Niektórzy już zapomnieli, że pierwszego stycznia bieżącego roku z pompą i fanfarami Polska objęła zaszczytne przewodnictwo Radzie UE. Może dlatego zapomnieli, że w przeciwieństwie do poprzedniej prezydencji, rząd koalicji 13 grudnia zrezygnował z owacyjnie przyjętych w Europie kolorowych bączków, równie kolorowych płotków i całej artystycznej oprawy, kiedy to pokazano międzynarodowej publiczności wszystko co najlepsze z dziedziny kultury, nauki i sportu na rzecz czekoladek oraz przewiązanych wstążeczką małych paczuszek suvenirowych z nieustaloną zawartością.
I wszystko szło jak po maśle, Teatr Wielki w Warszawie jeszcze nie widział tak pięknych, tak gustownie przyodzianych, tak licznie zgromadzonych żon i mężów stanu, także zagranicznego pochodzenia, z trzecim zastępca komisarze UE do spraw niekoniecznych na czele, uświetniających niemilknącymi owacjami benefis naszego ślicznego przywódcy partyjno-rządowego.
Aż do monachijskiej konferencji tuzów politycznych Europy, kiedy to diabli nadali amerykańskiego wiceprezydenta z przemówieniem, które roztropni politycy i analitycy już dzisiaj nazwali historycznym.
J.D. Vance poprowadził lekcję bez konspektu, bez notatek własnych, językiem dawno nieużywanym w Europie, zerkając tylko dyskretnie co jakiś czas do podręcznika Historia i Teraźniejszość autorstwa profesora Roszkowskiego, czym wzbudził konsternację większości obecnych. Dokazujących dotąd bezkarnie wytarmosił porządnie za uszy, innych odstawił do kąta, zaś ucznia łobuzującego kiedyś nie tylko w Europie wspólnie i w porozumieniu z Angelą Merkel doprowadził do łez na oczach całej nowoczesnej, postępowej Europy.
Później, jak to w szkole, był dzwonek i rozsierdzona do żywego klasa rozeszła się po kątach, aby ustalić jak bez większych strat skonsumować nieapetyczną, bo cuchnącą im żabę. Z pomysłem wystąpił europejski prymus znad Sekwany, zapraszając boleśnie poranionych na duszy na paryskie pałace, lekceważąc zupełnie najważniejszą natenczas personę w Europie, sprowadzając naszego ślicznego przywódcę partyjno-rządowego do dyżurnego, odpowiadającego za czystą tablicę i wilgotną gąbkę do jej ścierania, pomimo zainwestowania w przewodnictwo UE przez Polskę sześciuset milionów złotych z pieniędzy podatnika.
Panowie (i pani) pili herbatę za herbatą po czym rozjechali się do domów z postanowieniem ponownego spotkania, ale już w węższym, poważniejszym gronie, to znaczy bez premiera kraju sprawującego przewodnictwo Rady UE do 30.06.2025. którego nikt w Europie nie ogra. Może dlatego, żeby dać mu możliwość popykania sobie w ping-ponga, gdy politycy europejscy będą zajmowali się w tym czasie poważnymi sprawami?
Taki oto przełom. Nie pierwszy i nie ostatni.
https://www.bankier.pl/wiadomosc/600-mln-zlotych-na-prezydencje-w-UE-Oto-plany-rzadu-8724164.html
Inne tematy w dziale Polityka