Piosenkarz miał zagrać i zaśpiewać w Los Angeles 6 grudnia na gali charytatywnej, podczas której będą zbierane fundusze na rzecz żołnierzy Izraelskich Sił Zbrojnych oraz rodzin żołnierzy, którzy polegli.
Swój udział jednak odwołał. Tłumaczy, że jest ambasadorem pokoju Organizacji Niemocy z Zasady i dlatego nie może wystąpić. „Jestem i zawsze byłem przeciwko wojnie, każdej, na każdym miejscu” – wyznał Artysta i obiecał, że w zamian za to zrzuci coś na organizacje pomocy dzieciom niepełnosprawnym, izraelskim i palestyńskim.
Dobre i to (jeśli zrzuci i jeśli organizacje nie sprzeniewierzą, jako że różnie z tym gdzieniegdzie bywa).
Ja jestem prosta kobieta i na polityce znam się słabo, a jednak chciałabym zrozumieć motywacje Artysty. Jeśli w Izraelu toczy się niewypowiedziana przez nikogo wojna, to co nagannego jest we wsparciu tych, którzy na niej narażają życie i giną, nie dla rozrywki, tylko dla obrony swoich rodzin? Koncerty gwiazd dla żołnierzy to stara i uznana tradycja. Wątpię, czy śpiewając dla amerykańskich żołnierzy Marlena Dietrich czyniła to z miłości do wojny. A jeżeli Wonder chciał unikać jakichkolwiek skojarzeń z wojną, to dlaczego w ogóle zgodził się na występ?
Ten cudaczny rozkrok Artysty przywodzi mi na myśl lawirowanie co poniektórych państw (nie muszę wskazywać palcem) w niedawnym głosowaniu nad nieczłonkostwem Palestyny w ONZ.
A jakie są przyczyny rozkroku? Jak się zdaje, Wonder rozkraczył się ze strachu, gdy huknęło na niego zrzeszenie amerykańskich organizacji propalestyńskich. Artysta tak się przejął tym hukiem, że co prędzej nie tylko wycofał się z koncertu, ale i z miejsca uświetnił swą roześmianą buzią homepage strony internetowej rzeczonego zrzeszenia. Ot, jak niewiele trzeba, żeby zmienić komuś poglądy. Ale przecież tylko krowa ich nie zmienia. Kurek na kościele ma znacznie bardziej wygimnastykowany intelekt.
Myliłby się jednak ten, kto podejrzewałby Artystę o zwykłego cykora przed political correctness. Przyświecał mu bowiem cel znacznie donioślejszy. Aby ostatecznie uzasadnić swoją rejteradę, Wonder oznajmił:
„Biorąc pod uwagę aktualną bardzo delikatną sytuację na Bliskim Wschodzie i ponieważ moje serce zawsze wołało o światową jedność, nie wystąpię na gali dla Izraelskich Sił Zbrojnych”.
W jaki sposób jego niewystąpienie na owej gali przyczyni się do światowej jedności – dalibóg nie wiem, mimo to zaniepokoiła mnie zdrowo ta zapowiedź. Światowej jedności to może sobie pragnąć jakiś zamieszkały koło Central Parku John Lennon (już chyba dał za wygraną?), a nie taki prosty chłop jak ja.
No bo co to teraz będzie?!
Wonder na gali nie wystąpi, więc światowa jedność gotowa nastać jak dwa razy dwa! A skoro światowa jedność, to może będę musiała czador włożyć? No bo skoro świat tak zgodnie wspiera islam w jego niezbywalnych prawach na każdym miejscu, to jaką inną religię światową ustanowią? Ani chybi taką, na którą Achmadineżad, Abbas i Hanija za pomocą swych pokojowych metod będą nastawać. (Swoją drogą nie wiem, jak się pogodzą co do jej obowiązującej wersji). I przez Wondera będę musiała w czadorze po gumnie latać. Szybko się zabłoci, szmaty się między nogami będą plątać. A jak uchwalą w ONZ, żeby to była burka? To nawet plewić nie będę mogła, bo nic nie widząc widły se w nogę wbiję, a z grządek zamiast trawy szafirki gotowam powyrywać. A do zupy zamiast podagrycznika szaleju nawrzucać.
A może po prostu Stevie Wonder w ogóle nie orientuje się w polityce i jak owa krowa na postronku idzie tam, gdzie pociągną?
Upatrywałabym w tej hipotezie dużych szans na jego udział w jakimś koncercie na rzecz ratowania podupadającej popularności kogoś tam. Niechby zaśpiewał "Isn't He Lovely", a wszyscy wymiękną. Radzę jedynie dać mu szczelną ochronę, zabrać komórkę, zlikwidować adres internetowy i izolować od sygnałów ze świata zewnętrznego. W przeciwnym razie gotów w ostatniej chwili uświetnić galę u przeciwnika.
Inne tematy w dziale Polityka