Janusz Korwin-Mikke zajął czwarte miejsce w wyborach prezydenckich. Gratuluje założycielowi UPRu tego wyniku, bo choć nie jest on dobry to jednak najlepszy z dotychczasowych. O całe 0,08 % lepszy niż w 1995 roku i wynosi 2,48%. Czwarte miejsce czwartym miejscem, najlepszy wynik najlepszym, ale sprawa przedstawia się tak (nie od dzisiaj zresztą), że czysty konserwatywny liberalizm dużej szansy na samodzielne zwycięstwo nie ma.
W związku z tym drogi na osiągnięcie wpływów są dwie. Pierwsza, to zdobywanie terytorium w najbliższej prawicy dużej partii, czyli PiSie. Wchodzenie do niego, budowanie swojej pozycji, wpływanie na podejmowane przez tę partię decyzję itd. Generalnie u podstaw tej drogi stoi zaakceptowanie, że jest się środowiskiem małym, nielicznym, więc żeby coś znaczyć trzeba się złapać większego. Potencjalnym większym sojusznikiem jest PiS. Gwarancji sukcesu nie ma żadnych, można nic nie zyskać, a jednocześnie należy pamiętać, że istnieje zagrożenie straty własnej tożsamości. Ryzyko duże, ale i wpływy mogą być duże. Jednocześnie jednak należy pamiętać, że „UPR” jest szyldem, mimo wszystko, dość wartościowym i pozbywać się go nie warto.
PiS, jeśli prezydentem zostanie Jarosław Kaczyński, nieuchronnie będzie się zmieniał. Mówi się nawet o tym, że czołowa lewicowa frakcja w PiSie, czyli Joanna Kluzik-Rostkowska może odejść do pałacu prezydenckiego (grozi się też, że zostanie szefem partii, ale jeżeli tak by się stało byłby to z cała pewnością koniec tej partii). Paweł Poncyliusz z kolei, który z punktu widzenia jego stosunku do wolnego rynku powinien być odbierany dobrze, to aktualnie główna twarz PiSu. To jedne ze zmian (potencjalnych i realnych), a przecież można w tych zmianach brać udział. Generalnie drogę tę nazwać trzeba: „pracą organiczną wewnątrz PiSu”.
Druga droga to budowanie szerszego środowiska wśród małych partii. Niestety w tym przypadku można dojść do wniosku, że małe partie z czasem popadają w pewnego rodzaju sekciarstwo i tracą kontakt z rzeczywistością. W większości mają swoich guru (duże partie też mają, ale one przynajmniej rzeczywistość kształtują). Np. WiP ma guru Korwina, LPR Giertycha, zobaczymy, co z Prawicą Rzeczpospolitej, czy aby takim guru nie stanie się niebawem Marek Jurek. Mimo wszystko, ewentualne podjęcie pewnego trudu zjednoczeniowego, miałoby jakiś sens. Jednocześnie jednak potrzebny do tego jest wyrazisty lider, który byłby wstanie przyćmić wyżej wymienionych guru i jednocześnie wiedziałby, czym jest pokora i nie bałby się jej. Może to być trudne, ale jeżeli lider będzie dobry, możliwe. Byłaby to: „praca organiczna na pozaPiSowskiej prawicy.”
Podstawą obu politycznych scenariuszy jest jednak przekonanie, że jeżeli bierze się udział w demokratycznych wyborach to nie należy być skrajnie antysystemowym. To po pierwsze. Można się nie zgadzać z dotychczasowym ładem (czy raczej chaosem), ale jest różnica pomiędzy postulowaniem np. wprowadzenia systemu prezydenckiego, a żądaniem wprowadzenia monarchii absolutnej (której w Polsce nigdy nie było!). Demokrację należy przyjąć jako fakt empiryczny i (że tak powiem łagodnie) „trudnozmienialny”. Łudzenie się, że kiedyś ten stan rzeczy się zmieni i będzie się brało udział w rewolucji (czy raczej kontrrewolucji) uważam za bajkopisarstwo i myślenie naiwne. Jeżeli teraz się nie ma na nic wpływu to w czasie (wymarzonych) zmian również się nie będzie miało.
Po drugie należy być środowiskiem otwartym i niepopadającym w, mówiąc Dmowskim, talmudyzm, tzn. w trzymanie się koncepcji, które się zdezaktualizowały. Nie można mieć przekonania, że zna się jedyną słuszna prawdę i jednocześnie znajomość prawdy odrzucać u wszystkich innych. Postulowana byłaby jednak pewna polityczna tolerancja i co może jeszcze ważniejsze – chęć uczenia. W czym miałaby się ona przejawiać. Choćby w tym, że jeżeli ktoś nie jest jednoznacznie za absolutną i pełną prywatyzacją służby zdrowia, oświaty itd. to jeszcze nie oznacza, że jest socjalistą. Warto o tym pamiętać, do mety jest często wiele dróg i po drodze można mieć różnych sojuszników.
Środowisko konserwatywno liberalnych patriotów, ma oczywiście w swym poglądach słuszność. Sam mam takie poglądy. Rzecz w tym, żeby te poglądy były wcielane w życie. Do tego jednak potrzebny nie jest radykalizm, ale realizm. A ten wymaga, aby nie eliminować każdego, kto spojrzy krzywo na słowa „tylko monarchia!”, „tylko prywatne szkoły podstawowe!”, „Traktat Lizboński pozbawił Polskę niepodległości!”, ale jednak zastanowić się, czy aby nie ma pomiędzy nami pewnych punktów wspólnych. Jeżeli naszym potencjalnym sojusznikiem nie jest antyklerykalny komunistyczny kosmopolita to pewnie są. Po co psuć stosunki?
Inne tematy w dziale Polityka