Nie milkną komentarze po niedawnym zniesieniu przez Benedykta XVI ekskomuniki z czterech „lefebrystów”. Ostatnio np. pan Szostkiewicz w „Polityce” pochylił się nad polskimi „ultrakatolikami”. Jednak nie jego tekst chciałbym skomentować, a raczej dwie strony sporu, które on opisał. Pan Szostkiewicz podzielił strony sporu na „ultrakatolików” i „katolików”, ja oczywiście muszę to zmienić i „katolików” nazwę „małokatolikami”, aby zachować pewną zdrową symetrię. Jako wzór do dyskusji z „małokatolikami” podoba mi się tekst pani Czaczkowskiej z sobotniej „Rzeczpospolitej” i z niego skorzystam.
Otóż cała sprawa z lefebrystami i papieżem Benedyktem to jak celnie zauważył dr Sławomir Cenckiewicz to
prawdziwa wiosna Kościoła i powód do radości. Początek powrotu Kościoła Katolickiego do rdzenia swego istnienia do tego, że kościół głosi prawdę i on jest jej dysponentem, wszystkie inne religie i ludy tej prawdy nie znają i to właśnie tę prawdę, prawdę Ewangelii i Kościoła, trzeba nosić. Nie ma, co udawać, jak świat światem zawsze żyły na Ziemi ciemne ludy i zamieszkują ją dalej. Te dawne wierzyły w to, że słońce było bogiem, a te współczesne, że po śmierci przejdą reinkarnację, albo, że nie ma piekła, co za różnica i to i to jest nieprawdą. Proszę sobie wyobrazić, że są też tacy, który uważają, że Chrystus nie był Bogiem… No właśnie.
Pani Czaczkowska zaczyna swój tekst słowami „Wydawało się, że czas anatem, antymodernistycznych przysiąg, inkwizycji już w Kościele przerabialiśmy”. Czyż nie brzmi to podobnie jak „skończył się już czas błędów i wypaczeń”, no dokładnie tak to brzmi i tak miało zabrzmieć. Wśród „małokatolików” sobór watykański II jest „nowym otwarciem”, to, co było wcześniej jest nieważne (albo przynajmniej mniej ważne), najważniejsze jest to, co posoborowe. Tak to się prezentuje. Natomiast wśród ultrakatolików jest na odwrót, to, co było jest ważne, a „posoborowie” to w znacznej mierze okres błędów i wypaczeń. Przy mierzeniu racji obu stron można by pomyśleć, że waga jest równa, ale tak nie jest. Spór ten nie jest równoważny, bo „posoborowie” trwa lat 40, a Kościół wszedł jak wiadomo w trzecie tysiąclecie, stąd też wziął się, tak mi się wydaję, przykład
Dominika Zdorta o „lefebrystach”, jako soli, która musi posolić posoborowy Kościół bez smaku. To są ci, którzy przechowują pamięć o Kościele dawnym, w którym były i przysięgi antymodernistyczne i inkwizycja i nawet wyprawy krzyżowe, bo to nie są powody do wstydu.
Nasuwa mi się takie porównanie, że „małokatolicy” przypominają trochę Polskę 17 września 1939 roku. Wkraczają Sowieci, w naszym przypadku jest to liberalizm, modernizm, jak zwał tak zwał (homoseksualizm, aborcja, antykoncepcja, ale też komunia na rękę, „kapłanki”, brak spowiedzi przed pierwszą komunią, demokratyzacja itp. itd.). Jest tego dużo i jest to groźne. Można oczywiście powiedzieć, jak Rydz-Śmigły „Z bolszewikami nie walczyć”, ale jak z historii wiadomo, był to błąd. Trzeba walczyć. Jeżeli walki nie będzie, to wiadomo jak to się skończyć musi. I tak jak Polska przestał być Polską, tak Kościół przestanie być Kościołem. Na szczęście „bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18) i potwierdzeniem tego jest waśnie „ultrakatolicki” pontyfikat Benedykta XVI.
Inne tematy w dziale Polityka