Tym samym unifikacja de facto oznacza poddanie się jednego kraju władzy drugiego. Kraj, który swoją wolę narzuca, zyskuje znacznie więcej niż w opcji obopólnej unifikacji, ponieważ nie rezygnuje w żadnej mierze z swojej swobody działań na szkodę drugiego kraju, zachowuje ją w pełni, a otrzymuje wszystkie zyski unifikacyjne. Jednocześnie kraj drugi, który popełnił taki błąd, traci swoją swobodę i możliwość realizacji interesów, jego zasoby służą interesowi "partnera".

W takich warunkach jest tylko jedna logiczna decyzja jaką obydwa kraje podejmą: obydwa będą grać na zachowanie całości swojej suwerenności w procesie unifikacji kosztem suwerenności partnera, próbując zgarnąć całą pulę. Bowiem jeśli obie strony będą walczyć o utrzymanie suwerenności, tedy każdy z nich zyska pewne satysfakcjonujące minimum z współpracy: 1,1. Jeśli zaś kraj dajmy na to A tego nie zrobi, to straci wszystko (0), a kraj B zyska wszystko (3). Byłoby więc szaleństwem nie zakładać obrony suwerenności.

Efekt? Racjonalnie działające kraje ZAWSZE wybierają opcję drugą na samym starcie, w efekcie oba państwa kończą współpracę na tymczasowym sojuszu.

Ale jest jeszcze jeden aspekt - otóż założenie, że nie istnieje duża dysproporcja między ogólnymi siłami państw. Jeśli dysproporcja taka występuje, kraj silniejszy może zmusić drugi do przyjęcia mniej korzystnej/bardziej ryzykownej formy współpracy.

Sama Unia Europejska powstała właśnie na tej zasadzie, nie zaś ze względu na jakąś idiotyczną potrzebę pokoju oświeconych elit i dlatego Nobel dla UE jest czymś tak kuriozalnym i nie na miejscu. Państwa -założyciele, nie porzucili gry interesów, ale zostali zmuszeni do wejścia w struktury UE rozwojem sytuacji i kalkulacją geopolityczną. Najpierw Francja dogadała się z okulawionymi Niemcami, oferując im wyjście z izolacji pod warunkiem poddania się przewodnictwu Francji. W czasach zimnej wojny i dominacji supermocarstw osłabione Niemcy widziały tę opcję jako jedyną sensowną - wejście pod kuratelę francuską.  

W momencie gdy Berlin i Paryż zaczęły się dogadywać, zagroziła reszcie krajów w ich sąsiedztwie wizja francuskiej hegemonii na kontynencie, której nie potrafiliby skontrować, gdyż ich połączone siły nawet nie równoważyłyby układu i były geograficznie egzotyczne (Włochy i Niderlandy). W związku z tym zdecydowały się do projektu przyłączyć, by mieć na niego wpływ. Francja zresztą na to liczyła i zostawiła go od początku otwartym, przewidując taki rozwój sytuacji u zarania. Liczbowo można to przedstawić jako 2 dla Francji i 1 dla reszty - Francja dobrowolnie zgodziła się ograniczyć część swoich ambicji i tym zachęcić resztę. Do dzisiaj jest to główna siła napędowa UE. Polska wstąpiła do tej organizacji właśnie dlatego - bo pozostając poza nią groziłaby jej marginalizacja totalna ( 0 ) . Zaś będąc w UE można "wymieniać się" kawałkami swojej suwerenności, oddanie części swojej pozwala na wgląd w cudzą. Do dzisiaj jednak wymiana jest nierówna i państwa mniejsze muszą podążać za silniejszymi (wynik 1 do 2) oddając w praktyce więcej, niż otrzymują. Godzą się na ten układ, gdyż poza nim ich straty byłyby jeszcze większe. To nie jest sielanka, to twarda gra.

Kluczowe jest, że całość działa na zasadzie śnieżnej kuli - wchłaniając słabsze organizmy. Model jednak sypie się, jeśli mamy do czynienia z organizmem odpowiednio silnym, by mógł liczyć na to, że nie przyłączając się i utrzymując suwerenność nietkniętą nadal będzie mógł prowadzić skuteczną politykę.  

Tak właśnie jest w przypadku Rosji. I dlatego UE w żadnej formie nie ma jej nic do zaoferowania, bo nawet Rosja słaba to Rosja za silna by jej się to opłacało. Ba! Pozwalanie, by Rosja tworzyła swoją "Unię Euroazjatycką" i wszczepiała w nią również Ukrainę oznacza jeszcze większe oddalenie takiej możliwości. By stała się ona realna, Rosję należałoby osłabić geopolitycznie, a nie wzmocnić.

Rosja taka jaka jest - to mocarstwo. UE zaś działa na zasadzie wchłaniania drobnostek nad którymi góruje kilkuset krotnie w każdych wskaźnikach. I jak tu na poważnie zadawać pytanie o integrację? Tylko geopolityczny ciemniak może stawiać tezę, że to możliwe. Równie dobrze można dać taką propozycje USA czy Chinom. Należy więc stwierdzić, że pan Oleksy fakt, umysł odświeżył. Ale aż za bardzo, bo ostrość jego myśli musiała być już tak wielka, że mózg pocięła i kabelki przestały stykać.


Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka