Świnia. Parzystokopytne stworzenie boże. Widział ją każdy. Wsiowy i miastowy. W naturalnym środowisku świń - taplające się z rozkoszą w cuchnącym bajorze, albo na dowolnym portalu, w gazecie lub w telewizorze.
Świnia to ssak. Bywa przydatna człowiekowi jeśli kontrolowana i trzymana w ryzach, na ogół łagodnego, beztroskiego usposobienia, z powodu niedostatków intelektualnych i moralnych, w zasadzie w większości przypadków zaangażowana jedynie w przetwórstwo paszy w łajno.
Świnia w poczuciu zagrożenia pozbawienia jej tłustych kęsów pływających w korycie łakoci i frykasów, przeczuwająca nieuchronny rozbrat z korytem pełnym darmowych gospodarskich zlewek, podnosi nieludzki kwik, biegając przy tym chaotycznie od ściany do ściany. Niektóre funkcyjne świnie, posiadające cechy przywódcze, albo te w świńskim świecie wyróżniające się odpowiednimi świńskimi cechami mentalnymi szczególnie hołubione przez świniopasów - o ile w przypadlku świń można mówić o cechach mentalnych - przełamując wszelkie bariery, dopingowane przy tym przez swoich świniopasów, w sytuacji zagrożenia utraty koryta, wyprowadzają z chlewów cały świński pomiot na terytoria przynależne dotąd człowiekowi. Dlatego coraz częściej możemy spotkać świńskie kwiczące spędy na ulicach polskich miast.
Jakby na widok normalnego człowieka świńskie chrumkanie, kwik, stukot świńskich racic w wiejskim, okrągłym chlewie, nieustanny rozgardiasz i tumult wciąż wznoszony przez opasłe tuczniki o wyliniałej szczecinie, przez krótkonogie lochy i za ich przykładem idące młode warchlaki obojga płci nie było dla ludzi wystarczająco uciążliwe, kierownictwo Świniarni nakazało zbiorowe uliczne kwiczenie, a co bardziej gramotnym świniom liczenie pogłowia trzody chlewnej. To zrozumiałe, że na okoliczność zademonstrowania siły, zwartości i gotowości świńskiej polulacji w boju z człowiekiem o pełne koryto, do udziału w ostatnim świńskim spędzie zmobilizowano pod przymusem wszystkie świnie, nawet z najbardziej odległych rubieży dowiezione świniobusami, w tym także świnie dzikie z puszczy oraz te utuczone w budach. Obserwując inwazję świń, oglądaliśmy niespodziewany, szokujący wręcz, dawno nie widziany publicznie sojusz świń i tuczników rasy puławskiej, ryj w ryj ze świniami rasy natolińskiej! Świńskim truchtem na stołeczne ulice przybiegły świnie z centralnych i terenowych hodowli świń rasowych, licznie dopisały nawet opasłe świnie, które świniną ze wstrętem pogardzają, nie mówiąc o kwiczących wniebogłosy świniach o czarnym i purpurowym umaszczaniu szczeciny, wprawdzie w skromnej, ale hałaśliwej reprezentacji. Kwiczą na wyprzódki solo, w duetach, tercetach i chóralnie, jazgotliwie kwiczą nawet świnie nadal podczepione pod jeszcze pełne tłustych ochłapów koryto, lecz szóstym świńskim zmysłem przeczuwające rychłą zmianę diety na szczaw i mirabelki.
Co człowiek na to wszystko? A nic. Kto by tam zechcał wąchać świński fetor babrając się w świńskim łajnie? Niech sobie świnie kwiczą, chrumkają, hasają po stołecznym bruku stukając kopytkami zażywają wolności. Dopóki nie sięgną po ustanowiony przez siebie świński paragraf 1066. Wtedy trzeba będzie chabinami zagonić wszystkie świnie, także świnie zagranicznego pochodzenia, tam gdzie ich miejsce.
Inne tematy w dziale Polityka