Soren Sulfur Soren Sulfur
1243
BLOG

Nie będzie Budapesztu nad Wisłą

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 41

 

To hasło: „Budapeszt nad Wisłą”; obijające się gdzieniegdzie na prawicy uosabia nadzieję na odsunięcie PO od władzy w drodze pospolitego ruszenia całego narodu. "Prawicowa rewolucja" jednak ma marne szanse na zaistnienie. Jej pomysłodawcy i propagatorzy bowiem przeoczają pewien mały szczegół. To nie Polska kopiuje w swym rozwoju Węgry, ale Węgry Polskę. 

Wedle wizji "rewolucji" w Polsce może powtórzyć się to, co na Węgrzech - wielkie zwycięstwo prawicowego frontu. Zwycięstwo tak wielkie, że pozwoliło na wprowadzenie zmian w konstytucji tylko i wyłącznie głosami jednej partii. Zwycięstwo tak wielkie, że pozwala całkowicie przekształcić stosunki panujące w kraju, od ręki wprowadzać niezbędne ustawy i nie martwić się o układy koalicyjne czy parlamentarne, stwarzając możliwość dokończenia procesu transformacji.

 Już zidentyfikowano i wskazano pewne problemy które sprawiają, że PiS - jedyny kandydat do wykonania takiej rewolucji u nas - nie ma szans na powtórzenie sukcesu Orbana. Chodzi zarówno o organizację partii, brak należytej pracy u podstaw, ale też brak innych niż Kaczyński liderów, co objawia się min. słabością skrzydła wolnorynkowego. PiS jest za słaby, PiS jest nieodpowiedni, PiS popełnia za dużo błędów - dlatego mimo podobieństw sytuacji tego środowiska do sytuacji prawicy na Węgrzech nie można porównać go do Fideszu i dlatego nie uda się powtórzyć jego sukcesu. 

Ale to są wszystko techniczne kwestie, natomiast pomija się zupełnie inną, najważniejszą. Społeczeństwa i Polskie i Węgierskie mają dosyć podobny rytm życia politycznego - jest to efekt komunistycznej spuścizny i nieumiejętności rozliczenia się z nią w dostateczny sposób. Ale to Węgry podążają tutaj śladem Polski a nie na odwrót. My już mieliśmy swoją prawicową rewolucję, swoje pospolite ruszenie, zjednoczenie narodu przeciwko nieudolności i sobiepaństwu ekipy rządzącej, zasadzonej w postkomunistycznych układach, której rządy doprowadziły do krachu gospodarczego. Ta rewolucja zdarzyła się w 2005 roku. Jej beneficjentami była prawica. 

Polska wśród krajów postkomunistycznych raczej wyznacza trendy aniżeli za nimi podąża. Nie zmieniło się to, nasze społeczeństwo jest po prostu bardziej rzutkie, dynamiczne, szybciej reaguje. Jest tak od momentu gdy demontaż systemu komunistycznego zaczął się od naszego kraju. To "nadawanie rytmu" trwa do dzisiaj. Ale, oczywiście, są zasadnicze różnice, które tłumaczą, dlaczego u nas prawicowa rewolucja skończyła jak skończyła na Węgrzech odniosła sukces. 

Przede wszystkim u nas transformacja była pionierska. Będąc pierwszą, była skazana na błędy. Nie udało się odsunąć do końca byłego aparatu władzy, wybrano układanie się z nim. To spowolniło cały proces i sprawiło, że nie przebiegał tak jak powinien a jego efekty są mieszane. Jednak u nas władza komunistyczna faktycznie była pod ścianą, była słaba i zdawała sobie z tego sprawę. Była też opuszczona i stała przed kompletnie nieznaną wcześniej sytuacją, której wynik był nie do przewidzenia. Wykorzystała jednak tą niewiedzę i niepewność, obróciła na swoją korzyść używając przeciwko opozycji solidarnościowej, wprowadzając ją w błąd i manipulując nią tak, by "ustawić się" w nowej rzeczywistości na tyle, na ile to było możliwe. Jednocześnie zaś ta sama "mgła wojny" uniemożliwiała komunistom wytyczenie jasnej drogi i osiągnięcia w ten sposób maksimum. Również musieli ustępować. Nieprzewidywalność przyszłości i własna słabość wymusiła na nich umiarkowanie. Tymczasem z opozycją było przez to na odwrót - będąc silną nie korzystała z tej siły. Można to zobrazować w ten sposób, że teoretycznie w nowej Polsce przynajmniej 75% rzeczywistości powinno przypaść w udziale opozycji, a tymczasem dostało się jakieś 55%. To pionierstwo Polski spowodowało, że u nas procesy transformacyjne dodatkowo ugrzęzły, zostały spowolnione. 

Tymczasem w pozostałych krajach komunistycznych proces ten wyglądał inaczej. Obserwowały one to, co się działo w Polsce i reagowały w dwa dające się łatwo zgeneralizować sposoby: albo opozycja niepodległościowa przeprowadzała zdecydowaną dekomunizację, obawiając się takich problemów jak nad Wisłą, albo to właśnie władza komunistyczna wyprzedzała wypadki biorąc przykład z swoich towarzyszy znad Wisły. Wyjątkiem był NRD który został zdemontowany z zewnątrz przez inne państwo. 

Inni nie mieli tejże „mgły wojny”, wiedzieli co się może mniej-więcej stać, bo mieli tego przykład w postaci Polski. Na Węgrzech zaś obrazowo można uznać, że podział wpływów w efekcie przemian ukształtował się mniej więcej po połowie, z lekką przewagą opozycji, co tłumaczy podobieństwo dróg politycznych u nas i u nich. Ale podczas gdy u nas przemiany trwały w najlepsze, na Węgrzech proces był już zakończony, tak samo jak w innych krajach. U nas nadal układano się z Jaruzelskim podczas gdy wszędzie indziej dokonano już całkowicie wolnych wyborów.

 To sprawia właśnie mylne wrażenie, że Polska pogubiła się z tempem transformacji. Tymczasem ono się nie zmieniło, nadal jest „pionierskie”. I nadal oznacza to popełnianie błędów. Ponieważ u nas transformacja, układanie się z komunistami trwało dłużej, cały proces był łagodniejszy i nie wywołał takich napięć i sprzeczności jak radykalne zmiany gdzie indziej. Żadna z stron nie wzięła całej puli i nie przyparła drugiej do ściany. Efekt: po drodze popełniliśmy mniej błędów, mimo iż nasz punkt startowy był, wydawać się może, gorszy. Płacimy więc chaotycznością naszej sceny politycznej.

 Dlatego też kiedy u nas nadeszło przesilenie i społeczeństwo postanowiło rozliczyć uwłaszczoną nomenklaturę i naprawić państwo - również odbyło się to łagodniej, nie tak ostro i nie tak zdecydowanie jak później na Węgrzech. Dlatego poparcie rozbiło się na dwie partie prawicowe i dlatego w ogóle te dwie partie mogły powstać i się utrzymać. Konflikt nie był tak dramatyczny, jak na Węgrzech. Bo nie było aż takich kontrastów. Węgry zaś są „bardziej, mocniej” we wszystkich kategoriach - wystąpił tam groźniejszy kryzys, konflikt był ostrzejszy, partie zajmowały bardziej skrajne stanowiska. Efekt? Fidesz Orbana to takie PO, ale przesunięte na prawo (wchłonął więc środowisko naszego PiS), a taki Jobbik, partia sekciarska, o zamkniętym elektoracie i tym samym drodze do władzy - jest ekstremalnym „mocniej, bardziej”  odpowiednikiem naszego PiS. Nie światopoglądowym (tutaj należałoby sięgnąć po naszej stronie znacznie głębiej, gdzieś w okolice ONR co najmniej), ale właśnie strukturalnym: jeśli wziąć pod uwagę właśnie pozycję na scenie politycznej i miejsce w jej dynamice - z poprawką na "mocniej, bardziej" a więc również na wieksze ograniczenie możliwości. 

Nadal jednak to Polska jest pierwsza. I ponownie, ucząc się na naszych błędach skorzystali inni. Orban swoją rewolucję przeprowadził nie rozbijając poparcia i jednocząc nurt konserwatywny i gospodarczy prawicy w jedno w warunkach znacznie ostrzejszej i oczywistszej (zwłaszcza w efektach spadku dobrobytu) dominacji postkomunizmu w społeczeństwie i strukturach państwa. Czy to było utrudnienie? Tylko do pewnego momentu, potem - wręcz przeciwnie, to był czynnik umożliwiający spektakularny sukces, wzięcie całej puli. To zaś, że u nas jedna część prawicy wzięła się za łby z drugą i że ta druga wygrała a następnie weszła w aksamitny układ z resztkami postkomunistycznymi nic nie zmienia. To nasza lokalna specyfika. Przemiana się dokonała, była łagodniejsza w skutkach bo i bardziej chaotyczna, a to dlatego gdyż i nasza transformacja była łagodniejsza i bardziej chaotyczna. Ponownie - efekt pionierstwa. Stąd w Polsce nie ma na tyle silnego konfliktu społecznego by wygenerować powszechne poparcie dla „prawicowej rewolucji”.

Wobec tego Budapesztu nad Wisła nie będzie, bo była już Warszawa nad Dunajem.

 

Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (41)

Inne tematy w dziale Polityka