Zabawnie jest obserwować, jak po raz kolejny liberalne elity otwarcie zwalczają jedną z nielicznych znaczących, autentycznie oddolnych inicjatyw obywatelskich w III RP - Marsz Niepodległości.
I tutaj na dobrą sprawę temat można zakończyć, postąpię jednak krok dalej. Rafał Trzaskowski, prezydent miasta Warszawy i idol liberalnego establishmentu, walczy o zakazanie oddolnie zorganizowanej i niezależnej manifestacji. Walkę tę uzasadnia m.in. stwierdzeniem, że organizacja obchodów Święta Niepodległości to rola władz państwowych, tudzież samorządów. To oczywiście normalne, że władze organizują w ten dzień różne imprezy, ale dlaczego w wolnym kraju ktoś miałby zakazywać wolnym obywatelom obchodzenia ich święta na swój własny sposób?
Oddolne manifestacje organizowane 11.11 w różnych miastach Polski to prawdziwe święto demokracji i społeczeństwa obywatelskiego. Niezależne, alternatywne obchody. Sól w oku elit rządzących tym "niepodległym" państwem.
Prawdziwe przyczyny niechęci "panów" są jasne: brak kontroli z ich strony. Bo nagle okazuje się, że część świadomych Polaków ma swoje własne poglądy, niekoniecznie wygodne dla władzy i tzw. elity. Że pogardzany lud potrafi przemówić sam z siebie, swoimi własnymi ustami i swoim własnym głosem. A przecież w optyce liberalnych burżuazyjnych filistrów, to są nieudacznicy, którzy powinni pracować na panów 16 godzin na dobę zamiast zabierać głos. 16 godzin patointeligenta, najlepiej za miskę ryżu vateusza. I najważniejsze - morda w kubeł! Tutaj w łonie elity panuje piękny konsensus.
Przepiękna i przekomiczna jest ta hipokryzja liberałów, których otwory gębowe na co dzień są pełne frazesów o demokracji, równości i społeczeństwie obywatelskim.
W praktyce okazuje się jednak, że w liberalnym kolorowym tłumie o tym jakie barwy będą dozwolone decydują ważni panowie z wpływowych instytucji. Może więc i mamy wolność głoszenia poglądów, ale tylko tych "słusznych". Okazuje się również, że wolność manifestowania i zgromadzeń kończy się w miejscu, w którym przestają się one podobać liberalnemu mieszczaństwu.
Trudno się nie śmiać z tych żałosnych, zakompleksionych filistrów. Czy miłościwie nam panująca arystokracja bananowych synów transformacji naprawdę nie zauważa, że właśnie Marsz Niepodległości najlepiej realizuje egalitarne, obywatelskie i lewicowe wręcz ideały?
Wyliczmy je po kolei.
Oddolna inicjatywa? Jest! Samoorganizacja obywateli? Jak najbardziej! Masowość? To jej się boicie. Pluralizm? Każdy może wziąć udział, nawet jeśli przyszedł pomalowany na czarno pastą do butów! Niezależność? Ona was boli. Egalitaryzm? Oddanie głosu dolnym warstwom społeczeństwa, osobom słabszym, pokrzywdzonym i wykluczonym, o niższych dochodach, na co dzień pomijanym i pogardzanym przez media głównego nurtu? Tego nie sposób przeoczyć.
I kto jest prawdziwą lewicą, burżuazyjne świnie?
Rzeczywistą siłą Marszu Niepodległości jest jego autentyczność. Raz w roku obywatele wychodzą na ulicę aby przypomnieć elitom, że Polska to nie jest ich folwark. Że jest wspólnym dobrem, że naród patrzy na ręce wybranym przez siebie władzom, i że prawdziwymi gospodarzami naszego kraju nie są politycy ani postkolonialne, śmieciowe pseudoelity. Ten kraj należy do nas, obywateli. Polaków. Świadomych oraz aktywnych - i tego przesłania się boją...
Inne tematy w dziale Polityka