Piotr Skwieciński Piotr Skwieciński
11787
BLOG

Ariadny Rokossowskiej przypadki rodzinne

Piotr Skwieciński Piotr Skwieciński Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Wyjątkowo, po odczekaniu dłuższego czasu, udostępniam tu dwa teksty pisane gdzie indziej - pochodzące z zamknietych (płatnych) wydań - z "UważamRze" i z "Plusa-Minusa". 

 

Ariadny Rokossowskiej przypadki rodzinne

 

 

Latem 1944 roku przez zajętą przez Armię Czerwoną Polskę jechało na front dwóch młodych podporuczników. Starszy Wil Kubasow (imię Wil to skrót od „Władimir Ilicz Lenin”) i młodszy Lew (o tym w latach 40. w rodzinie się nie mówiło, ale nazwany tak na cześć Trockiego) byli braćmi. Jechali z ojcem – generałem. Obaj właśnie ukończyli szkołę oficerską, obaj mieli przydział na 2 Front Białoruski.

W jakiejś wiosce zatrzymał ich polski posterunek. O sytuacji na wyzwolonych terenach ani bracia, ani ich ojciec nie wiedzieli nic, spokojnie więc zatrzymali się i wysiedli z samochodu.

Co okazało się błędem, bo Polacy byli nie berlingowcami, tylko partyzantami AK. Rozbroili i zatrzymali oficerów. Lew próbował uciekać, dostał w nogę. Generała i podporuczników akowcy związali i zamknęli w piwnicy, zapowiadając że rano ich rozstrzelają.

Nocą uwolnili ich miejscowi chłopi. Nie z miłości do ojczyzny proletariatu – po prostu bali się represji, które spadłyby na wioskę, gdyby Rosjanie dowiedzieli się że zabito w niej radzieckiego generała. Wil z ojcem przez całą noc nieśli rannego Lowkę na ramionach, aż w końcu trafili na radziecki oddział.

Polscy chłopi, którzy uratowali oficerów, nieświadomie uratowali przed przecięciem zdumiewający, wielopokoleniowy łańcuch rosyjsko-polski.

 

Rob Roy

 

Grubo przed I wojną z Łodzi lub Piotrkowa do Petersburga przyjechał młody szewc, Roman Bugajski. Przyjechał do Rosji, tak jak wielu Polaków z Priwislenija, za robotą. Zamieszkał w pensjonacie, prowadzonym przez Polkę.

Właścicielka była wdową. Miała kilka córek.

Bugajski zakochał się w jednej z nich. I tak jak nakazywał obyczaj, napisał do matki w Łodzi czy w Warszawie list. Że kocha rosyjską Polkę, i prosi o błogosławieństwo.

„Rosyjska Polka to nie jest prawdziwa Polka. Przyjedź do domu, znajdź sobie tutaj prawdziwą Polkę. A jak nie, to nie pokazuj mi się już nigdy na oczy” – odpowiedziała matka. A w dawnym świecie takie słowa nie bywały metaforą. Ludzie byli konsekwentni.

Roman Bugajski wiedział o tym. I już nigdy w życiu nie zobaczył matki. Bo bez jej błogosławieństwa ożenił się z piękną Polką z Pitra.

Mniej więcej w tym samym czasie w Warszawie, w mieszanej polsko-rosyjskiej rodzinie, szlacheckiej z obu stron, urodził się Konstanty Rokossowski. Skądinąd prawnuk ułana księcia Józefa, który w 1812 roku zdobywał Moskwę.

W 1914 roku, z przyczyn do dziś niejasnych (czy dało o sobie znać rosyjskie pochodzenie matki? Czy dominujące wtedy wśród Polaków nastroje antyniemieckie? Czy wreszcie – tak uważa rodzina – zadecydowała po prostu młodzieńcza chęć przygody?) wstąpił ochotniczo do 5 Kargopolskiego Pułku Dragonów.

W jego składzie walczył przez całą, przegraną przez Rosję wojnę. Dwukrotnie ranny, trzy razy odznaczony Krzyżem Świętego Jerzego, awansowany. W czasie rewolucji staje po stronie bolszewików.

A przez cały czas nosił z sobą książeczkę, którą zabrał z sobą z domu w 1914 roku – bijącą wtedy rekordy popularności wśród nastoletnich chłopców przygodową powieść „Rob Roy” Waltera Scotta. Po polsku. Ta książka do dziś pozostaje w posiadaniu jego potomków.

Zdolny oficer robi w latach 20. karierę. Na granicy z Mongolią poznaje Julię Barminę – córkę rodziny syberyjskich kupców. Jej brat walczył po stronie białych, najpierw u Kołczaka, potem w kozackich oddziałach atamana Siemionowa.

Julia jest piękna i wykształcona, zna kilka języków. Chce wyjść za Konstantego i wychodzi, mimo motywowanego politycznie sprzeciwu rodziny. Pracuje jako nauczycielka gimnazjalna. Kocha mity greckie, i kiedy urodzi jej się córka, nazwie ją Ariadna.

W tychże latach 20. Bugajscy przeprowadzają się z Petersburga, który jest już Leningradem, do Moskwy. Pan Roman dobrze daje sobie radę, żyją jak na ówczesną radziecką miarę w dostatku. Nie ukrywają polskości, co więcej – regularnie chodzą do kościoła. Rodzi im się córka - Helena.

 

Straszne czasy pokoju

 

Carski generał Paweł Michajłowicz Okuniew już dawno stracił pierwszą żonę – Polkę z Litwy, Eugenię Niesiołowską. Miał z nią dwóch synów, a teraz jest żonaty powtórnie, tym razem ze szlachcianką rosyjską.

Okuniewowie to stary ród. Syn generała Igor jest uzdolniony plastycznie, chciałby zostać malarzem. Ale akademia nie dla niego. Okuniewowie są liszeńcami – czyli jako przedstawiciele „klas wyzyskujących” są pozbawieni szeregu praw, w tym do wyższego wykształcenia. Igor zostaje szoferem, jego młodszy brat – kierowcą trolejbusu.

Może być jeszcze gorzej. W 1937 roku generał Okuniew, jego brat i kuzyni zostają aresztowani i rozstrzelani. Jego druga żona ma szczęście – zostaje tylko wyrzucona z Moskwy, nie może mieszkać bliżej niż 100 kilometrów od stolicy. Ale żyje.

Igor i jego brat nie są już po prostu pozbawionymi praw i nieufnie traktowanymi „przedstawicielami rozgromionych klas”. Są synami „wroga naroda”. I łatwo mogą podzielić los ojca.

Wybucha na szczęście wojna, i wprowadza w system błogosławione zamieszanie. Igor idzie na front, i jako kierowca trafia do bardzo sekretnej wtedy broni – do baterii katiusz.

- Jak władza radziecka do tego dopuściła? – prawie 70 lat później spyta retorycznie na Facebooku jego wnuczka. Jedyną odpowiedzią może być właśnie wojenne zamieszanie. Bo wojna przyniosła Rosji straszne cierpienia, ale i ulgę w terrorze. Wasilij Grossman, rosyjsko-żydowski pisarz, a w czasie wojny frontowy korespondent, napisał, jak to w przyfrontowym miasteczku nagle zetknął się z ludźmi, wyglądającymi na ekipę NKWD, co przypomniało mu „straszne czasy pokoju”…

Okrążenie. Trzeba zostawić katiusze. Nie mogą dostać się w ręce wroga, ale nie ma warunków technicznych, żeby ten, kto wysadzi je w powietrze, zrobił to w sposób bezpieczny dla siebie. Syn rozstrzelanego carskiego generała minuje swoją maszynę, każe odejść załodze na bezpieczną odległość.

„Daleko odbiec nie zdążył. Kontuzja, i na całe życie ogłuchł na jedno ucho. Potem, późną jesienią, wychodzili z okrążenia w błocie po pas” – relacjonuje wnuczka Igora Okuniewa.

Działo się to pod Wiaźmą. W okolicach tego miasta między Smoleńskiem a Moskwą Niemcy zamknęli Rosjan w kotle. W innym miejscu tego kotła walczyła wojskowa pielęgniarka – Helena Bugajska.

Ale jej – inaczej niż Okuniewowi – nie udało się wyrwać „na Wielką Ziemię”, jak radzieccy partyzanci i odcięci żołnierze nazywali tereny Związku Radzieckiego, nie zajęte przez hitlerowców. Pojmana do niewoli, Helena – która na punkt mobilizacyjny zgłosiła się na ochotnika w eleganckiej sukience i pantofelkach na obcasie; tak ubrana pojechała na front; szczęśliwie została wysłana do Moskwy z pierwszą ciężarówką rannych, bo ludzcy dowódcy stwierdzili, że przecież dziewczyna musi się przebrać – zostaje zamknięta w lagrze na Białorusi.

Do końca życia będzie pamiętać Wiaźmę. I to, że dowódca – jej dowódca, jej generał dowodzący na tym odcinku – odjechał. Zostawił swoich żołnierzy. Sam znalazł się – bezpiecznie – za radzieckimi liniami.

- Jak on mógł? Jak on mógł tak zrobić – będzie powtarzać do końca życia.

Tym dowódcą był Konstanty Rokossowski.

 

Połamane żebra

 

W 1937 roku Rokossowski został aresztowany. Czy przedtem bał się, że po niego przyjdą? W pamięci rodziny nie pozostało nic, co pozwoliłoby odpowiedzieć na to pytanie. Ale wiadomo, że potem, nawet w latach 60., gdy był wiceministrem i klimat był inny, stale nosił przy sobie mały browning.

- Jeśli po mnie przyjdą, tym razem nie dam się wziąć żywcem – zapowiadał zaufanym.

Oficerowie śledczy połamali mu żebra, wybili zęby. Nie przyznawał się, podobno mówił kolegom „pod celą”, że trzeba się trzymać, bo jak się przyznasz, to będziesz musiał wymienić rzekomych współspiskowców, a lepiej umierać nie będąc winnym takiej podłości.

A w marcu 1940 został nagle wypuszczony. Wojna z Finlandią obnażyła słabość Armii Czerwonej. Stalin dał się przekonać, że kliku wyższych oficerów, którzy dotąd nie dostali dziewięciu gram w kark, warto oszczędzić, bo mogą przyjść złe czasy.

I przyszły. W 1941 roku wojska radzieckie krwawią i momentami zadziwiają Niemców twardością oporu, a chwilami poddają się setkami tysięcy. Wielu wydaje się, że przyszedł koniec bolszewików. Ale Hitler nie chce wchodzić w komeraże z żadną grupa słowiańskich podludzi. Do świadomości Rosjan szybko dociera, że zwycięstwo Niemiec oznacza dla nich los niewolników, a dla ich kraju –kolonii.

Opór tężeje.

Pod zagrożoną odcięciem Wiaźmą Rokossowski dostaje rozkaz stawienia się w kwaterze marszałka Koniewa. Oznacza to porzucenie własnych żołnierzy. Żąda rozkazu na piśmie, i taki rozkaz dostaje.

W tym czasie jego 16-letnia córka, Ariadna, rwie się na front. Próbowała nawet uciec z domu. Generał – za chwilę już marszałek – boi się śmiertelnie o jedynaczkę.

- Żeby ją zatrzymać, powiedział jej, że na froncie nie ma miejsca dla kobiet bez wojskowej specjalności – opowie prawie 70 lat później Ariadna, wnuczka Ariadny. – Myślał, że dziewczyna pójdzie na kursy, pouczy się, a w międzyczasie może wojna się już skończy…

Ale marzenia marszałka nie spełniły się. Jego córka zakończyła kurs radiotelegrafistki w samym szczycie bitwy stalingradzkiej. W dodatku nie zwykłe kursy, tylko przy Centralnym Sztabie Partyzanckim. Czyli powinna zostać zrzucona z grupą dywersyjną na tyły wroga.

Ktoś – sam marszałek? Któryś z jego wysoko postawionych kolegów? – do tego nie dopuścił. Ariadna nie poleciała, dostała natomiast przydział na front, dowodzony przez jej ojca.

- Podobno bardzo jej pilnowali, żeby nie uciekła na pierwszą linię – mówi Ariadna, wnuczka Ariadny.

 

Polak to jeszcze gorzej

 

W obozie jenieckim, gdzie znalazła się Helena Bugajska, szaleje tyfus. Helena, pielęgniarka, pracuje przy chorych. Jeńcy umierają masami. Bugajska nie zaraża się, ratuje ludzi. Za trzy lata ten epizod uratuje ją samą.

Potem jako kobieta zostaje przekwalifikowana z kategorii „jeńcy” do kategorii „robotnicy przymusowi”.

W ZSRR, mimo że nie było to bezpieczne, w rubryce „narodowość” wpisywała konsekwentnie „polska”. W Niemczech podaje rosyjską – bo powszechna opinia głosi, że Polaków Niemcy traktują jeszcze gorzej niż Rosjan…

W Bawarii Helena trafia na dobrych ludzi. Pracuje w ich domu, traktowana prawie jak córka. Potem władze dochodzą do wniosku, że Trzeciej Rzeszy przyda się bardziej w fabryce, i przenoszą ją do obozu. Ale sąsiad jej dotychczasowych patronów jest strażnikiem w obozie, przez niego posyłają Helenie jedzenie. A czasem nawet udaje się im zabrać ją z lagru na niedzielę…

Helena zakochuje się pierwszą miłością w przymusowym robotniku z Francji. Chłopak ginie w czasie bombardowania. Ciała nie odnaleziono, więc dziewczyna czepia się nadziei, że korzystając z okazji jej ukochany uciekł do Francji…

W ’45 obóz wyzwalają Amerykanie. Po paru tygodniach amerykański oficer robi zbiórkę byłych więźniów.

- Możecie wracać do swoich – mówi. – Ale mamy informacje, że byłych jeńców tam wysyłają do obozów. Więc kto chce wracać do Rosji – krok do przodu.

I Helena wraz z innymi robi ten krok do przodu.

Przed Syberią uratowała ja epidemia tyfusu, która latem 1945 roku uderzyła w okupująca wschodnie Niemcy armię. Wojskowa służba zdrowia potrzebowała każdej pary rąk. A tym bardziej rąk Heleny, pielęgniarki z doświadczeniem przy pracy w barakach tyfusowych.

Helena pracuje w radzieckim szpitalu we wschodniej strefie okupacyjnej długo. Władze mają już inne priorytety niż łapanie byłych jeńców, a Bugajska wrosła w szpital… I w końcu udaje się dopisać ją do listy personelu. Wraca do Moskwy ze szpitalem, nie jako były jeniec, ale jako pielęgniarka.

Marszałek Rokossowski już jakiś czas temu poprowadził paradę zwycięstwa na Placu Czerwonym, i już jakiś czas temu do Moskwy wrócił Igor Okuniew. Podzielił los tysięcy rosyjskich mężczyzn, o których Władimir Wysocki śpiewał „wozwraszczalis’ otcy naszi, bratia, po domam, po swoim da czużim”… Nie wszystkie kobiety czekały na swoich frontowców. Nie czekała też żona Okuniewa.

Wojna i dowodzenie katiuszami zmieniły jednak na lepsze los syna rozstrzelanego generała. Nie jest już pozbawionym praw dzieckiem wroga narodu. Mimo braku formalnego wykształcenia, zostaje wykładowcą budowy maszyn na politechnice.

Odbija się od dna, co nie udaje się jego stryjecznemu bratu. Do końca życia będzie kierowcą trolejbusu. Kierowca trolejbusu to wtedy w Związku Radzieckim symbol chamstwa. A po śmierci młodszego Okuniewa jego koledzy z zajezdni powiedzą ze zdziwieniem i respektem:

- Pracował z nami tyle lat, i nikt nigdy nie słyszał, żeby zaklął choć raz…

 

Jakim cudem cię Stalin przegapił?

 

Igor Okuniew nie ma już domu, zamieszkał więc u kuzynek. I któregoś dnia zastaje tam nieznaną mu dziewczynę z podbitym okiem. To Helena, która pracuje jako pielęgniarka wraz z jedną z kuzynek Okuniewa, ale w wolne dni grywa w hokeja w drużynie „Lokomotiw” i właśnie dostała krążkiem w twarz…

Pokochali się i pobrali, a w tym samym mniej więcej czasie, również w Moskwie, ocalony od akowskiej kuli Lew Kubasow pojął za żonę córkę generała Batowa – przyjaciela Rokossowskiego, przyjaciółkę córki marszałka. Na tym weselu brat pana młodego Wil poznaje Ariadnę. Powstaje nowa para.

Rokossowski jest początkowo przeciwny małżeństwu jedynaczki. Nie chce, żeby wiązała się z oficerem. Nie chce dla niej życia od jednego zielonego garnizonu do drugiego, daleko od rodziców. Ale Ariadna stawia na swoim, tak jak pokolenie wcześniej – jej matka. Młoda para zaczyna życie oficerskiego małżeństwa, co parę lat przeprowadza się z jednego zakątku największego państwa świata do drugiego – bo marszałek spełnił swoja zapowiedź. Nie lubi nepotyzmu, nie wspiera kariery zięcia, nie załatwia mu pracy w Moskwie.

Okuniewowie żyją w tym czasie w komunałce, czyli mieszkaniu niegdyś dużym, obecnie wspólnie zamieszkałym przez kilka rodzin. Mieszkają z siostrą Heleny i jej dziećmi, matką, bratem i wieloma osobami obcymi. Ich intymność ogranicza się do łóżka odgrodzonego szafą.

Okuniewowie często wspominali wojnę, i to jak Helenie udało się uniknąć podzielenia losu byłych radzieckich jeńców.

- Dziadek śmiał się z babci: jakim cudem Stalin z Organami cię przegapili! – opowiada wnuczka. – Ale na tym się nie kończyło, bo dziadek w ogóle mówił o Stalinie dużo i źle. A to była komunałka, kilkanaście osób, wszyscy wiedzieli o sobie wszystko. Siostra babci prosiła: nie rób tego! Przyjdą po ciebie i jeszcze mnie zabiorą jako członka rodziny, a ja przecież mam dzieci. Ale nikt ze współmieszkańców nie doniósł, chociaż wszyscy słyszeli to wielokrotnie…

Potem Okuniewowie mieszkali w małym, drewnianym domku bez fundamentów, gdzie zimą rano ubrania były przymarznięte do wieszaków. I urodziła im się córka – Ludmiła.

Natomiast Wilowi i Ariadnie urodził się syn, nazwany na cześć dziadka – Konstantym.

Radziecki marszałek zostaje marszałkiem polskim. Nie cieszy go to. Lubi być w Polsce i lubi armię. Ale nie cierpi polityki, ceremonii i służb specjalnych. A wie, że w Warszawie będzie musiał pogrążyć się w tym świecie.

- Pradziadek wiedział, że w polskiej elicie władzy trwają zmiany, przetasowania – opowiada Ariadna, wnuczka Ariadny. – Nie chciał w tym uczestniczyć. Po przyjęciu propozycji Stalina przez dwa dni nie wychodził z gabinetu.

Josifowi Wissarionowiczowi się nie odmawia. Marszałek jedzie do Warszawy, wkłada nowy mundur. W Polsce odwiedzają go córka z małym Konstantym i mężem. Według świadectw rodzinnych Wil Kubasow, mimo że w ostatniej chwili umknął spod akowskich luf, urazu do Polski nie nabrał.

W Warszawie zaczyna się budowa Pałacu Kultury – Daru Narodu Związku Radzieckiego dla Narodu Polskiego. Jedna z kuzynek Okuniewa jest architektką. Projektuje „stalińskie wysotki” – wysokościowce, na których wzorowany jest Pałac. To dla niej szansa zawodowa, chce jechać do Warszawy, uczestniczyć w projekcie. Podobno chodzi tylko ogólnie o zagranicę, a nie o to, że konkretnie do Polski, ale ponieważ najwyraźniej Ktoś czuwa nad tym, żeby wszystkie końce tej plątaniny zawierały jakiś polski element, to nazwisko tej kuzynki brzmi: Zielińska.

Ale cóż? Obywatela radzieckiego nie można wypuścić za granicę ot, tak po prostu – nawet do bratniej Polski. Trzeba wypełnić ankietę, a w niej punkty dotyczące pochodzenia klasowego… I wiadomo, że przy tak ważnej sprawie, jak wyjazd do Warszawy, skrupulatnie sprawdzą tę ankietę z ankietami krewnych.

A tu siostra pani architekt w rubryce „pochodzenie” wpisała „dworianstwo”. Nawet nie po prostu „dworianstwo”, tylko „stołbowyje dworianstwo”. Czyli tak jakby „stara szlachta rodowa”. Demonstracyjnie. I tak krewna rozstrzelanego carskiego generała nie dane było wnieść wkładu w budowę PKiN…

Październik 1956. Rokossowski, oznaczający dla Polaków bezpośrednie rządy Moskwy w Warszawie, traci stanowiska ministra obrony i członka Biura Politycznego. Wraca do Rosji z urazem do Polski i ekipy Gomułki.

Parę lat później do Rokossowskiego zadzwoni Chruszczow. Marszałka nie było, odebrał adiutant. Usłyszał:

- Przekażcie marszałkowi, przyjeżdża do Moskwy towarzysz Gomułka, marszałek ma koniecznie być na Kremlu na przyjęciu.

Adiutant oczywiście obiecał Sekretarzowi Generalnemu, ze przekaże.

Ale nie przekazał. Zapomniał. Albo „zapomniał” – może tak dobrze wiedział, co gra w duszy „marszałka dwóch narodów”, że wziął na siebie to ryzyko, bo wiedział czego jego dowódca tak naprawdę by chciał?

Tak czy tak, Rokossowskiego na bankiecie nie było, i następnego dnia zadzwonił do niego wściekły Nikita Siergiejewicz.

Marszałek: - Adiutant mi nie przekazał.

Chruszczow: (rozeźlony): - Zwolnij go od razu!

Marszałek odkłada słuchawkę, przez chwilę milczy, a po chwili mówi do adiutanta: - Dziękuję.

 

Nie chciał do tej ściany

 

Konstanty Rokossowski umiera w 1967 roku. I jak każe radziecki obyczaj, urna z jego prochami zostaje wmurowana w ścianę Kremla. Choć wszyscy wiedzą, że tego nie chciał, że mówił:

- Śmierci się nie boję. Ale boję się tego, że mnie pochowają w tej ścianie.

- Pradziadek chciał, żeby go pochowano po ludzku, obok bliskich, na cmentarzu Nowodiewiczym. Do dziś staramy się uzyskać zgodę władz na przeniesienie jego prochów do grobu, gdzie leżą jego żona i córka, i wciąż odbijamy się od muru – mówi Ariadna, wnuczka Ariadny.

Wtedy oczywiście decydowała wola Partii i Rządu, rodzinie trudno było wyrazić sprzeciw.

A Kostia, wnuk marszałka, zaczął sprawiać kłopoty. Można byłoby jeszcze wytrzymać to, że słuchał Beatlesów i nosił długie włosy. Ale zaczął chodzić do kościoła.

Katolicki kościół był położony blisko siedziby KGB na Łubiance, ale chyba gdziekolwiek znajdowałby się, to fakt ponawiającej się obecności w świątyni wnuka bohatera Wojny Ojczyźnianej nie zostałby nie dostrzeżony.

„Wasz syn znowu był widziany w katolickim kościele. Jakże Wam musi być wstyd… On, wnuk marszałka Rokossowskiego, prawdziwego komunisty…” – takie anonimy przychodzą do matki Kostii.

I ciągnęło go do Polski. Może dlatego, że u dziadka-marszałka czytał polskie pisma, które do końca życia dostawał Rokossowski? I książki, bo marszałek do końca życia dostawał – i czytał – również polskie książki. W tym zakazane w PRL - emigracyjne.

Taki trochę typ hipisujący. Mimo to został oficerem. Wprawdzie naukowcem, specjalistą od elektroniki lotniczej, ale oficerem. To było oczywiste – tradycja, trzecie wojskowe pokolenie, bo jego ojciec Wil Kubasow pozostał w armii, awansował i został komendantem akademii wojsk chemicznych.

W pracy, w wojskowym instytucie, ostrzyły sobie na niego ząbki córki generałów i marszałków. To przecież gratka – zostać żoną wnuka Rokossowskiego, w dodatku nazywającego się dokładnie tak jak marszałek – Konstanty Rokossowski. Bo po śmierci matki Konstanty i jego brat zmienili nazwisko. Spełniając w ten sposób wolę dziadka, którego smucił fakt, że ponieważ ma tylko córkę, nazwisko nie przetrwa.

A młody Konstanty Rokossowski poznał Ludmiłę Okuniew…

Na weselu stara pomoc domowa Rokossowskich zapłakała:

- Ach, a Ada (czyli pierwsza Ariadna) tak chciała, żeby Kostia ożenił się z córką generała…

Helena Bugajska-Okuniew odpowiedziała:

- No i prawie się spełniło! Nie z córką, ale z wnuczką generała, tyle że nie radzieckiego, a carskiego…

No i urodziła się dziewczynka. Ariadna, wnuczka Ariadny.

 

Na pełnym kole

 

Mama Ariadny, wnuczki Ariadny była bardziej „porządna” w radzieckim sensie tego słowa od swojego męża. Ale to ona jako pierwsza ochrzciła się w katolickim kościele w Leningradzie, jeszcze w czasach radzieckich. Uczyła się polskiego, chodziła na lekcje do ambasady. Ubóstwiała Annę German.

- To dzięki mamie mówię po polsku – uważa Ariadna, wnuczka Ariadny.

Ariadna od zawsze zna Grechutę i w ogóle – polską balladę z lat 60.

- Jak mama wiozła mnie z daczy na egzaminy wstępne na MGIMO (moskiewska szkoła dyplomatyczna, kuźnia kadr radzieckiej, a potem rosyjskiej służby zagranicznej), to w samochodzie razem śpiewałyśmy „Czerwone Gitary” – mówi Ariadna.

Ostatecznie nie została dyplomatą, tylko dziennikarką. Często pisze o Polsce, często w Polsce bywa. Przyjęła chrzest w Moskwie, w pierwszej połowie lat 90.

- Od zawsze Polska była dla mnie wymyśloną krainą marzeń – mówi Ariadna. – Wiem, że ten kraj, który wymyśliłam sobie jeszcze w dzieciństwie, nie istnieje, i to jest dla mnie może nie tragiczne, ale dramatyczne – na pewno.

- Chciałam jechać na studia historyczne do Polski, do Warszawy. Chciałam napisać pracę o marszałku, żeby udowodnić Polakom, ze jego czarna legenda jest fałszywa. „Napiszę o Rokossowskim i powstaniu warszawskim” – mówiłam. Potem ambicje mi rosły: „nie, napiszę o Rokossowskim w ogóle! O jego całym życiu!”. Teraz już nie próbuję Polaków przekonywać, że marszałek był dobry, bo to beznadziejne. Jak tylko zaczynam, to zamieniają się w ścianę – konkluduje Ariadna Rokossowska.

I, z pewną dozą nadziei w głosie, pyta:

- Ale może, jak minie jeszcze kilka pokoleń…?

Ariadna miała 10 lat, kiedy otrzymała legitymację Domu Polskiego. Prawnuczka komunistycznego marszałka śpiewała tam w dziecięcym chórze „Przybyli ułani”, „Jak to na wojence ładnie”...

Kiedy tylko w 1991 roku przyszła pierwsza informacja, że można próbować odzyskać polski kościół katolicki – gdzie były wtedy składy handlowe – Konstanty Rokossowski, pułkownik armii wtedy jeszcze nawet nie rosyjskiej, a radzieckiej, stawił się tam jako jeden z pierwszych. Uczestniczył w pierwszej mszy odprawianej jeszcze na schodach do budynku.

I zaraz przyprowadził tam swoją teściową – Helenę Bugajską-Okuniew.

Helena wsiąkła w grupę staruszek, które wykłócały się z pilnującymi kościoła milicjantami.

Stała się działaczką Rodzin Salezjańskich. Sama pojechała do Polski, na papieską pielgrzymkę.

Umarła w wieku 89 lat.

- Zatoczyła pełne koło. Umarła jako Polka i katoliczka, czyli tym, czym się urodziła, a czym w młodości przestała być – mówi jej wnuczka. – A częściowo dzięki zięciowi, mojemu ojcu, wnukowi marszałka, który ją do polskiego kościoła po raz pierwszy przyprowadził.

- Babcia była typowo polska – dodaje Ariadna.

Co to znaczy?

- Na przykład to, że strasznie się obrażała. Jak słyszę, że Wałęsa obraził się i nie poszedł do Obamy, że Kaczyński się obraził na Komorowskiego i dlatego waha się, czy pójść do Obamy, a w ogóle Polacy obrazili się na USA za to, że są wizy, to od razu ją widzę. Babcia.

No, czysta babcia po prostu…

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Kultura