Soren Sulfur Soren Sulfur
259
BLOG

Dokąd z tą Unią i po co?

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 2

Chyba dla Unii Europejskiej nadszedł czas by postarała się określić, o co jej chodzi? I chyba nadszedł również czas by określić, o co chodzi Polsce będąc jej członkiem? Bo kolejny raz nasz premier na unijnym szczycie deklaruje jedno: zgadzamy się na wszystko, bylebyśmy mieli wpływ na proces decyzyjny, a więc kształt integracji. To wszystko. Ale do czego to ma służyć, do czego dążyć, co jest celem naszego uczestnictwa w tym projekcie, co ten projekt ma osiagnąć?

Jeśli ma być to pokój, to już to zrobiliśmy i więcej nic nie trzeba. Jeśli ma to być wspólny rynek, to jeszcze nieco pozostało do zrobienia, ale wtedy niepotrzebne są te wszystkie komisje, parlamenty i inne instytucje. Jeśli to ma być jakaś postpolityczna sfera załatwiania interesów, wieczny kongres wiedeński, to już to mamy i więcej nie trzeba. Jeśli to ma być zwarty blok cywilizacyjny, to należy określić jakie wartości mamy uznać za kardynalne. A jeśli to ma być jakaś forma supermocarstwa, to również należy to jasno powiedzieć - a w tej materii brakuje nam najwięcej. Obecne działania w ramach zwalczania kryzysu, wypowiedzi polityków - w tym polskich - wskazując na ten ostatni kierunek. Integracja do formy federacji.

Jeśli Polska ma być uczestnikiem takiej federacji to należy zadać sobie pytanie: po co? Mgliście się wspomina o konieczności konkurowania globalnego z innymi potęgami. Jednak ostatnim razem jak sprawdzałem Japonia, Korea Południowa, Tajwan, Australia, Nowa Zelandia czy Kanada nikomu swojej suwerenności nie oddawały, a jakoś sobie radzą wśród wielkich, konkurują i prosperują. Zwłaszcza warto zwrócić uwagę na Tajwan oraz Koreę Południową, które nie są ani dużo mniejsze ani dużo większe od Polski i jakoś nikt tam szat nie rozdziera nad tym jak to samotna walka w zglobalizowanym świecie skazuje ich na porażkę.

W rzeczywistości zaś jest tak, że w gabinetach Paryża swego czasu, wkrótce po wojnie, powstał plan, jak obłaskawić Niemcy i utrzymać status mocarstwa mimo rozpadu imperium kolonialnego i spadku do drugiej ligi z powodu powstania dwóch supermocarstw - USA i ZSRR. Tym samym powstała myśl, iż integracja europejska ma służyć celom mocarstwowym - budowy światowej potęgi. Miał to być sposób na odzyskanie przez Europę znaczenia w świecie, w którym jej wpływy zbankrutowały.

Co ma mieć z tego Polska? Czy dobrze jest być częścią takiego mocarstwowego projektu? Tylko wtedy, jeśli powstanie takiej europejskiej potęgi przynosiłoby nam wymierne korzyści przeważające nad kosztami i jeśli mielibyśmy równy wpływ na poczynania takiej siły. W przeciwnym razie UE jest nam niepotrzebna i należałoby przyjąć taktykę Wlk.Brytanii, dystansując się od kolejnych projektów integracyjnych w momencie osiągnięcia statusu płatnika netto (a zwłaszcza wywalczyć sobie coś na kształt rabatu brytyjskiego). W innym układzie uczestnictwo UE stanie się dla nas obciążeniem, uniemożliwiającym poprawny rozwój oraz dbanie o swoje interesy (pomijam fakt, że cały czas grozi nam coś takiego jeśli przestaniemy trzymać rękę na pulsie-patrz np. kwestia emisji CO2).

Scentralizowana, mocarstwowa UE to jednak raczej mrzonka. Tak pokazuje fakt istnienia kryzysu strefy euro i różnic interesów na tym tle. Kraje Europy są zbyt odmienne by w ten sposób ze sobą współdziałać. Nie będą nigdy jednym superpaństwem - chyba że ktoś je siła przytnie do tej roli, niszcząc różnice i miażdżąc opór. Tymczasem różnorodność, konkurencja, rywalizacja są cechami pozytywnymi które należy chronić, zaś posiadanie odmiennych interesów wynika z rzeczywistości geograficznej i odmiennych potrzeb różnych narodów. Niemcy mają potrzebę "ekologizowania się", Polska nie. W związku z tym należy zastosować taką formułę Unii Europejskiej, by to uwzględnić. Z tego nie da się zbudować federacji.

Unia Europejska osiągnęła coś, czego nikomu nigdy w historii się dotąd nie udało - zbudowała związek suwerennych państw które do rozstrzygania konfliktów między sobą używają języka prawa, sądów, procesu legislacyjnego. Jest to wartość która jest niezaprzeczalna - mimo, iż procesy te są często-gęsto używane by wzmocnić silnego kosztem słabszego, ale to już wina nierówności w budowie Unii, nie zaś samej metody. UE to świetne forum rozwiązywania konfliktów i szukania partnerów do wspólnych projektów. Modele współpracy, jakie w ten sposób wypracowano są przedmiotem debat i zazdrości całego świata, w tym Stanów Zjednoczonych. To prawda, że każde posunięcie spotka się z kontr posunięciem tych, którym się zagrozi, ale cały proces który normalnie prowadzi do otwartych konfliktów tutaj jest cywilizowany i ujęty w ramy prawa. Zamiast go porzucać w imię centralizacji należałoby go udoskonalić, poprawić, wyrównać szanse państw. Zamiast narzucać jedną konstrukcje wszystkim narodom Europy lepiej jest opracować kodeks zasad. Zamiast supermocarstwa z narodami jako folklorem zbudować republikę republik.
 
Świat, wbrew pozorom, nie dąży bowiem do centralizacji i powstawania hiperbloków, jakichś nowych supermocarstw. To pieśń przeszłości. Świat zglobalizowany to świat coraz bardziej otwarty, a więc zdecentralizowany, sieciowy. Gdzie zarówno bogate Stany Zjednoczone jak i biedna Indonezja mogą wystrzeliwać swoje satelity na orbitę. Gdzie co prawda ta sama firma działa w stu krajach, ale w każdym musi dostosować się do lokalnych warunków i sprzedawać coś innego. Taki świat nie poddaje się scentralizowanej kontroli i forma europejskiego superpaństwa w nim się nie sprawdzi. Unia Europejska więc powinna dążyć do stania się mocarstwem-ale sieciowym. Nowego typu. Otwartym, elastycznym. Wtedy i tylko wtedy będzie w stanie stać się niezależnym biegunem tego świata. Jeśli wybierze drogę centralizacji, na krótko zabłyśnie skumulowaną mocą a potem upadnie.
 

Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka