Podobno Ministerstwo Edukacji ma wyrzucać niektóre lektury – mówi jeden. No, no i w zamian wstawiać inne – dopowiada drugi. Wyrzucą dobre, a wprowadzą złe – głosi trzeci. Stawiam tezę, że jakie lektury w kanonie by się nie znalazły to i tak 90% uczniów nie przeczyta 90% lektur, więc cały ten spór jest nic nie warty.
Dodatkowo wszystkie te osoby, które tych lektur nie przeczytają na pewno zdadzą do następnej klasy, nie mówiąc już o tym, że całkiem prawdopodobnie z czwórką z J. Polskiego. Posiadając tę wiedzę, jaką będą posiadać po nie przeczytaniu 90% lektur, spokojnie zdadzą maturę. Pamiętajmy, że na egzaminie dojrzałości zawsze podany jest jakiś fragment tekstu, który ma pomóc. Jeżeli jakimś cudem nie udałoby im się napisać na 30% matury dla analfabetów to istnieje amnestia maturalna dla podwójnych analfabetów (powszechnie znanych jako totalne nieuki).
Tak wspaniale wykształcony uczeń składa papiery na jednej z wyższych uczelni. Jeżeli nie wybrał sobie jakiegoś elitarnego kierunku, na pewno zostanie przyjęty, gdyż jak powszechnie wiadomo, nie ważna jest jakość - ważna jest ilość, bo przecież od niej płacą. Na Studiach Wyższych uczony jest przez wybitnych i znanych profesorów (...głównie w Polsce? ...tylko na uczelni, na której uczą?) Po ukończeniu studiów, tak wykształcony człowiek staje się elitą polskiego narodu i z dumą reprezentuje nasz kraj na świecie.
Nie Iksiński minister edukacji (i szkolnictwa wyższego też) jest zły tylko istnienie Ministerstwa Edukacji jest złe. Resort ten - w zamyśle - jest odpowiedzialny za wykształcenie każdego polskiego obywatela (oficjalnie do gimnazjum, ale gdzie tam… edukatorzy wpływają na wszystkie szkoły). Jest to jakąś totalna paranoją. Za wykształcenie dziecka odpowiedzialny może być tylko rodzic – później samo dziecko. Jako, że teraz rodzic nie jest odpowiedzialny za wykształcenie swojego dziecka, gdyż zwalnia go z tego obowiązku pan Państwo, młodzi ludzie są kształceni… nie najlepiej. Ich wykształcenia pilnuje państwo w osobie ministra edukacji – ocena bardzo dobra jest za x i y, a dobra za x, a nie rodzic – dobrze by było, gdyby moja córka/syn znała x i y i z więc wybieram szkołę, gdzie x i y i z jest wymagana do ukończenia szkoły (ewentualnie najlepszą, na jaką mnie stać).
Do tego jeszcze, oczywiście, p. Minister musi dbać o to, aby wszystkie jego dzieci były traktowane po równo. Więc wpada na genialny pomysł - wprowadzamy rejonizację. No i się zaczęło. Dzieci z rodzin patologicznych są obok dzieci z rodzin normalnych. Co to powoduje?
Dzieci z rodzin normalnych są normalne, więc, po co się nimi zajmować? Nie chciałbym być źle zrozumiany - każdy normalny człowiek chce pomagać temu gorszemu, słabszemu – tylko, dlaczego ten normalny człowiek jest zmuszony pomagać mu kosztem wszystkich innych?
Dopóki będzie kontynuowana zasada wedle, której wszystkie dzieci nasze są, dopóty będziemy mieli elitkę. Polsce potrzebna jest Elita przez duże E, która sama zdecyduje, czy chce czytać książkę Gombrowicza czy Sienkiewicza i ją przeczyta. Teraz, co trzeba przeczytać ogłaszają edukatorzy, więc mamy elitkę. Pan Państwo nie odpuści dopóki będziemy mieli darmowe i powszechne szkolnictwo. Jedynym, więc rozwiązaniem jest pełna prywatyzacja szkolnictwa… zaczynając od szkół wyższych.
Amor patriae nostra lex
Inne tematy w dziale Polityka