Mama, autor zdjęcia nieznany
Mama, autor zdjęcia nieznany
PaniDubito PaniDubito
115
BLOG

Mama

PaniDubito PaniDubito Społeczeństwo Obserwuj notkę 11
Wciąż jestem w szoku. Choć minęło już dziesięć dni, gdy po raz pierwszy zobaczyłam to stare zdjęcie. Jak to możliwe, że nigdy wcześniej go nie widziałam, że nie ma go w naszym domu? Nie znałam jej takiej. Wolna, twórcza, nieodgadniona, pełna wzburzonych myśli, nieomal niebieski ptak

W moich oczach była jak ostoja. Niezawodna, wyrozumiała, zawsze pomocna, niemyśląca o sobie.

Właśnie ta niezawodność i wyrozumiałość sprawiały, że nie potrafiliśmy jej docenić. Dwa ancymonki, które pozjadały wszystkie rozumy, czyli ja i mój brat.

Kiedy o coś nas prosiła, krzywiliśmy się, że znowu czegoś od nas chce. Kiedy szykowała jedzenie i podstawiała nam je pod nos, uważaliśmy to za oczywistość. Kiedy śpiewała, przewracaliśmy oczami – cóż to za operowe trele? Kiedy coś nam radziła, wzruszaliśmy ramionami – co może wiedzieć kobieta, która podstawówkę robiła w czasie wojny (prawie na samych trójach), a liceum już kiedy pracowała i kiedy byliśmy na świecie (też prawie na samych trójach)? Pamiętam, jak kupiła mi podręcznik do nauki angielskiego dla początkujących i jak spierałyśmy się o wymowę słowa tree. Na miły Bóg, cóż kobieta po liceum wieczorowym może wiedzieć na ten temat? Oczywiście miała rację – ale o tym przekonałam się dopiero wtedy, gdy sama poszłam do liceum.

Jej miłością był ogródek działkowy ze starą poniemiecką altaną, który odziedziczyła po swojej mamie. Jeździła tam, na drugi koniec miasta, kiedy tylko mogła. Na emeryturze codziennie – i wracała do domu dopiero późnym wieczorem. Chyba nigdy nie prosiła nas o pomoc, choć powinna była – nie wolno jej było dźwigać, a w upalnym Wrocławiu działka wymagała codziennego podlewania. Wpierw trzeba było napompować wody do wanny, a potem obchodzić z konewką wszystkie grządki. Nie prosiła, bo zapewne przeczuwała, że nie bylibyśmy taką prośbą zachwyceni.

Działka była pięknie uporządkowana i wszystko dorodnie rosło. Lecz nas to niewiele wtedy obchodziło, gdy tylko się tam zjawialiśmy, zaraz chcieliśmy wracać do domu.

A do mnie wracała karma. Gdy po latach wyprowadziliśmy się z Wrocławia i zamieszkaliśmy na wsi, zapałałam nagłą namiętnością do ogrodnictwa. Miasto Wrocław zlikwidowało akurat wtedy wielkie połacie ogródków działkowych i marzyłam o tym, że Mama będzie do nas przyjeżdżać i uprawiać swoją działkę tutaj. Lecz Jej ogrodnicze instynkty wyparowały z chwilą, gdy straciła własny kawałek gruntu. Gdy tylko się tutaj zjawiała, zaraz chciała wracać do domu.

Tym, co ją zatrzymywało na chwilę nieco dłuższą, była tylko Banda Lolki. Nad ranem, zanim jeszcze się zbudziła, Benek podchodził do jej łóżka i lizał jej dłoń. Jak mój brat, gdy był jeszcze malutki, całował ją w każdy palec z osobna. On tego nie pamięta – lecz ona pamiętała.

image

*

Kiedy wkrótce po wojnie przyjechali ze zrównanego z ziemią Jasła do równie zrównanego z ziemią Wrocławia (choć z większym zasobem mieszkaniowym), powinna była iść do szkoły i nadrabiać stracone lata. Zresztą nawet zaczęła chodzić do liceum. Ale w domu się nie przelewało i postanowiła iść do pracy. Zdjęcie może pochodzić z tego właśnie okresu lub niewiele późniejszego.

O czym marzyła, jakie snuła plany? Napomykała mi czasem o nich, a ja, zanadto zajęta własnym ego, nie dopytywałam o szczegóły.

Kiedy zaraz po wojnie dziadzio wpierw samotnie wyruszył do Wrocławia, zaklinała go, żeby znalazł mieszkanie z pianinem. Kochała muzykę, chciała studiować śpiew. W Jaśle przed wojną przy okazji imienin i innych rodzinnych uroczystości rodzice stawiali ją jako kilkulatkę na stole, żeby swoim śpiewem zabawiała gości.

– Buzia mi się nigdy nie zamykała – śmiała się, gdy mi o tym opowiadała. – Foggowi lekarz powiedział, że nie może zaprzestać śpiewania, bo straci słuch. Może dlatego tak źle słyszę?

Musiała przyuważyć nasze przewracanie oczami i stopniowo przestała śpiewać. A chciała przecież śpiewać do końca życia. Chciała nauczyć się grać na fortepianie. Dziadzio wziął jednak we Wrocławiu takie mieszkanie, jakie dawali – duże, lecz bez pianina.

Zrezygnowała z kształcenia muzycznego, ale nie zrezygnowała ze swojej pasji. Zapisała się wpierw do chóru w pracy („Kolejarz”), a potem do chóru katedralnego. Gdzie zresztą stanęła na drodze mojego Taty. Miała piękny alt, zwykle śpiewała drugim głosem.

Jej muzyczna pasja przeszła na mnie. W domu słuchało się zawsze II Programu Polskiego Radia, w którym nadawano głównie muzykę klasyczną. Po raz pierwszy zabrała mnie do opery, ledwie odrosłam od ziemi i osiągnęłam wiek rokujący niegaworzenie podczas spektaklu – czyli w wieku około pięciu lat. Był to balet, Fontanna Bachczysaraju Asafjewa. Mój drugi raz w operze to również był balet, Porwanie w Tiutiurlistanie Szajny-Lewandowskiej. Pierwszy piękny, drugi za dziecinny, zaprotestowałam. Odtąd zabierała mnie tylko na poważne przedstawienia. Puccini, Verdi, Mozart, Moniuszko. Nawet Fidelio Beethovena. Mogłaby w ogóle nie wychodzić z opery – i pewnie wyszłoby Jej to na zdrowie. Zawodowe życie pędziła na wielogodzinnym wypełnianiu jakichś rubryczek, zużywając wzrok.

Kiedy okazało się, że jeżdżenie na drugi koniec Wrocławia na lekcje fortepianu u znajomej znajomych będzie zbyt skomplikowanym przedsięwzięciem, Rodzice zapisali mnie do pobliskiej szkoły muzycznej. Mogłabym nie robić nic innego, tylko grać. (I pewnie wyszłoby mi to na zdrowie). Z początku ćwiczyłam na zakładowym pianinie u Taty w pracy, później Rodzice wypatrzyli ogłoszenie – osiemdziesięcioletnie pianino. Dziś to pianino liczy sobie grubo ponad sto lat i jest tu ze mną na wsi. Pani Irena Fidelman, najlepsza nauczycielka fortepianu pod słońcem, zawsze mnie przed Nią chwaliła. „To taki pracuś!”. Nie mogła wiedzieć, że w domu tylko odbębniam zadane utwory dla świętego spokoju, a z ciekawości brzdąkam sobie godzinami wszystko, na czym mi się nuty otworzą. Gam i pasaży – ku zgubie swojej kariery pianistycznej – nie grałam prawie wcale.

A Mama żyła w świecie fantazji na mój temat. Gdy w podstawówce miała się odbyć akademia z jakiejś Bardzo Ważnej Okazji, pojawiła się możliwość, żebym coś na niej zagrała. Ale co?

– A gdybyś tak zagrała Bacha? Toccatę i fugę d-moll? – zapaliła się najzupełniej serio.

– Nic z tego – odrzekłam smętnie. – Nie dam rady.

A w duchu pomyślałam: „Na głowę upadłaś, Mamo? Nie ten poziom!”

Zawiodłam ją, ja, „wymarzona córeczka” (tak o mnie myślała). Miałam spełnić jej dziecięce marzenia, bo jej marzenia przekreśliła wojna i tak zwane życie. Co ciekawe, moje marzenia były przecież podobne. Miałam też możliwości – lecz zabrakło mi wytrwałości. Odwrotnie niż ona. Wytrwałości jej nie brakowało – nauczyła się prowadzić dom od zera, jednocześnie pracując, znajdowała anielską cierpliwość dla dwójki zarozumialców, których doglądała i wychowywała, dziergała skomplikowane koronkowe serwetki oraz swetry o wymyślnych wzorach, które wiecznie pruła i dziergała od nowa, bo jakiś detal odstawał od ideału. A w tym wszystkim znajdowała jeszcze czas na nieomal codzienne odwiedziny u rodziców i uprawę działki.

Córeczka tymczasem dorastała i poszła do liceum, a tam w dobrym tonie było słuchać rocka. Lecz karmiona Puccinim, Bachem i Beethovenem nie potrafiłam zafascynować się tym, czym fascynowali się moi szkolni koledzy. Aż raz koleżanka ze szkoły muzycznej powiedziała mi:

– Posłuchaj tego!

I puściła mi Michelle Beatlesów.

Wpadliśmy z bratem po uszy. Były to czasy, gdy w Polsce nie można było ot tak pójść sobie do sklepu i kupić płytę Beatlesów, a o sieci i streamingu nawet wróble nie ćwierkały. Nagrywaliśmy więc wytrwale kolejne płyty z dyskografii Beatlesów, nadawane co tydzień w Programie III Polskiego Radia. Znaliśmy na pamięć wszystkie piosenki (co wydatnie pomogło w nauce angielskiego). Mama podsłuchiwała. W księgarni muzycznej kupiła nam grubą książkę z nutami i tekstami prawie wszystkich piosenek (wydaną w komunistycznej Czechosłowacji!), ilustrowaną zdjęciami i rysunkami. Fascynowała się razem z nami. Robiła słodkie oczy na widok Paula tak samo jak ja na widok Johna. W wieku dobrych pięćdziesięciu lat nauczyła się słuchać rocka, którego wcześniej nie znała.

*

Ostatnie swoje lata na tym padole musiała, chcąc nie chcąc, spędzić u nas. Po złamaniu dwóch bioder (w odstępie paru lat), spapranej operacji jednego z nich (do której ją przymusiłam), wylewie i kolejnych regularnych mikrowylewach zanik mózgu postąpił już tak daleko, że nie była zdolna do samodzielnego życia, nie była nawet w stanie samodzielnie ustać na nogach. Mówiła głównie monosylabami, z największym trudem artykułowała proste słowa. Zdarzało się, że musiałam ją nawet karmić, gdy nagle zapominała, co się właściwie robi przy stole. Często brała mnie za kogo innego. Jedyną atrakcją pobytu u nas była prawdopodobnie niezawodna Banda Lolki i zieleń wokół.

image

Próbowałam ją jednak jakoś rozerwać. Na początek zaczęłam jej puszczać czarno-białe filmy z lat sześćdziesiątych, pełne dobrze jej znanych aktorów. Wyszukiwałam kolejne tytuły na Youtube, a potem obserwowałam jej twarz, zwłaszcza gdy pojawiał się ktoś znany i lubiany. Zero wzruszenia, zero jakiejkolwiek reakcji.

Postanowiłam więc zaeksperymentować z czymś, czym sama lubię się odstresowywać, z serialem The Monkees. Włączałam jej kolejne odcinki z Monkeesami, skazanymi (na szczęście nie do końca skutecznie) przez muzycznych decydentów na niebyt. Nie umiem powiedzieć, czy słyszała muzykę, ale perypetie i gagi czterech chłopaków usiłujących wyżyć z rock and rolla oglądała z zaciekawieniem.

image

Uznałam, że czas pójść krok dalej. Barenboim i sonaty Beethovena. Przypatrywała się z uwagą. Potem odkryłam majstersztyk – cykl wszystkich dziewięciu symfonii Beethovena zagranych podczas BBC Proms w 2012 roku przez kierowaną przez Barenboima orkiestrę West-Eastern Divan, którą tworzą razem Izraelczycy i Palestyńczycy oraz muzycy z innych krajów arabskich. Symfonie są nie tylko rewelacyjnie zagrane, ale też znakomicie pokazane, widać, że wspólne granie sprawia młodym ludziom frajdę.

Jednego razu, gdy oko kamery skupiło się na dwóch młodych skrzypaczkach z zapałem odgrywających swoje partie, Mama spojrzała na mnie i powiedziała, zupełnie wyraźnie artykułując słowa:

– A ty tak nie mogłaś?

*

Mogłam, Mamo, ale byłam zbyt głupia!

Lecz nie martw się, nic straconego. Zdążymy się jeszcze nauczyć grać na wszystkim, na czym będzie trzeba, czasu nam nie zabraknie!

image

*

Stare zdjęcie przesłała mi niedawno kuzynka, towarzyszka zabaw z lat dziecinnych, ma je w swoim archiwum brat Taty. Do tej pory nie wiem, skąd się u niego wzięło, nie pamięta tego zdjęcia nawet Tata.

Pierwotną wersję tego tekstu opublikowałam 17 lipca o godzinie 4:54 nad ranem, dokładnie cztery lata po tym, gdy Mama wydała z siebie ostatnie tchnienie na tej ziemi. Wczoraj jednak tekst ni z tego, ni z owego znikł z mojego bloga. Ponieważ pisałam go bezpośrednio na blogu i nie miałam zapisanego w oddzielnym pliku, musiałam go teraz odtworzyć z pamięci, zapewne nie do końca wiernie – lecz wiernie wobec faktów.

image

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj11 Obserwuj notkę
PaniDubito
O mnie PaniDubito

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo