Poziom wzajemnej niechęci pomiędzy sympatykami obu dominujących w Polsce partii politycznych jest bardzo wysoki. Można to oczywiście tłumaczyć kampanią wyborczą i związaną z nią walką o władzę, która to zawsze drastycznie zwiększa poziom antypatii, ale przecież nie o to, kto będzie przy korycie jest ten spór. Wojna jest pomiędzy zasadniczymi źródłami spoglądania na Polskę i jej problemy. To właśnie ten sposób widzenia, sposób patrzenia na Polskę, powoduje, że nie ma konkurentów, a są wrogowie i przyjaciele.
Co mam na myśli pisząc o sposobie patrzenia na Polskę? Oczywiście nie to, że jedna strona patrząc na polskie drogi mówi: nie jest tak źle, robi się już coraz lepiej, a druga: jest beznadziejnie. Zupełnie nie o to mi chodzi. To nie podejście do konkretnych spraw jest istotne, a podejście do problemów jako takie. Czy drogi w Polsce trzeba zmodernizować, bo nam wstyd jak przyjeżdżają Niemcy, czy dlatego, że źle nam się po nich jeździ?
Wydaje się, że dla niektórych wstyd przed Europą wyznacza kryterium oceny. Jeżeli czegoś się nie wstydzą, jeżeli to coś jest przyjmowane przez „centralę” (przy głębszej analizie tej mentalności nie ma znaczeni, czy jest to Bruksela, Warszawa, czy bogaty wujek) to, to jest dobre. Powstaje jakieś dziwne wrażenie, że są oni w jakiś sposób wykorzenieni. Że Polska to dla nich wstyd. Tak, jak wstydem jest dla nich mała rodzinna wioska, z której wyjechali do wielkiego świata. Gdy jadą Polską drogą, nie mają poczucia, że naprawa tej drogi to także ich sprawa. Nie są gotowi do poświęcenia, poczucia, że to ich problem. Nie, nie, nie. Do Polski mogą się przyznać, gdy wygrywa Mistrzostwa Europy w siatkówce (choć przyznajmy uczciwie, co to jest siatkówka? Połowa Niemców w życiu nie widziała meczu siatkówki), ale nie wtedy, gdy polski premier, albo prezydent powie, że Polska nie ugnie się w jakiejś sprawie i jak będzie trzeba to krzyknie: veto!. Wtedy rozpaczają i mówią: Cóż za awanturnictwoalbo Jaki wstyd!.
Tymczasem, nam źle się jeździ po polskich drogach i nie jest to przyjemne nie tylko, dlatego, że kolebie nas na boki i urywa koła w olbrzymich dziurach, ale też, dlatego, że to moje państwo, mój naród, ja sam, nie jesteśmy wstanie rozwiązać tego problemu, że to my nie jesteśmy wstanie zrobić tej drogi w taki sposób, aby ona się po mroźnej zimie nie rozleciała. Po prostu Polska stanowi dla nas istotne „ja”. My bez rozmyślań o Polsce nie mogliby normalnie funkcjonować, ponieważ Polska to dla nas część własnej osobowości. Dla nas porażki Polski to nasze porażki, a zwycięstwa Polski to nasze zwycięstwa. Gdy polski premier krzyknąłby w Brukseli veto!, to tak jak ja, my byśmy je krzyknęli. Moi drodzy, niekiedy porażki Polski przeżywamy bardziej niż własne. Polska dla wielu z nas jest sprawą ważniejszą niż własne życie. I nie używam tego zwrotu ot tak, bo ładnie brzmi, ale dlatego, że emocje, które odczuwamy do Polski są olbrzymie, niekiedy wręcz dominujące.
Tymczasem oni są gotowi w austriackiej gazecie szkalować byłego polskiego premiera, patriotę, któremu publicznie diagnozują nekrofilię. My nigdy do czegoś takiego byśmy się nie posunęli. Nie dlatego, że szanujemy (jako się rzekło) wrogów. Co to, to nie. W większości gardzimy nimi. Dlatego byśmy czegoś takiego nie zrobili, ponieważ nie sądzimy, iż austriacka (ale też niemiecka, francuska, czy jakakolwiek inna) gazeta jest czymś ważnym, co ma prawo osądzać polskie spory.
W nadchodzących wyborach spór nie będzie rozstrzygał się o stosunek do spraw światopoglądowych, o stosunek do wolnorynkowej gospodarki, nieistotne nawet będzie to, czy kochamy UE czy nienawidzimy. Spór jest o Polskę, o to czy jesteśmy gotowi nieść polski krzyż czy nie.
Inne tematy w dziale Polityka