Takie pytanie zadałam wczoraj mężowi.
„A niby dokąd? – odpowiedział. – Myślisz, że gdzie indziej jest lepiej?”
„No nie – przyznałam. – Chyba niekoniecznie”.
Pomyślałam, że pozostaje mi czekać na niebo. I dobrze.
*
Te eskapistyczne refleksje naszły mnie po paru dniach lektury rozmaitych autorów i komentatorów S24, których sobie bardziej czy mniej cenię. Wielu z nich zgodnie ubolewa nad incydentem na Jasnej Górze, przypisując mu często diabelskie inspiracje, widząc w nim bluźnierstwo i świętokradztwo. Tym, którzy ubolewań nie wyrażają, zarzuca się co najmniej brak patriotyzmu, a często i gorsze rzeczy.
Skąd więc we mnie to poczucie wyobcowania? Ano właśnie stąd, że z większością takich wniosków nie potrafię się utożsamić.
Nie boleję nad tym wydarzeniem bardziej, niż bolałabym nad aktem wandalizmu w innym zabytkowym miejscu. Dla mnie to wandalizm, nie świętokradztwo. Nie jestem katoliczką. W moim sumieniu kult obrazów kłóci się z wiarą ewangeliczną, Dekalog przecież go zabrania.
Czy to znaczy, że...
...byłabym gotowa krążyć po domach krewnych i znajomych, niszcząc obrazy, przed którymi codziennie odmawiają pacierze? Tyle lat żyję, ale jeszcze mi to nie postało w głowie.
Po pierwsze dlatego, że to nie obraz się liczy, lecz serce człowieka. Cóż da zniszczenie obrazu, jeśli serce pozostaje do niego przywiązane.
Po drugie, mam głęboko w sercu słowa apostoła Pawła – nasza ojczyzna jest w niebie. Mam też w pamięci solenne polecenia Jezusa, aby co dzień wyczekiwać Jego przyjścia.
Dlatego nie mam zamiaru przykładać ręki do dzieła budowania królestwa Bożego na ziemi. Odrzucam ukutą przez ojców Kościoła naukę o „państwie Bożym”, które chrześcijanie mieliby tutaj rzekomo budować. W Starym i Nowym Testamencie czytam wyraźnie, że królestwo Mesjasza nie jest z tego świata. Czytam też, że nastanie ono na tej ziemi dopiero wtedy, gdy Jezus powróci w chwale. Do głowy by mi więc nie przyszło ustanawianie Go królem Polski czy wszechświata i przymuszanie kogokolwiek do wiary takiej, jaką uważam za prawdziwą. On i tak jest królem wszech rzeczy, nie potrzeba Mu mojej koronacji i proklamacji, a zresztą jakiż człowiek posiada uprawnienia do koronowania Boga!
Według Nowego Testamentu żyjemy dziś w „czasie łaski”, w „dniu zbawienia”. To czas przekonywania, żarliwych zachęt do tego, aby zwrócić się do Boga. Jezus nie upoważnił mnie do chwytania za miecz, do ustanawiania praw przymuszających kogokolwiek do wiary, stawiania szubienic czy stosowania innych środków nacisku, by nakłonić do zmiany poglądów. On tylko polecił swym uczniom iść na cały świat i głosić to wszystko, co im powiedział. Głosić – a nie ustanawiać obowiązki. Nie istnieje nic takiego jak wiara pod przymusem. Ewangelia niesie wolność.
*
Lecz czy to, że moja ojczyzna jest w niebie, pozwala mi ignorować wydarzenia wokół mnie tu, na ziemi?
Nie. Modlę się przecież – „bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi”. Dopóki tutaj jestem, chcę żyć tak, jak przystało uczniowi Jezusa.
Mierzi mnie niesprawiedliwość i ucisk, ponieważ wiem, że mierżą one Boga.
Choć wiem, że póki On nie nadejdzie, Jego królestwo sprawiedliwości nie nastanie na tej ziemi, nie mogę godzić się na krzywdę zadawaną jednym przez drugich – ponieważ wiem, że Bóg się taką krzywdą brzydzi.
Staram się postępować tak, aby nieść ulgę cierpiącym i uciskanym, bo wiem, że to podoba się Bogu.
Choć jestem tylko pielgrzymem na tej ziemi, nie chowam głowy w piasek.
Apostoł Jan pisze:
„Miłość względem Boga polega na wypełnianiu Jego przykazań, a przykazania Jego nie są ciężkie.
„Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą”.
Czasami mówi się, że dopiero w Nowym Testamencie Bóg ukazał swe miłosierne oblicze. Ten, kto tak twierdzi, najwidoczniej nie czytał Starego. Nie wie, że według Jezusa dwoma najważniejszymi przykazaniami w Prawie Mojżeszowym i w całym Prawie Bożym są te z Pięcioksięgu, najstarszej księgi Starego Testamentu – pierwsze z nich zawarte w słynnym Szema, Israel w Księdze Powtórzonego Prawa, drugie w Księdze Kapłańskiej:
„Będziesz miłował twojego Boga, Jahwe, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił”.
„Będziesz kochał bliźniego jak siebie samego”.
Już w Starym Testamencie ustami proroka Micheasza Bóg w zwięzłych słowach oznajmia, jak powinien żyć człowiek:
„Powiedziano ci, człowiecze, co jest dobre.
I czegoż żąda Pan od ciebie, jeśli nie pełnienia sprawiedliwości, umiłowania życzliwości i pokornego obcowania z Bogiem twoim?”
Tysiące lat temu za pośrednictwem Izajasza Bóg tłumaczył, na czym polega prawdziwy post:
„Czy to jest post, w którym mam upodobanie, dzień, w którym człowiek umartwia swoją duszę, że się zwiesza swoją głowę jak sitowie, wkłada wór i kładzie się w popiele? Czy coś takiego nazwiesz postem i dniem miłym Panu?
„Lecz to jest post, w którym mam upodobanie: że się rozwiązuje bezprawne więzy, że się zrywa powrozy jarzma, wypuszcza na wolność uciśnionych i łamie wszelkie jarzmo, że podzielisz twój chleb z głodnym i biednych bezdomnych przyjmiesz do domu, gdy zobaczysz nagiego, przyodziejesz go, a od swojego współbrata się nie odwrócisz.
„Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza poranna i twoje uzdrowienie rychło nastąpi; twoja sprawiedliwość pójdzie przed tobą, a chwała Pańska będzie twoją tylną strażą.
„Gdy potem będziesz wołał, Pan cię wysłucha, a gdy będziesz krzyczał o pomoc, odpowie: Oto jestem! Gdy usuniesz spośród siebie jarzmo, szydercze pokazywanie palcem i bezecne mówienie, gdy głodnemu podasz swój chleb i zaspokoisz pragnienie strapionego, wtedy twoje światło wzejdzie w ciemności, a twój zmierzch będzie jak południe”.
Słowa Izajasza były skierowane do Izraela VIII wieku przed Chr., pobożnego tylko z tradycji, a nie z serca, do Izraela, w którym królowały wówczas bezprawie, grabieże i ucisk biednych przez bogatych, któremu groził podbój przez obce imperium.
Lecz wieczny Bóg się nie zmienia. Tego samego oczekuje dziś od każdego człowieka.
*
Snując sobie te biblijne refleksje, zastanawiam się, co postanowicie, rodacy. Czy zechcecie wręczyć bilet w jedną stronę takim jak ja, akceptując tylko ów „zdrowy rdzeń narodu”, który wierzy, myśli i czuje identycznie jak Wy? Premier Tusk stwierdził, że nie sposób żyć z niektórymi w jednym państwie – czy pójdziecie w jego ślady nie dając innym szans? Czy będziecie próbowali zrobić z Polski pancerną twierdzę, trawioną od środka przez strach, rzeczpospolitą swoich i obcych agentur, gdzie są tylko „my” i trudni do precyzyjnego zdefiniowania „oni”? Czy zwycięży posępna tradycja minionych trzech stuleci, kiedy obficie lała się polska krew, rozlewana nieraz nawet w bratobójczej walce, która patrząc z perspektywy dzisiejszej kondycji narodu i państwa nie wiem, czy nie wylała się na darmo?
Mam nadzieję, że postanowicie inaczej.
*
Cofam się myślą kilka wieków wstecz. Do czasów Rzeczpospolitej bez stosów. Obok siebie żyli katolicy i innowiercy, Polacy, Litwini, Rusini, Niemcy, Żydzi, Włosi, Ormianie. Nikt jeszcze nie słyszał o Mickiewiczu, Sienkiewiczu i powstaniach, był za to Rej, Kochanowski, Jagiellonowie, konfederacja warszawska, Batory. Czy to gorsze wzorce? Czy musimy bez przerwy żyć tradycją szlacheckich pieniactw i magnackich prywat, czy nie lepiej pielęgnować w udoskonalonej (bo uwzględniającej wszystkich, w tym najsłabszych) formie właściwe dawnej Rzeczpospolitej ideały wolności?
Byliśmy wtedy europejską potęgą nie dlatego, że jak walec toczyliśmy się po innych, miażdżąc wszystko, co „nie nasze”, lecz wręcz dzięki temu, że tak nie robiliśmy. Zasadę live and let others live szlachta praktykowała na długo przed erą hipisów i zapewne bardziej serio, bo życie było chyba trudniejsze. Nie oglądaliśmy się na wschód i na zachód, by daremnie czekać, która z potęg nas wesprze, potrafiliśmy radzić sobie sami. To dawało dumę. Mieliśmy pełną autonomię i nie pozwalaliśmy, aby nam ktoś w kaszę dmuchał. Gdy Europę rozdzierały wojny i konflikty, Rzeczpospolita była względnie spokojna, ze stabilną władzą, pilnując tylko rubieży. „Położenie geopolityczne” nie wadziło, choć w Europie panował zamęt.
Czy jestem idealistką? Nie wydaje mi się. Nie twierdzę, że ów złoty wiek wynikał ze złotych serc ówczesnych obywateli Rzeczpospolitej. Tolerowanie innych było zwyczajną Realpolitik na wielką i małą skalę – potrafiono wyciągać wnioski z obserwacji otoczenia i dostrzec, że wykluczenie „innych” to prosta droga do wyniszczających konfliktów i wojen, domowych i zewnętrznych.
Że była to groźba realna, pokazały nasze późniejsze dzieje. Wbrew Sienkiewiczowskim legendom, pokrzepiającym może niektóre serca i budzącym uczucia, lecz niebudującym państwa.
*
Mówią, że historia powtarza się tylko jako farsa – ale znacznie starsze porzekadło powiada, że historia magistra vitae. Marzenia o Polsce od morza do morza należy odłożyć ad acta. Gdybyśmy jednak odrobili w końcu lekcję z historii, najnowszej, starszej i tej całkiem antycznej, być może zdołalibyśmy choć utrzymać Polskę w obecnych granicach i we względnym spokoju pomimo niemilknącej zawieruchy naokoło. I zostawić jakiś jasny ślad przyszłym pokoleniom.
(Cytaty biblijne zaczerpnęłam z przekładów Biblii Tysiąclecia i Biblii Warszawskiej).
Inne tematy w dziale Polityka