Na mnie padło dzisiaj zrobienie zakupów, więc po załatwieniu innych spraw udałem się do sklepu Lidl dysponującego obszernym parkingiem. Wyjąłem broszurę nabaźgraną przez Natenczasową i hejże zgodnie z rospiską buszować po regałach. Jeszcze tylko dwie konsultacje telefoniczne z "zamawiającą" i już po małej godzinie zmierzam w kierunku kas. Towar w wózku, kolejka we wszystkich dwóch kasach, więc stoję cierpliwie i patrzę po nogach. (nie swoich) W pewnym momencie spoglądam w górę i cóż widzę? Nad kasami wisi ogromny banner "LIDL gra z Jurasem..." i takie inne ble, ble, ble o ratowaniu dzieci i piastowaniu seniorów.
Szlag mnie na moment trafił, po czym pośpiesznie wycofałem się z wózkiem w strefę alkoholową, gdzie go zostawiłem, po czym, już z rękami w kieszeniach, skierowałem się do wyjścia. Niestety, moją rejteradę dostrzegło czujne oko - jak sie okazało pani kierowniczki tego interesu - która słowiczym, acz stanowczym głosikiem przypomniała mi o porzuconym wózku z zawartością, na co ja odpowiadam mocnym barytonem, jakim dysponuję, że pomimo słusznych lat pamięć mi dopisuje, a wózek z zakupami zostawiłem, ponieważ Lidl mnie próbował nabić w butelkę. Skoro już firma gra z cwaniakiem w czerwonych gaciach oraz jego Dzidzią, to już beze mnie, tyle, że banner o tym informujący należało umieścić PRZED wejściem.
Do dyskusji wmieszało sie kilka osób, jak ja umiarkowanie "muzykalnych" oraz jedna "muzykalna", agresywna osoba, aczkolwiek w spodniach koloru szarego, choć w śmiesznych okularach. Zakończyłem więc mój występ deklaracją, iż moja noga więcej w Lidlu nie postanie zostawiając mocno podjarane towarzystwo, po czym udałem się do innego, wielkopowierzchniowego marketu, gdzie dokonałem zakupów w przyjemnej atmosferze, przy miłej muzyczce sączącej się z głośników, zostawiając tam 370 złotych, uprzednio sprawdziwszy rzecz jasna, czy sieć na literę "K" nie jest przypadkiem równie jak Lidl muzykalna.
Niezwykle zdumiała mnie i dodatkowo zirytowała reakcja Natenczasowej, a zwłaszcza akurat podejmowanej przez nią, zaśmiewającej się sąsiadowej babiny, gdy po powrocie do domu opowiadałem o zaistniałym incydencie. Początkowo ich nadzwyczajne rozbawienie przypisywałem ilości wypitego wina, jednak okazało się wkrótce, że identyczne zajście zanotowała Izydorowa babina robiąc zakupy przed południem i dopiero co zakończyła swoją opowieść, z tą jedną różnicą, że w jej przypadku uważny Pan Sklepowy polecił jej rozładować zakupy na półkach, z których je do wózka ściągnęła. Bardzo, ale to bardzo się przeliczył nie znając możliwości Izydorowej. Bye, bye, Lidlu. Nie masz już co najmniej dwojga klientów na pewno.
Inne tematy w dziale Rozmaitości