Tytułem wstępu polecam przeczytać esej Waldemara Łysiaka "Polska od morza do morza" który ukazał się w Uważam Rze nr 27 (74) z 2-8 lipca 2012 roku. Trudno go skomentować, bo nie wiadomo o co tak naprawdę w nim chodziło autorowi, ale w skrócie można to ująć jako marzenia o mocarstwowości Polski starszego pana pisane językiem i z wizją godną gimnazjalisty podjaranego lekturą podręczników od historii, a zwłaszcza map na końcu każdego rozdziału. Chyba, że nie brać tego poważnie (i to sugeruje dobór niektorych argumentów jak i styl), pewności jednak nie ma a z drugiej jednak strony redaktor naczelny, pan Paweł Lisicki w wywiadzie dla portalu wpolityce.pl tłumaczył się z Łysiaka w ten sposób, że to wezwanie do śmiałego duchowego spojrzenia na Polskę. No cóż, w eseju tym Łysiak stwierdza, że musimy wypowiedzieć wojnę Litwie, Białorusi i Ukrainie by zbudować "Polskę w naturalnych granicach" więc jak dla mnie to nie duchowe, ale bardzo materialne podejście.
I bzdurne. Ale żeby nie być tylko "malkontentem" przed którym Łysiak w swoim tekście ostrzega, postanowiłem zaproponować swoją własna wizję-nie duchowa, lecz materialną. Do takiej wizji zaś potrzebna jest analiza geopolityczna. Przy czym nie jest to analiza sytuacji obecnej, ale jej możliwego rozwoju. A aby ten rozwój pojąć, należy sięgnąć w przeszłość i zrozumieć, jak zdeterminowała przyszłość nawet o tym nie wiedząc.
Zombi trójca
Istnieją na świecie trzy skończone kraje, a właściwie mocarstwa, które mimo swoich wpływów i sukcesów są tak naprawdę chodzacymi trupami, tylko o tym jeszcze nie wiedzą. To te potęgi, które przegrały główne konflikty geopolityczne, kiedy próbowały zbrojnie ustawić rzeczywistość po swojemu. Dzisiaj ich społeczeństwa są swoją porażką zdemoralizowane zdemobilizowane i mimo swojej pozornej potęgi stoją przed perspektywą powolnego upadku, izolacji a być może i rozpadu. Te kraje to Niemcy, Japonia i Rosja, stanowią one zombi trójcę.
Dla zwykłego zjadacza chleba takie postawienie sprawy może wydawać się kuriozalne. Jak to? Najpotężniejszy kraj UE, jedna z najpotężniejszych armii świata wykłócająca się z Amerykanami o wszystko oraz do niedawna potęga numer jeden Azji w lidze upadłych? Coś jest nie tak!
A jednak dokładnie tak jest. Wszystkie te kraje dzielą podobne charakterystyki i problemy. Po tym jak nie udało im się siłowo ustawić świata i zaznały gigantycznej porażki zmieniły taktykę, nastawiając się na odbudowę wpływów metodami alternatywnymi. W różnym względzie odniosły tu sukces, ale jednocześnie został on zbudowany przez odchodzące pokolenie pamiętające moment pierwszego upadku, podczas gdy jego cena doścignęła pokolenia następne, kompletnie rozprzężone rozpadem kraju a potem kosztami odbudowy swojej pozycji. Mimo więc swoich osiągnięć są to kraje skazane na porażkę.
Japonia
Spójrzmy na Japonię. Próbowała ona stworzyć strefę zależnych od siebie krajów, które swoimi surowcami karmiłyby jej przemysł i były rynkami zbytu dla jej towarów. W czasie II wojny światowej Tokio próbowało to zrobić za pomocą armii, jednak napotkało opór Stanów Zjednoczonych który ostatecznie zmusił je do podpisania bezwarunkowej kapitulacji. Jednak wymogi zimniej wojny zmusiły Waszyngton do odbudowy Japonii i uczynienia z niej awatara dla swojej siły na Pacyfiku - stabilnego, dobrze rozwijającego się kraju kapitalistycznego, który mimo iż formalnie zdemilitaryzowany, stanowił istotny punkt na geopolitycznej mapie potencjałów w myśl strategii powstrzymywania. Japonia wykorzystała fakt, iż stała się potrzebna Waszyngtonowi. Odrzucając rozwiązania siłowe przystąpiła do gwałtownej rozbudowy gospodarki, opierając ją na swoistych konglomeratach banków, fabryk i firm pobocznych spiętych razem. Znamy ten model rozwoju z Korei Południowej (czebole) i nie odbiega on wiele od tego przypadku. Konglomeraty takie cieszyły się wsparciem rządu i zorganizowały wokół siebie całe życie gospodarcze kraju. Korzystając z amerykańskiej pomocy, w tym preferencji w dostępu do amerykańskiego rynku, Japonia wystrzeliła gwałtownie swoją gospodarką, awansując na drugie miejsce w świecie w ekonomicznym rankingu. Jej wpływy gospodarcze objęły i podporządkowały sobie nie tylko sferę ktorą Tokio uwidziało jako swoją w czasie II wojny światowej, ale sięgnęło i dalej, w końcu zagrażając nawet samej Ameryce. Wtedy jednak warunki się zmieniły-zimna wojna się skończyła, nie było powodu by USA dalej tolerowało taki stan rzeczy. N początku lat 90-tych XX wieku Waszyngton zmusił Tokio do uwolnienia kursu jena. Efekt był natychmiastowy-kompletny rozpad siły napędowej która dotąd pchała Japonię nieustannie do przodu, uwypuklając do tego niedostatki i problemy zbudowanego centralistycznie systemu gospodarczego. Kraj popadł w stagnację. Jednocześnie nastąpiła zasadnicza zmiana pokoleniowa. Ludzie pamiętający wojnę i urodzeni tuż po niej, którzy zbudowali współczesną Japonię i złożyli się w dużej mierze na demograficzny wzrost (z 71 milionów tuż po wojnie, do 125 w latach 90-tych) przeszli na emeryturę lub umarli. Zastąpiły je ich dzieci, nie znające niedostatku, za to cierpiące z powodu defektów współczesnej cywilizacji, która w wydaniu japońskim doprowadziła do szczególnie dotkliwiej atrofii związków międzyludzkich i ich zniekształceniu. Mimo stabilności, przewidywalności i zasobności tego wielce nowoczesnego, wydajnego kraju zaczął on się błyskawicznie starzeć, ilość rodzących się dzieci spadała. Populacja osiągnęła swoje maksimum w roku 2006 i do tego czasu systematycznie spada. Wedle przewidywań Japonia do 2050 roku skurczy się poniżej 100 milionów mieszkańców, z czego większość mogą stanowić ludzie starsi. Można by powiedzieć, że rzucając się do odbudowy swojej utraconej pozycji ciężką pracą Japończycy zapomnieli dla kogo to robią. Co to oznacza? Oznacza to że po osiągnięciu tego, co Tokio planowało, czeka je powolne wymieranie i odejście w niebyt, popadając w efekcie - jak się sugeruje - w dobrowolną izolację. Stać ich - są wyspą.
Rosja
Podobny los spotkał Rosję. Nie przegrała ona II wojny światowej, ale poniosła w niej gigantyczne ludzkie straty, które odbiły się na jej demografii znacząco, choć pozornie nie dało się tego odczuć (wzrost od końca wojny z 98 milionów w 1946 roku do 148 milionów w 1991 roku, ale dynamika tego wzrostu jest niższa niż powinna być ze względu na straty poniesione w czasie wojny). Następnie lata komunizmu odcisnęły swoje demoralizujące piętno, doprowadzając w końcu do upadku niewydajnego systemu jakim był ZSRR i kończąc erę globalnych wpływów Moskwy. Rozpad Związku Radzieckiego doprowadził do prawdziwych spustoszeń w narodzie rosyjskim. Jego efekty można porównać tylko z efektami przegranej sromotnie wojny. Jednak Rosja otrząsnęła się z tej klęski i od dekady widać jej rosnące znaczenie na świecie - do tego stopnia że można mówić o jej powrocie. Osiągnęła to wykorzystując gospodarkę - a dokładnie swoją pozycję na światowym rynku producentów ropy i gazu, dopiero niedawno podnosząc argument siły (Gruzja). Mimo, iż Rosja nie należy do najbogatszych krajów na świecie to jednak zdołała zbudować gospodarkę na tyle duża i dynamiczną, by zagwarantować jej środki dla imperialistycznej polityki. Jednocześnie jednak jest to jedno z najszybciej wymierających społeczeństw globu. Do roku 2050 populacja tego kraju ma się skurczyć nawet o połowę, przy czym Rosjanie przestaną być dominującą grupą etniczną wkrótce potem. Rosja, będąc pod presją ze strony mniejszości wyznania muzułmańskiego (która takiego spadku urodzeń nie notuje), jak również stojąc przed chińską kolonizacją Syberii jej stały powrót na globalną scenę jest jednak wątpliwy. Rosja otrząsnęła się jako państwo po upadku ZSRR ale nie jako naród. I tak, jest zagrożeniem dla mniejszych państw, ale to wszystko chwilowe. Jej długoterminowa prognoza świadczy, że to raczej ostatnie drgawki przed zgonem. Scenariusz rozpadu tego kraju nie jest nieprawdopodobny. Ale jest pewne, że Rosjanie łagodnie tego nie przyjmą i będą walczyć, używając do tego również siły militarnej.
Niemcy
Ostatni są Niemcy. Wszyscy się nimi obecnie zachwycają, jak to stają się europejską potęgą i jak to ustawiają UE wedle swojego widzimisię. W istocie jednak to taka druga Japonia. Dokładnie te same problemy demograficzne i dokładnie te same powody dla których powstały. Najpierw - wielki wzrost pod amerykańską kuratelą. Porzucenie ambicji militarnych na rzecz rozwoju gospodarczego, wzrost liczby ludności (z 65 milionów po wojnie do 82 obecnie, warto jednak zauważyć, że dzisiaj etniczni Niemcy stanowią 66 milionów), oparcie się na eksporcie. Jednak trochę inaczej wyglądała sytuacja geopolityczna Niemiec - były podzielone, poddane francuskiej kontroli w ramach EWG, podczas gdy ich naturalną strefą wpływów są kraje Europy. Mimo więc sukcesu gospodarczego, nie mieli okazji zbudować strefy wpływów w oparciu o nią. Stało się to możliwe dopiero po upadku ZSRR i następnie rozszerzeniu UE na wschód. Wraz z wprowadzeniem euro Niemcy stworzyły efektywnie swoją strefę wpływów, powoli rozlewającą się na Europę Środkowo-wschodnią. Podążyły więc drogą Japonii. Jednak w tym samym czasie nastąpiła wymiana pokoleniowa, demoralizacja i rozpad podstawowych wartości jako koszt pierwszej przegranej i próby powrotu do gry. Podczas gdy doświadczenia wszystkich innych krajów Europy (w tym Polski) wskazują, że spadkowi dzietności da się zaradzić odpowiednia polityka prorodzinną, w Niemczech wszystkie te narzędzia poniosły kompletną klęskę. Tam naprawdę ludzie nie chcą mieć rodzin. Efekt? Według danych Eurostatu do 2040 roku populacja Niemiec skurczy się z 82 milionów do 66 i to utrzymując absurdalnie wysoką ilość przyjmowanych imigrantów (200 tys. rocznie!). W tym samym czasie Francja, Wlk.Brytania czy Szwecja zanotują wzrosty o jedną czwartą. Jeśli do tego UE w obecnym kształcie się rozpadnie, albo eurozona ulegnie przekształceniom/likwidacji w jakiś sposób, Niemcy również, tak jak przedtem Japonia, która swój model gospodarczy również oparła o walutę, popadną w stagnację.
Dla Niemiec więc obecny kryzys europejski to ostatnia szansa gdy są w stanie ustawić swój kraj w dogodnej pozycji do przyjęcia tego demograficznego tsunami, by spokojnie-tak jak to zdaje się być udziałem Japonii-zejść ze sceny świata, licząc w międzyczasie na zmianę warunków i odtworzenie swego narodu.
Tak więc choć dla mniejszych krajów stanowić to może marne pocieszenie, to jednak należy to wziąć pod uwagę w geopolitycznych kalkulacjach. Nagle bowiem polsko-niemiecki "sojusz" (a faktycznie podległość) przestaje być tak idiotycznym konceptem. Potęga Berlina bowiem będzie erodowała a potem implodowała, przestanie się "rozpychać" po Europie która dla niej stała się za ciasna. Będzie więc tu miejsce dla Polski, która w tym samym czasie zanotuje wzrost znaczenia na wskutek rozwoju gospodarczego-nadrabiania dziejowych zaległości. Problem w tym, że w tym samym przedziale czasowym populacja Niemiec skurczy się o 19%, Polski zaś niewiele mniej bo o 15%. Tak więc marne to pocieszenie że Niemcy "once the master race now a dying race". Daje to co prawda nadzieję na korzystniejsze dla nas ułożenie areny europejskiej, ale jednocześnie jest zagrożeniem iż będąc w tym samym położeniu i uzależniając się gospodarczo oraz politycznie od Berlina podzielimy jego los.
Wnioski dla nas
To prawda, że żyjemy w erze schyłku i wykluwania się nowego porządku światowego. Nie jest to jednak era schyłku Ameryki-Ameryka sobie poradzi. To Europa w końcu schodzi ze sceny. Ale pewne jej części schodzą szybciej niż inne, nie rokując na odwórcenie tego trendu. Niemcy są potęga jedną nogą w grobie, podobnie jak Rosja. Polska jest w bardzo podobnej sytuacji, dysponuje jednak polem manewru: może budować sojusze w Europie Środkowo-Wschodniej przeciwko tym dwóm odchodzącym środkom władzy. Wbrew jednak koncepcji lansowanej jako "jagiellońska" ze względu na przesunięcie naszych granic na zachód i skoncentrowanie Polski na zwartym obszarze podobnym do tego jaki zajmowało nasze państwo u zarania swego istnienia, jest to możliwe nie w oparciu o kraje bałtyckie, Ukrainę i ewentualnie po usunięciu Łukaszenki Białoruś, lecz o Grupę Wyszehradzką (V4)wzmocnioną w przyszłości o Bukareszt i ewentualnie dopiero Kijów. Ale to osobny temat. Polska poza tym jest w gospodarczym trendzie wznoszącym który siła rzeczy będzie trwał jeszcze przez lata, podczas gdy zarówno Niemcy jak i Rosja popadną w poważne tarapaty. Jednak jeśli nie odpowiemy na katastrofalna sytuację demograficzną naszego kraju, podzielimy los Moskwy i Berlina, tonąc razem z całym regionem post-sowieckim który zanotuje podobny spadek populacji (ciekawe wyjątki: Węgry oraz Czechy). Ale możemy tego uniknąć - na to wskazują badania statystyczne i empiryka pokazujące, że spadek dzietności u nas jest spowodowany czynnikami ekonomicznymi. Ale to również osobny temat. W istocie dane te (historyczne jak i aktualne, z np. emigracji do Wlk.Brytanii) wskazują, że na ewentualne odbicie trendu nie trzeba by długo czekać-byłoby natychmiastowe, co jest ewenementem na skalę europejską i być może pozwoliłoby nam w przyszłości wysunąć się na czoło całego regionu.
Stoimy na rozdrożu: albo upadniemy wraz z wielkimi tego świata, albo ich zastąpimy. Trzeciej możliwości nie ma i nasi politycy powinni wreszcie to zrozumieć. Jednak nie radziłbym im sięgać po duchowe wizje Łysiaka by ten stan zrozumienia osiągnąć.
Sulfur
Inne tematy w dziale Polityka