Soren Sulfur Soren Sulfur
298
BLOG

Po co nam suwerenność?

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 0

W "Rzeczpospolitej" think-tank Instytut Obywatelski wypowiedział się ustami Michała Szułdrzyńskiego na temat Polski w Unii Europejskiej, określając również stosunek do kwestii suwerenności. W odpowiedzi pan Aleksander Kaczorowski skrytykował prezentowane podejście, ale dosyć, przyznam się, mętnie i niejasno. Zabrakło stwierdzenia "tak-tak, nie-nie", a sam zarzucał mętność Szułdrzyńskiemu. A tu trzeba jasnych odpowiedzi i jasnych deklaracji. Czy suwerenność jest do czegoś potrzebna? Kiedyś nie trzeba było tego tłumaczyć, ale obecnie każdy koncept należy rozbić na podstawy i ukazać jego praktyczność. Po co więc nam suwerenność? Co to znaczy? Do czego służy?

Najprościej jest powiedzieć: suwerenność to rozwój.

Tak jak wolny rynek opiera się na przedsiębiorczości i wolności gospodarczej oraz prawie do własności, dokładnie te same zasady odnoszą się do państw, narodów, społeczeństw. Suwerenność to zdolność do pracy na siebie dla siebie tak, jak się uznaje za słuszne, to wolność w określeniu celów-tego co się uważa za ważne, wzniosłe lub potrzebne; i wolność w eksperymentowaniu jak do tych celów dojść. Ta wolność jest niezbędna, by jak najefektywniej opracować sposób zarządzania swoimi zasobami-materiałami, czasem, talentem ludzkim. Dokładnie te same zasady odnoszą się do jednostek - na tym opiera się zasada wolnego rynku i kapitalizmu. Pomiędzy jednostką a zbiorowością istnieje tylko różnica skali. Jeśli się suwerenność oddaje, oddaje się również wolność w dochodzeniu do swoich celów. Liczy się na to tylko, że przypadkiem cele kogoś innego będą zbieżne z naszymi i na tym zyskamy. Ale nawet wtedy osiągamy mniej niżbyśmy sami zaryzykowali i wzięli własny los w własne ręce. Czy lepiej być pracownikiem najemnym czy przedsiębiorcą? Który zrobi więcej? Który będzie bliżej spełnienia swoich potrzeb i celów? Ten, któremu płaci się za wyrobnictwo i któremu każe się wykonywać zlecone prace, czy ten, kto ma wolność w realizowaniu siebie?

Tak, suwerenność, wolność - to też ryzyko. Ryzyko błędu i ryzyko odpowiedzialności. Ale nie ma zysku, rozwoju - bez ryzyka. Nie da się go wyeliminować ani scedować-czego również, między innymi, dowodzi kryzys strefy euro. Ale suwerenność to nie tylko ryzyko, koszty, ale przede wszystkim-szansa i zysk. Szansa na rozwój i zysk z niego. Tu nie ma naprawdę nic niezwykłego - to logiczne. Jeśli jest się niepodległym, suwerennym, decyduje o sobie i jest się za siebie odpowiedzialnym, ponosząc ryzyko za swoje czyny, w ostateczności pozwala to się lepiej rozwinąć, lepiej dostosować do warunków lokalnych i rozsądniej gospodarować zasobami. Pracuje się na siebie, a nie na kogoś. Bowiem jeśli jakieś państwo scedowałoby swoją suwerenność na inne, to de facto oddawałoby swój dobrobyt w ręce kogoś innego. Który będzie miał zawsze inne cele, inne potrzeby i inne zapatrywania niż my. On będzie zarządzał tymi zasobami inaczej i przede wszystkim będzie myślał o swoim dobru-co jest naturalne i logiczne. Tak więc to on zyska najwięcej, nie zaś kraj który swoją suwerenność oddaje. Mimo, iż ten oddający też może coś na tym zyskiwać. Ale zyska znacznie mniej, niźli ten, który suwerenności nie odda.

Jest mnóstwo przypadków historycznych którymi można to zilustrować. Ale chyba najlepszym jest ten z naszej okolicy: porównanie Czech oraz Polski. Tysiąc lat temu nasze kraje były podobnej wielkości tak terytorialnie jak i ludnościowo (ok. milion mieszkańców). Czechy miały przewagę-były bardziej cywilizowane, bogatsze, wcześniej też przyjęły chrześcijaństwo. Jednak popadły w zależność od Rzeszy Niemieckiej i stłay się jej częścią. Narzucono im obcą władzę, odebrano suwerenność, a kolejne bunty nie przyniosły wolności. Po tysiącu lat takiej doli naród czeski liczy sobie 10 milionów ludzi i niewiele więcej jako efekt emigracji na świecie. Podczas gdy Polska ma 38 milionów (z czego 2,5 miliona obecnie na emigracji zarobkowej), około 20 milionów na świecie przyznających się do polskości i kolejne 40 posiadających polskie korzenie, nasze terytorium jest zaś czterokrotnie większe. Różnice zaś w zamożności? Nieznaczne. Czesi zyskali w stosunku do nas około osiem lat rozwoju gospodarczego i dystans ten się zmniejsza.

Opłacało się nie być suwerennym, nie bić się o wolność?

Odpowiedź jest chyba jasna.

Jednak dyskusja między Szułdrzyńskim a Kaczorowskim tyczy się konkretu: unii bankowej. Jak więc to się ma do niej? wiedząc, co powyższe konkluzja nasuwa się sama: problemem nie jest ustalenie wspólnych dla UE regulacji bankowych, reżimu nadzoru, ale nierówny podział wpływów w samej UE które sprawiłyby, że taki nadzór byłby przechylony w stronę Niemiec i Francji. Stąd konieczność albo przeciwdziałania temu, albo zdystansowania się - jeśli to niemożliwe - do tego projektu. W przeciwnym razie nadzór taki realizowałby ich zamysły, ich politykę i ich priorytety w pierwszej kolejności. Przyznać tu należy rację panu Szułdrzyńskiemu iż faktycznie, racją stanu Polski jest tu "niedopuszczenie do sytuacji, w której Polska będzie odcięta od wpływu na kierunek zmian, o jakich właśnie decyduje unijne centrum". Brakuje tu jednak trzeźwego myślenia: przecież jesteśmy odcięci! Nie jesteśmy w eurozonie, a Polska jest za słaba póki co, by to jakoś zrównoważyć. Nikt się z naszym zdaniem nie liczy, bo nasze działania mają znaczenie marginalne i możemy co najwyżej pełnić rolę języczka u wagi - mamy wybór opcji, ale nie mamy możliwości ich tworzenia. Więc jeśli żadna nam nie odpowiada to może nie warto w ogóle dokonywać wyboru? Może tak byłoby korzystniej?

Projekt unii bankowej zakłada również wstęp do unii fiskalnej, ta zaś to nie tylko problem harmonizacji podatków, ale również kontroli budżetów narodowych. Czyli zagrożone są dwie najważniejsze podstawy suwerenności: władza nad swoimi wydatkami i władza nad swoimi dochodami. Nie można dopuścić do tego, aby ktoś inny niż parlamenty narodowe kontrolował te dwie sfery. Mało kto bowiem na tym zyska - patrz kryzys euro, z której to waluty korzystają praktycznie tylko Niemcy. Dla reszty jest neutralna lub szkodliwa. I taki też będzie efekt unii fiskalnej, jeśli pozwolić, by przyjmowała zasadę "one fits all".

Prerogatywy fiskalne winny pozostać na poziomie narodowym. Dlatego tak ważne jest, by kraje UE na zasadzie multilateralnej zgody wprowadziły odpowiednie zapisy prawne na poziomie swoich konstytucji i na własną rękę, w swoich systemach prawnych, pilnując poziomu zadłużenia. Nie można tego przerzucać na instytucje UE, bo to doprowadzi do odebrania suwerenności - a więc spadku wydajności części krajów. Podobnie jest z podatkami - owszem, harmonizacja jest niegłupia i może być przydatna, ale nie będzie taka, jeśli pozwoli się na jej wprowadzenie od razu wszędzie podle tych samych zasad. Raczej winno się dążyć do wprowadzenia dobrowolnych mechanizmów harmonizujących w mniejszym gronie. Na przykład Niemcy być może powinny harmonizować swoje stawki z Danią czy Holandią, a Polska z Czechami i Słowacją? Może to miałoby sens gospodarczy. Jeśli tak, to niech te państwa mają wolną rękę w tej kwestii. Ale narzucanie im jednego rozwiązania skończy się źle - zduszeniem ich konkurencyjności i podporządkowaniem krajom silniejszym. Kraje słabsze będą pracować na ich sukces i ponosić cenę za ich błędy. Mówiąc zaś obrazowo, to pomysł unii fiskalnej przypomina kwestię nacjonalizacji przedsiębiorstw. Odbiera się im "suwerenność" i każe realizować inne cele, tylko pozornie zbieżne z ich poprzednimi. Efekt - mniejsza wydajność. Dokładnie tak samo będzie tutaj. Tak jak nacjonalizacja przedsiębiorstw jest zła bo niewydajna, tak samo federalizacja państw narodowych jest zła, bo niewydajna.

To jest praktyczne podejście do kwestii suwerenności w dobie unii bankowej. Nie zaś, w moim odczuciu doprawdy skandaliczne, banialuki o tym jak to należy ściągać dotacje unijne gdyż "suwerennością nie nakarmimy Polaków ani nie zmodernizujemy kraju" (Szułdrzyński). To tak, jakby powiedzieć, że przedsiębiorczością nie nakarmimy Polaków ani niczego nie zmodernizujemy.
 

Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka