Obecnie można obserwować w Unii Europejskiej mnóstwo zjawisk, które łącznie stanowią jeden trend, który właśnie można opisać jako feudalizację.
Po pierwsze, mamy coraz większy chaos prawny, spowodowany współistnieniem wielu jego porządków, które są uznawane za równowarte - na podobieństwo prawa zwyczajowego i lokalnego w średniowieczu. Tylko że dziś to prawo jest tożsame z prawem krajowym. Jednak to uproszczenie jest pogrzebane pod jego ilością i szczegółowością - każda dziedzina życia jest wprost zalana regułami i zasadami zmieniającymi się każdego roku. Nad nimi narzucone są dodatkowo zasady unijne i międzynarodowe, do tego dochodzą uwarunkowania i specyfika lokalna, różnego rodzaju wyłączenia, wyjątki i autonomie. Próba pogodzenia tych sprzeczności bez wymuszania unifikacji prawa była widoczna w konstytucji europejskiej a teraz w ratyfikowanym traktacie lizbońskim.
Trudno powiedzieć czy takie rozwiązanie ma istotne plusy, za to łatwo wskazać jego minusy - ten chaotyczny gąszcz utrudnia po prostu życie, nie tylko gospodarcze. Co jednak ważniejsze, na wskutek jednoczesnej erozji zasad kulturowych, które dotąd elastycznie wyręczyły prawo w regulacji stref życia codziennego, takich jak religia, dobre wychowanie (kindersztuba), prawdomówność czy (bardzo obecnie staroświecki) honor; mamy inwazję prawa, sądów i biurokracji na powstałą w ten sposób pustkę.
Sądy rozstrzygają już nie tylko spory ważkie, ale i całkiem błahe. Kłótnie rodzinne czy zwykłe pyskówki. Brak tamy w naszej kulturze dla chamstwa spowodował, że rozważa się kuriozalne zapisy w kodeksach karnych o "mowie nienawiści" a w telewizji, radiu czy internecie normą jest obcowanie z rynsztokiem. Kto nie wytworzy u siebie grubej skóry, temu pozostaje sąd. Tym samym tworzone są precedensy zezwalające na coraz głębsze interwencje aparatu państwowego w nasze życie, wzmacniając władzę biurokracji i jej pozorną legitymizację do tego typu działań ("państwo musi coś zrobić bo jak nie państwo, to kto?").
Sama zaś Unia Europejska przypomina w swym nie-funkcjonowaniu Rzeszę Niemiecką, której części składowe walczyły z władzą zwierzchnią i sobą nawzajem, prowadząc do coraz większej fragmentaryzacji. Cesarza ignorowano tak, jak dzisiaj ignoruje się Brukselę. Mocnym monarchą był tylko ten, który pochodził z mocnego kraju (duet franko-niemiecki), a jego władza cesarska raczej była kwestią prestiżu i pozorów aniżeli faktyczną. Jedyną różnicą dziś to ta, że do walk nie używamy siły zbrojnej - tylko pieniądza, wpływów i prawa.
Co jednak bardziej znamiennie i ciekawsze, to to jak nasze życie gospodarcze zaczyna przypominać feudalizm. Powstają całe sektory gospodarki i grupy, które są uprzywilejowane i zamykane. Otrzymują różnej maści monopole oraz immunitety, głównie podatkowe, lub preferencje w traktowaniu przez państwo. Różnego rodzaju odliczenia podatkowe czy przywileje socjalne są metodą kupowania głosów wyborców - dokładnie ten sam mechanizm zapewniania sobie przychylności w średniowieczu powodował erozję władzy monarszej razem z ubytkiem wpływów do skarbca.
Życiem politycznym więc nie rządzi rozsądek i dbałość o krajj, ale logika wyścigu o przypodobanie się wyborcy nadaniem mu nowego immunitetu lub utrzymaniem starego. Emeryci, rodziny, nauczyciele, górnicy, menadżerowie, bankowcy, taksówkarze, pielęgniarki, prawnicy, kolejarze - nie ma znaczenia. Gdy już raz przyznało się immunitet, lawina roszczeń rusza, bo tylko wyszarpaniem swojego przywileju można się obronić przed skutkiem przywileju obcego. Cała Europa jest zbudowana w ten sposób i w obecnym kryzysie próbuje się jakoś ten nieracjonalny system uprzątnąć i uporządkować. Jednak zamiast równać go w dół - przyznać taką samą wolność wszystkim i nie różnicować jej, tnie się go w górę - odbierając przyznane prawa. Jest to niczym walka szlachty i mieszczaństwa z arystokracją i królewskim absolutyzmem (dziś pod postacią etatyzmu i kontroli biurokratycznej nad gospodarką). Następuje paniczne poszukiwanie dochodów, ale opór jest wielki. Być może zbyt wielki - każdy bowiem w obliczu zagrożenia swojego interesu będzie go bronił jak lew.
W średniowieczu mnogość immunitetów również doprowadziła do tego, że władcy, nie mając odpowiednich dochodów by utrzymać państwo w całości i sprawności, byli zmuszeni uciekać się do tych samych co dzisiejsi politycy metod. Podnoszenie podatków tym, którzy nie mieli wpływów politycznych i nie mogli się efektywnie zbuntować - kiedyś chłopi pańszczyźniani i mieszczanie, dziś klasa średnia. Wydłuża się jej "pańszczyznę" każąc dłużej pracować do emerytury i dusząc podatkami. Metafora pańszczyzny jest tym trafniejsza, jeśli uwzględni się "dzień wolności podatkowej" a więc moment kiedy skumulowane należności państwowe jakie mamy zapłacić kończą się na kalendarzu. Podobieństwo do dni pracy "u pana" jest uderzające.
Jeśli jednak to się władcy nie udaje lub nie przynosi spodziewanych zysków, należało się zadłużyć. Ludzie, u których brało się w średiowieczu pożyczki, sami byli przeważnie zachęcani do kupczenia pieniądzem wśród lokalnej ludności przez władcę, wciągając ich w spiralę długu. W ten sposób monarcha drenował kieszenie swych poddanych omijając immunitety. Brzmi znajomo? Powinno, bo przecież grzechami banków i państwa obecny kryzys stoi. Sam władca jednak nie zawsze miał jak spłacić zaciągniętą u bankiera pożyczkę.
Kiedy tak się działo, to sięgał do mennicy i dokonywał wymiany waluty, psucia pieniądza - usuwał z bitych monet cenny kruszec lub robił je coraz cieńsze, zmniejszając ilość zużywanych metali, skupując je na potrzeby skarbca. Dokładnie to samo robią dzisiejsze rządy w walce z kryzysem - puszczają swoje mennice na żywioł i drukują pusty pieniądz bez pokrycia - nakładając na ludność podatek w postaci inflacji.
I jest jeszcze inne podobieństwo. Europa feudalna ściągała osadników do swoich krajów, starając się zwiększyć gęstość zaludnienia i rozwinąć gospodarkę. Wymagało to od krajów prowadzących taką politykę przyjęcie odpowiedniego prawa lokalnego i nadanie określonych przywilejów osadnikom. Dokładnie to samo widać dzisiaj, gdy kraje Europy ściągają do siebie imigrantów spoza kontynentu lub od siebie nawzajem. Grupy w ten spsób sprowadzone są obejmowane osobistą ochroną władcy - państwa, tak jak w średniowieczu: to rola multikulturalizmu. Efekt: większa dbałość o ludność napływową i ochronę ich zwyczajów. W średniowieczu, tak jak i dziś, powodowało to napięcia z ludnością rodzimą, która często buntowała się przeciwko takiej polityce. Pod tym względem zwłaszcza widać paralelę między Żydami w Europie feudalnej a rolą imigrantów z krajów muzułmańskich w dzisiejszej.
W dawnych czasach władca przeważnie nie mógł od tak cofnąć nadanych immunitetów, a jakoś skarbiec napełnić musiał, powszechną praktyką było więc sprowadzanie do siebie bogatych Żydów parających się handlem i bankierstwem (zanim im tego zakazano). Dysponowali oni specjalną ochroną władcy i byli nazywani jego "osobistą własnością". Zapewniali stały dopływ pieniędzy - bo można było na nich narzucić dowolne podatki i opłaty okolicznościowe. Nie dysponowali immunitetami, byli skazani na łaskę władcy. Jednocześnie ich uprzywilejowana rola będaca skutkiem bezpośredniej pieczy monarszej w tamtych czasach (specjalna protekcja - za napaść na Żyda np. w Polsce karano często surowiej) prowadziła do animozji z ludnością lokalną.
W dzisiejszych czasach rolę osadników sprowadzanych i Żydów zarazem pełni mniejszość muzułmańska. Są potrzebni po to, by zapełnić lukę w dochodach spowodowaną faktem, iż rządy rozdały tyle immunitetów i przywilejów że europejczykom nie opłaca się pracować ani mieć dzieci. By temu zaradzić trzeba więc sprowadzić takich ludzi, którzy immunitetów będą pozbawieni - w naszych warunkach woli walki o nie (czy w Francji strajkuja przeciwko cięciom muzułmanie?), którzy będąc elementem kulturowo obcym będą poddani presji ostracyzmu i nad którymi będzie można dzięki temu roztoczyć oświeconą ochronę, wikłając w uzależnienie od państwa. Należy też pamiętać, że cierpliwość rodzimych populacji miała zawsze jakąś granice. I taka jak w średniowieczu kazano Żydom oddzielać się do reszty społeczeństwa, np nakazując noszenie odpowiedniego stroju czy wydzielając miejsca do życia. Tak i dziś mamy wpychanie imigrantów do gett i wprowadzanie zakazu kultu ich religii. Mamy też, tak jak i wtedy, nawoływania do pozbycia się ich w ogóle. Ekspulsji ani pogromów jednak jeszcze nie było.
Oczywiście, to tylko uproszczone porównanie i przez to niepełne, pozbawione niuansów. Na przykład - imigranci muzułmańscy są poddawani próbom siłowego wcielenia ich w społeczeństwo (zakaz noszenia burek itp) co raczej ma znamiona kulturkampfu. Jest też zasadnicza różnica w kwestii religii - raczej panuje cuius regio eius religio z zmuszaniem kościołów do poddania się władzy świeckiej. Tylko pozornie nie ma jednak rozkładu życia religijnego na modłę średniowieczną - bowiem wraz z postępującym zeświecczeniem i upaństwowieniem kultów następuje coraz większe odejście od zasad wyznawanej wiary przez hierarchię kościelną, co rodzi sprzeciw wyznawców oraz "dołów" danego kościoła, podobnie jak w średniowieczu niemoralność księży czy sprzedaż odpustów. Pod powierzchnią węc rodzi się bunt i potrzeba moralnej odnowy, zapowiadając ostrą radykalizację postaw w przyszłości.
Dzisiejsza Europa nie jest więc aż tak odmienna od tej, która znamy z podręczników historii. Zamiast schyłkowego Imperium Rzymskiego raczej przypomina rózne stadia średniowiecza z elementami wczesnego odrodzenia. Co prawda napływ ludności mułmańskiej jest na tyle znaczący, że kusi porównanie do najazdu barbarzyńców i chrystianizacji Imperium, ale to jeszcze mniej funkcjonalne niż proponowane tutaj odniesienie do feudalizmu, Rzym był zbyt różny od dzisiejszej Europy.
Może nie da się prosto zawartości podręczników historii odnieść do zdarzeń przyszłych - i nie jest to celem tego tekstu, ale jako materiał do analizy są więcej niż wystarczające. Bowiem wszystkie elementy naszego życia "dziś" były obcne w życiu "wtedy". Rózna js forma, skala, tempo, nie wszystko też się zgadza, ale jako wskazówka i rama analizy może się historia tego okresu przydać. To szukanie nowego spojrzenia na wspołczesność, szukanie wygodniejszego klucza interpretacyjnego - punktu wyjścia. Nie po to, by wiedzieć, co będzie, ale po to by zdać sobie sprawę, co można zrobić, by przyszłość zbudować - chwytając trendy jak wiatr żagle.
Sulfur
Inne tematy w dziale Polityka