Punkt widzenia zmienia się z punktem siedzenia - to mam nadzieję, wychodzi wyraźnie z moich poprzednich tekstów oceniających plany rządu na resztę kadencji. Politycznie Tusk kradnie program opozycji, starając się odebrać jej inicjatywę, etatyzując się. Odwrotną drogę z tych samych względów pokonuje Jarosław Kaczyński. Tusk swojej wolty dokonuje kosztem jakości państwa i tym samym jakości życia każdego z nas. Tymczasem międzynarodowo jego plan nakreślony w drugim expose może spowodować wzrost pozycji geopolitycznej Polski, mimo faktu, że cała jego polityka może się okazać nieefektywna. Jednak podstawowe pytanie nie zostało odpowiedziane: no dobrze, ale do licha, czy faktycznie to, co chce robić jest dobre, czy złe?
Dziennikarze lubią uproszczenia, tak samo publicyści. Ich zadaniem jest uchwycić sytuację tu i teraz. Dlatego wszystko dla nich jest czarno-białe. Tylko że dziennikarstwo i publicystyka nie skupiają się na niczym więcej, niż tylko wycinku rzeczywistości, jej fragmencie. Stąd te uproszczenia. Żeby je pokonać należy sobie uświadomić, że liczy się perspektywa. Kiedy to sobie uświadomimy, okaże się, że klucz do postępowań premiera i ich oceny jest banalnie prosty. Można go streścić słowami: Tusk jest premierem samego siebie.
Nie partii, nie środowiska, nie kraju i nie państwa, ale właśnie - samego siebie. Dlatego jak chorągiewka potrafi zmienić zdanie i kierunek swojej polityki o 180 stopni. Nie jest to pragmatyzm, przynajmniej nie pragmatyzm dla celów wyższych. To pragmatyzm władzy. Jej utrzymanie jest celem, który uświęca środki.
Za każdym razem perspektywa premiera jest krótko lub maksymalnie średnioterminowa. Nie sięga dalej w przód aniżeli parę lat. Dlatego za każdym razem okazuje się, że brak tym planom perspektywicznej głębi, zakorzenienia w jakimś celu strategicznym. Za każdym razem chodzi więc o osiągnięcie doraźnych korzyści, o ledwo utrzymanie się na powierzchni. Tylko przy okazji Tuskowi udaje się otrzeć o rozwiązywanie realnie problemów. Nie może sobie na luksus ich faktycznego rozwiązania pozwolić, skoro jego celem nie jest dbanie o kraj, tylko dbanie o utrzymanie się przy władzy, używając do tego dbania o kraj. To zupełnie co innego. Bo oznacza to, że jeśli coś wykracza poza perspektywę utrzymania władzy, to tym samym przestaje być istotne i tak ważne. Cel to być u władzy, a skoro można to osiągnąć tylko dbając o dobro wspólne... to należy to robić tak, by sobie nie zaszkodzić. Niby o to chodzi w polityce - ale to nieprawda. O to chodzi w "postpolityce", bo tradycyjnie polityk miał prezentować jasno jakąś opcję i to od wyborcy zależało, jaką będzie wolał. Teoretycznie miało to prowadzić do wyłonienia empirycznie opcji najlepszej. Tymczasem teraz mamy jakąś sowiecką inwersję - opcja empirycznie wybiera nas. Ogon merda psem.
Może się wydawać to banalne, ale oznacza to, że również ocena polityki Tuska - widzianej właśnie w ten sposób - przestaje być problematyczna. Tylko z pozycji krótkoterminowych, tego słynnego "tu i teraz" z ciepłą wodą w kranie, rządy premiera mogą wydawać się w miarę rozsądne (gospodarczo). Z perspektywy długoterminowej są jedną wielką porażką bez względu na to, co robi i co proponuje. Jak to możliwe, skoro jak wspomniałem, ociera się o rozwiązywanie realnych problemów? No właśnie dlatego, ponieważ nie da się spełnić jednocześnie celów krótko i długoterminowych za pomocą tych samych działań. Nie da się utrzymać wiarygodności kredytowej nie powiększając długu i jednocześnie prowadzić zakrojonych na wielką skalę robót publicznych. Nie da się jednocześnie prowadzić polityki oszczędnościowej nie dławiąc rozwoju gospodarczego podatkami. Cały "sukces" polityki Tuska opiera się na tym, że on co chwile dokonuje skrętu w stronę przeciwną. W lewo, prawo, lewo, prawo... Na prostej drodze. Dlatego za każdym razem wydaje się, że prowadzi kraj w złą stronę - i to jest prawda. Gdy jednak już dojeżdża do krawędzi, odbija na gazie w przeciwną, jak wariat. Wszystko dlatego, ponieważ jego celem nie jest jechać sprawnie, bezpiecznie, prosto - bo to mogłoby go kosztować władzę, wymagałoby bowiem prawdziwych reform a te naruszenia status quo. Ale tu powstaje paradoks.
W matematyce minus jeden i plus jeden równa się zero, więc wolty Tuska są w ogólnym rozrachunku neutralne, ale w dłuższym terminie będą odbijać się tylko i wyłącznie czkawką. To przyśpieszając, to zwalniając, jeżdżąc zygzakiem, pokonujemy bowiem większą drogę niż powinniśmy, zużywając więcej paliwa i zarzynając silnik. Skracamy więc nasze możliwości rozwoju. Nie należy oczekiwać, że to się zmieni. Jednak efektem takiej szalonej jazdy jest to, że najbardziej nieprawdopodobni kandydaci na premiera nagle zaczynają sprawiać wrażenie wymarzonych, stabilnych i odpowiedzialnych. Naturalnie nasuwa się od razu na myśl Jarosław Kaczyński, ale również - proszę zauważyć - Waldemar "Drewno" Pawlak, którego przebąkiwania o emeryturach obywatelskich i nieoficjalne uznanie dla reformy podatkowej firmowanej przez Centrum Adama Smitha wskazują na znacznie trzeźwiejszy ogląd sytuacji niż ten, którym dysponuje Donald Tusk.
Z okładek niektórych pism straszy nas Kaczyński ustylizowany na Jokera Jacka Nicholsona, ale po prawdzie to nasz obecny premier zachowuje się jak szaleniec za kierownicą. Im więcej wolt zrobi, by władzę utrzymać, tym bardziej szalony będzie sie wydawał dla pasażera. I ten w końcu zagłosuje na kogoś innego choćby po to tylko, by w końcu przestać dostawać palpitacji serca. Nie będzie to dla pasażera miało znaczenia, że przecież "bilans wychodzi na zero" oraz to, że ten nowy wcale musi być dobrym kierowcą. Wystarczy by prowadził spokojnie.
Sulfur
Inne tematy w dziale Polityka