Drugie expose premiera to punkt przełomowy w rozwoju jego partii. Startując z pozycji wolnorynkowych i liberalnych w duchu szkoły austriackiej i Chicagowskiej kończy jako zwolennik interwencjonizmu i kapitalizmu państwowego. Donald Tusk liberał stał się Donaldem Tuskiem etatystą. Jednocześnie dokładnie odwrotną drogę przechodzi PiS i Jarosław Kaczyński. Nie ma w tym magii, nie ma zaskoczenia - to logika konfliktu w jakim te dwie partie i osobowości są zamknięte.
Obydwie partie to odmienne środowiska ludzkie, przyciągające inne osobowości. I chociaż obydwie są ukształtowane na sposób wodzowski, co jest w prostej linii skutkiem naszej ordynacji wyborczej, to jednak obydwie czym innym tą wodzowskość wypełniają. W efekcie ich praktyka władzy powoduje odmienną ewolucję poglądów.
Kaczyński szedł do władzy 6 lat temu jako narodowy konserwatysta w duchu chrześcijańskiej socjaldemokracji. Rozwiązaniem na wszystko było państwo i rozdawanie publicznych pieniędzy (do czego odruchowo ucieka jeśli jest nieprzygotowany do dziś). Gdy władzę pozyskał, by zjednać sobie niechętnych liberałów obniżył więc i uprościł podatki. Jego dążenia do zaprowadzenia praworządności zamiast zwiększyć regulacje - zmniejszały korupcje, czego ubocznym efektem było zmniejszenie skali mieszania się państwa w gospodarkę.Do tego awersja do wydawania publicznych pieniędzy w niemal paranoicznej obawie przed nadużyciami dała zaskakująco pozytywne efekty. Państwo zostało wycofane z gospodarki i zaliczyło jeden z najlepszych okresów swojego gospodarczego rozwoju.
Tusk szedł do władzy krytykując interwencjonizm. Nadto by pozyskać poparcie musiał pożenić się z grupami wpływu, które kontestowały Kaczyńskiego, co zablokowało większe reformy. Praktyka władzy PiS narzuciła Platformie konieczność bycia jej odwrotnością. Państwo przedtem bało się wydawać publiczne pieniądze - teraz zaczęło nimi szastać, co spowodowało wzrost korupcji. Wraz z nastaniem kryzysu Tusk z musu podniósł podatki by finansować to rozdawnictwo i zaczął tym samym na wielką skale ingerować w życie gospodarcze kraju. Starał się rozłożyć nowe obciążenia maksymalnie równo na wszystkie grupy społeczne by żadnej nie zrazić za bardzo (generując falę na której mógłby popłynąć). Taka redystrybucja kosztów plus zarządzanie rosnącymi wydatkami publicznymi bez reformy nieudolnej administracji wywołała wzrost ilości urzędników i ich samowolki na styku państwo - przedsiębiorca. To zaś w połączeniu z pobłażliwością dla grup interesu (głównie w własnej partii - obstawianie synekur) zetatyzowało życie gospodarcze. O ile jeszcze w 2009 roku Tusk odruchowo szukał ratunku w oszczędnościach, bezrefleksyjnie odwołując się do tradycji liberalnej, o tyle potem, w 2011, zrobił to z musu. Teraz, zbudowawszy mimochodem podstawy etatyzmu postanowił zrzucić maskę i powiedział wprost: tak, jestem keynesistą.
Uczynił to również wskutek działań swojego rywala. PiS ponosił kolejne porażki, w końcu wyciągając poprawne wnioski: to, co decyduje o sukcesie wyborczym, oprócz złapania chwilowych emocji wyborców, to przede wszystkim odwołanie się do rzetelnej wizji gospodarczej. To, co było przypadkiem i niechcianym wyborem oportunistycznym za kadencji PiS dziś stało się największą zaletą, którą Kaczyński wniósł na sztandary: obniżaliśmy podatki, cięliśmy koszty pracy, nie to, co Tusk. W 2011 roku, ale i wcześniej, Kaczyński robił kolejne kroki na tej drodze. Proponując powrót do ustawy Wilczka w dziedzinie wolności gospodarczej oraz odwołując się do elementów planu podatkowego propagowanego min. przez Centrum im. Adama Smitha konsekwentnie zmieniał wizerunek swojej partii na coraz bardziej liberalny.
Między obydwoma partiami nastąpiła jakby wymiana cząstek elementarnych, ładunki ujemne płyną do dodatnich, zmieniając bieguny sceny politycznej. Nie oznacza to, że Kaczyński stał się wolnościowcem. Nie, on zawsze był i raczej pozostanie państwowcem w stylu piłsudczykowskim. Dlatego nie pozwoli na zbyt radykalną czy daleko idącą liberalizację partii, której zresztą nie przełknęliby jej twardzi wyborcy, zwłaszcza że na boku wyrosła mini-konkurencja w postaci Solidarnej Polski. Teraz zaś, po drugim expose, gdzie premier ogłosił budowanie kapitalizmu państwowego, Kaczyński ma tylko jedną drogę: wolność gospodarczą.
Donald Tusk nieświadomie właśnie wyrysował plan swojej trumny politycznej. Wedle badań, Polacy jeśli chodzi o życie codzienne są raczej ordoliberałami. Tym samym etatyzm (tak samo jak lewicowe rewolucje obyczajowe) nie odpowiada ich długoterminowym sympatiom politycznym. Chwilowo PO jest beneficjentem wytworzonego podziału mentalnego wyborców, ale to rzecz krótkoterminowa, która nie pozwoli przetrwać kolejnej kadencji, a co mówić o dekadzie. PiS stępiając swoje ciągoty lewicowe wchodzi w tą pustą przestrzeń. Wobec etatyzmu Tuska zaproponuje centralizm Kaczyńskiego, gdzie tylko rzeczy uznawane za wspólnotowe będą podlegały ścisłej kontroli państwa - służba zdrowia, szkolnictwo, bezpieczeństwo. Ponieważ w dwóch pierwszych kategoriach PO nie ma żadnych pomysłów i wszelkie ruchy kończą się notorycznie fiaskiem, postulaty PiS odwrócenia reform i powrotu do stanu pierwotnego nagle staną się przyswajalne, mimo że w sumie jest to pomysł bez pomysłu.
Nie wolno też zapomnieć o fakcie, że praktyka władzy PO wytworzyła ubocznym skutkiem swoich decyzji politycznych państwo nieudolne i niewydolne. By etatystyczny plan modernizacyjny Tuska sie powiódł, potrzebne są sprawne instytucje. Tego nie ma. Zapowiedź stworzenia specjalnego funduszu inwestycyjnego to nic innego jak budowa "uberelewarru" produkująca "amber goldy" powodujące "bankructwa podwykonawców". Wszystkie grzechy Platformy w jednym miejscu - to się aż prosi o katastrofę.
A tym, co proszą będzie dane.
Sulfur
Inne tematy w dziale Polityka