Cel uświęca środki to powiedzenie przyświecało prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu, gdy tworzył koalicję z Samoobroną. Oczywiście jest to powiedzenie błędne, ponieważ cel środków nie uświęca. Nie było innego wyjścia tak sugerują wszyscy politycy PiSu. Nie prawda, było jedno wydarzenie, dawno już zapomniane, a według mnie decydujące. Był to przełom 2005 i 2006 roku.
PiS po zerwaniu rozmów koalicyjnych z Platformą dążył do nowych wyborów przez rozwiązanie parlamentu. Nie poprała tego PO. Nie chciał tworzyć koalicji z Samoobroną i LPRem. Wyraźnie się przed tym wzbraniał. Swego czasu p. Jarosław Kaczyński mówił o tym, że nigdy nie będzie koalicji z Samoobroną. Jakieś powody chyba nim kierowały, gdy o tym mówił, gdy się wzbraniał i robił co mógł byleby nie było koalicji z Samooborną. Coś miał na myśli, a jednak od tego odstąpił.
Początek 2006 roku. Premierem był wtedy p. Kazimierz Marcinkiewicz. Był (i jest dalej) najbardziej popularnym polskim politykiem. Pojawiła się wtedy koncepcja rozpisania nowych wyborów parlamentarnych spowodowanych nie przedstawieniem prezydentowi budżetu na następny rok w terminie. Pojawił się wtedy konflikt związany z datą, do której można przedstawić budżet. Pamiętam jak p. Tomasz Lis cytując prof. Zolla (chyba) mówił o tym, że gdyby prezydent rozwiązał parlament to Trybunał Stanu ma jak w banku. Była też afera związana z prowadzeniem obrad przez dwóch marszałków i słowa marszałka Marka Jurka skierowane do p. Kotlinowskiego odbieram upoważnienie do prowadzenia obrad. Pamiętam też, że prezydent wygłosił wtedy orędzie do narodu, w którym powiedział, czego nie zrobi, czyli nie rozwiąże parlamentu.
PiS miał popularnego premiera, znacznie wygrywał w sondażach (39 do 25) i jednocześnie nie miał jak realnie rządzić państwem. Dlatego kryzys sejmowy z początku 2006 roku powinien zostać dokończony tzn. parlament powinien zostać rozwiązany. Trzeba było pójść za ciosem! Dlaczego do tego nie doszło? Bracia Kaczyńscy bali się, że premier Marcinkiewicz się usamodzielni. Stanie się istotnym graczem politycznym. Startowałby przecież w tych wyborach jako kandydat na premiera. Twarz partii. Na to niektóre kręgi w PiSie nie mogły sobie pozwolić. Dlatego prezydent Lech Kaczyński, który nigdy premiera Marcinkiewicza tak na prawdę nie zaakceptował zablokował ten pomysł.
Później nastąpił słynny pakt stabilizacyjny z konfliktem z mediami, a następnie koalicja. Pogrzebaniem nadziei była zmiana premiera. Do tego momentu przy głupim Lepperze był fajny Marcinkiewicz. Od tego momentu byli już tylko głupi Lepper, Giertych i Kaczyński.
Pan Jarosław Kaczyński prawdopodobnie najbardziej bał się, że Kazimierz Marcinkiewicz stworzy własna frakcję i będzie chciał rozbić PiS. Nie było ku temu zbyt wielu przesłanek, ale ktoś to premierowi Kaczyńskiemu zasugerował. Najprawdopodobniej byli to prezydent Lech Kaczyński i przewodniczący Przemysław Gosiewski. Strach przed rozbiciem PiSu podyktowała prezesowi Kaczyńskiemu co trzeba robić. Pan Jarosław Kaczyński utożsamia interes PiSu z interesem Polski i wywodzi z tego, że wszystkie możliwe zagrożenia dla jedności partii trzeba wyeliminować. Tym właśnie prezes Kaczyński zaprzepaścił polskie nadzieje na zmiany, a wtedy – tj. na początku 2006 roku – to się zaczęło.
P.S. Zachowując odpowiednie proporcje Jarosław Kaczyński zachował się trochę tak, jak Jan III Sobieski. Zmarnował wielkie zwycięstwo (afera Rywina – prawdą okazały się jego spostrzeżenia na temat dolegliwości państwa) nie reformując kraju i oddał władze nieodpowiedzialnym ludziom.
Inne tematy w dziale Polityka