Gdy nastał stan wojenny, byłem działaczem Solidarności już wtedy szczebla regionalnego, wiceprzewodniczącym zarządu regionu Dolny Śląsk i członkiem Komisji Krajowej NSZZ Solidarność. W dniu wprowadzenia stanu wojennego wracałem z obrad komisji. Już w Poznaniu dowiedziałem się, że były aresztowania działaczy związku, powiedziano mi również, że Dworzec Główny we Wrocławiu jest obstawiony i czeka na mnie Milicja. W związku z tym maszynista i konduktor zwolnili pociąg na taką szybkość, że na stacji Lipa Piotrowska mogłem wyskoczyć z pociągu, a tym samym uniknąć aresztowania. Zobaczyłem ruchy wojsk co przekonało mnie co do prawdziwości informacji o wybuchu stanu wojennego. Gdy dotarłem do Wrocławia nie kursowały żadne autobusy podmiejskie, nie było również taksówek. Musiałem iść do domu pieszo.
Dla nas, członków zarządu było oczywiste, że nie możemy dać się złapać i że musimy wciąż nieprzerwanie prowadzić swoją działać ale z podziemia. Decyzje podjęliśmy natychmiastowo, min. Wycofaliśmy pieniądze związkowe z konta, 80 milionów złotych, które przydały się na działalność podziemną.
W czasie ukrywania się pisałem listy, starałem się porozumieć z Kornelem Morawieckim, z Władysławem Frasyniukiem. Odnalezienie się było trudne, ponieważ żaden z nas nie wrócił do swojego domu.
(…)Wiedziałem, że moją rodzinę czekają szykany. Mój dom był cały czas obserwowany. Ja w tym czasie byłem we Wrocławiu – u Wiesława Kopery, który mieszkał przy ulicy Stawowej. Przyjąłem zasadę, że sam będę typował ludzi z którymi będę współpracował, dzięki temu łatwiej było mi uniknąć spotkania UB - eka. Kontaktowałem się również z księżmi, ufałem swojemu proboszczowi – Władysławowi Woźnemu. Dzięki proboszczowi udało mi się nawiązać kontakty z innymi działaczami podziemia. Poprzez niego rozsyłałem listy, które oczywiście szły może i powoli, ale za to miałem pewność, że dojdą do celu.
Moją drugą kryjówką był Gajków, zatrzymałem się u Janiny i Franciszka Szumigajskich. Byłem coraz bliżej domu, dlatego po niedługim czasie swoją kryjówkę przeniosłem do Czernicy. W piwnicy miałem specjalną skrzynię, w której chowałem się w przypadku kontroli domu. W dzień zwykle chowałem się na strychu, tak żeby nikt mnie nie mógł zobaczyć, na dół schodziłem dopiero po 22. Wtedy mogłem porozmawiać z rodziną czy bawić się z moimi córkami.
W momencie gdy wracałem z obrad komisji, około 2 w nocy w moim domu był Milicja aby mnie aresztować. Zaczęli walić kolbami w szyby i drzwi, bardzo wystraszyli moją żonę. Wtargnęli z karabinami, było ich 4. Pytali o mnie, żona powiedziała im, że jestem w Gdańsku. To był pierwszy sygnał, że zaczyna się ciężki okres. Rewizje były bardzo częste i regularne, przysyłano też do nas komorników, którzy mieli zajmować mienie, za pieniądze które związek wycofał z konta. Starali się zastraszyć moją rodzinę.
Ciężkie życie miały również moje córki. Moja starsza córka, Agnieszka, była przewodniczącą samorządu uczniowskiego, nauczycielka od rosyjskiego, dyrektorka szkoły oraz ubecy kazali jej podpisać list dziękczynny, w którym wyrażała podziękowanie za wprowadzenie stanu wojennego oraz zaprowadzenie porządku. Córka w tym momencie dostała histerii, wygarnęła im wszystko- prześladowania, moje ukrywanie się, ich zbrodnicze metody.
Moją młodszą córkę – Małgorzatę, gdy miała 8 lat, poproszono aby zrobiła dekorację na dzień pierwszego maja. Córka, która była wychowywana patriotycznie, narysowała orła w koronie i zaniosła do szkoły. Nauczycuelka wpadła w taki szał, że wezwała ubecję do ośmioletniego dziecka.
Relacja pochodzi z zasobów Centrum Dokumentcyjnego Ośrodka "Pamięć i Przyszłość". Jej fragmenty zostały opublikowane z kwartalniku "Pamięć i Przyszłość" nr 2/2008.
Komentarze
Pokaż komentarze (4)