W filmach sensacyjnych największą moją wściekłość budzi nie sam czarny charakter, tylko jego siepacze. Że czarny charakter durny, to jego cecha niejako wrodzona. Ale robić coś i tłumaczyć się potem „bo on mi kazał”? To dobre dla małych dzieci, ale żeby dorośli ludzie?
Jednym z narzędzi wychowawczych mojej mamy była zasada: „Zły to ptak, co własne gniazdo kala”. Powtarzała mi to, ilekroć zaczynałam utyskiwać na rodzimą rzeczywistość. (I do dziś powtarza).
Jednak według tej zasady trzeba by np. odrzucić procesy norymberskie i uniewinnić skazanych, albowiem wszyscy wykonawcy hitlerowskich rozkazów bezkrytycznie odnosili się do własnego gniazda. Za cóż więc ich karać? Wiernie służyli przywódcom. A przywódcy mieli w zamyśle przede wszystkim interes ojczyzny. Przecież właśnie interes ojczyzny powinien być pierwszą zasadą polityka.
Tak – ale przy jednym zastrzeżeniu. Że jest Bóg na niebie.
*
To zastrzeżenie ignorują zwolennicy Realpolitik w wersji hardcore. Podobnie ich żołnierze.
Między wodzami a żołnierzami jest jednak pewna istotna różnica. Powiedzmy sobie otwarcie: gdyby żołnierze zechcieli pamiętać o tym zastrzeżeniu, ich wodzowie mogliby się okazać kompletnie bezsilni.
Pokraki i siepacze
Z tego powodu – uznając oczywiście prawną kategorię podżegania do zbrodni – do architektów zbrodni na wielką skalę mam osobiście stosunek dość lekceważący, jak do zjawiska przyrodniczego w rodzaju pękniętej rury ze ściekami. Tak, ohydne to, wstrętne i odrażające, ale cóż począć, skoro taki wybryk natury (czy raczej charakteru) czasem się objawia. Trzymać się z daleka, zatykając nos, jeśli nie da się tej rury w ogóle zatkać bądź wymienić na nową.
Inny całkiem mam stosunek do siepaczy. Gdyby nie siepacze, wielkich architektów zbrodni można by co najwyżej obśmiać. Pozostawaliby na poziomie owego swoiście inteligentnego wynalazcy pojęcia judeosceptycyzmu.
To siepacze w swej głupocie są gotowi brukać sobie ręce ludzką krzywdą, a nawet krwią na rozkaz groteskowego osobnika o piskliwym dyszkancie, przebierającego się za boga wojny bądź w najlepszym razie za wodza, który pozostawiony sam na placu boju wpełzłby do mysiej dziury ze strachu i byłby przekomiczną postacią w kabarecie. Gdyby nie siepacze Lenina, Hitlera, Stalina czy Mao, któż by dziś pamiętał o tych pokrakach historii?
Dlaczego więc kompletny debil i psychopata zyskuje posłuch rozsądnych z pozoru ludzi?
Beats me, jak powiedziałby Amerykanin. Na to pytanie usiłował z mizernym skutkiem odpowiedzieć każdy analityk totalitaryzmów XX wieku, cóż więc mogę rzec ja? Rozkładam ręce i nie przychodzi mi do głowy żadna inna odpowiedź niż przewrotność i głupota ludzkiego serca. Przewrotność – bo siepacz liczy na to, że dzięki wodzowi zaspokoi swą nienasyconą pazerność. Głupota, bo zapomina o tym, że Bóg widzi wszystko.
W grę może wchodzić również strach. Jednak przychodzi moment krytyczny, w którym człowiek musi zdecydować, czy strach ma być silniejszy od tego, w co w głębi serca wierzy.
Siepacze wielkiej instytucji
W moim w miarę spokojnym życiu z siepaczami miałam nieprzyjemność zetknąć się boleśniej jak dotąd tylko raz, w wersji na szczęście bardziej soft. A rolę ojczyzny siepaczy odegrała pewna instytucja finansowa, ciesząca się w Polsce największym zaufaniem społecznym. Jak widać, bywają i takie małe ojczyzny. Zwane ongiś udzielnymi księstwami.
Otóż przed laty instytucja ta postanowiła ograbić nas dokumentnie w majestacie prawa.
Czemuż tak postanowiła? Tu zasłużyła się wielce pewna młoda ambitna siepaczka, która rozpatrując nasz wniosek o niewinne zaświadczenie postanowiła pogrzebać w papierach, aż wygrzebała coś, co jej zdaniem rokowało na zgarnięcie dużej kasy na premie. Sygnał od młodej siepaczki podchwycił cały system, przysyłając nam pismo z żądaniem oficjalnego, acz bezzasadnego okupu.
W poszukiwaniu sprawiedliwości przemierzałam więc kręte korytarze potężnego czworobocznego gmaszyska, w którym kto wie, czy nie rezydowało kiedyś jakieś gestapo (wolę nie dociekać). Wędrówki te nie zdały się na nic, nie były jednak one tak całkiem przygnębiające. Wprawdzie tajemniczy pan w szykownym garniturze, do którego skierowano mnie na samym początku, urzędujący w nieoznaczonym pokoju za pustym biurkiem i bez żadnego identyfikatora (prawnik jak nic, choć z zachowania sekretarz POP), starał się wyglądać groźnie, a krótka rozmowa skończyła się stwierdzeniem, że nic mi pomóc nie może, inni jednak nie byli tak bezduszni. Kiwali głowami i przytakiwali, jednocześnie radząc życzliwie, że szkoda mojego czasu, ponieważ w gmachu tym nic już nie wskóram. Albowiem takie są wytyczne z centrali. A pomóc mi może już tylko sąd.
Jedna z tych życzliwych dusz, pracująca w osobnym pokoju, cierpliwie wysłuchała wszystkich moich żalów oraz dowodów słuszności i nie tylko nie próbowała straszyć, ale i życzyła wygranej i wszystkiego dobrego. Jej słowa dodały mi wtedy otuchy. Tak się osobliwie(?) złożyło, że kilka lat później spotkałyśmy się na sali sądowej, gdzie z ramienia swego przepotężnego mocodawcy odczytywała z kartki jego stanowisko. Nie potępiałam jej, wiedząc, że robi to bez przekonania. Gdy dzięki Bogu sąd przyznał rację nam, na jej twarzy nie widziałam irytacji. Owszem, wysługiwała się naszej ulubionej instytucji finansowej i nie pytajcie mnie, dlaczego nie rzuciła tej pracy w cholerę. Wiedziałam jednak choć tyle, że ma przynajmniej jeszcze jakieś skrupuły. A może nawet jest jej wstyd.
Mimo to do dziś męczy mnie takie oto pytanie: Czy gdyby owa życzliwa dusza pracowała w instytucji o innej nazwie, na innym stanowisku i w innym czasie, to z podobnym uśmiechem, życzliwością i zażenowaniem byłaby gotowa odczytać oskarżenie znacznie surowsze, a może i wyrok?
Prócz siepaczy wyrachowanych i zastraszonych są też tacy, którzy całkiem bezinteresownie, z potrzeby serca walczą za tyrana. Podczas naszej bitwy z udzielnym księstwem jeden z jego siepaczy znalazł się nawet wśród naszych prywatnych kręgów. Istny agent specjalny. W ogniu zmagań, gdy już wydawało się, że potwór nas pożre, i gdy wszyscy wokół pocieszali nas, jak umieli, ten oto gorliwiec oznajmił w okolicznościach czysto towarzyskich, że słusznie się nam sankcje należą, a chlebodawca jego jest w prawie. Tak bardzo wszedł w rolę, że wykonywał rozkazy nawet wtedy, gdy nie musiał i gdy nikt nad nim nie stał. Bił się gorliwie o honor krwiopijcy, gdy wielu innych jego towarzyszy w zaciszach kwatery głównej potrafiło przyznać rację zupełnie obcej osobie (czyli mnie).
*
Kto wie, może moja mama zganiłaby tych nieśmiało życzliwych, co to własne gniazdo kalają, a lojalnego siepacza postawiłaby mi za przykład do naśladowania? Mam mimo wszystko nadzieję, że nie. Nie wtajemniczałam jej jednak w tę ponurą sprawę, niech trwa w swych szczytnych przedwojennych ideałach.
Bo są to ideały szczytne – pod warunkiem, że zamiast gniazda nie występuje szambo.
Inne tematy w dziale Polityka