Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
164
BLOG

Co się nam należy?

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Gospodarka Obserwuj notkę 0

Co się nam należy

Andrzej Owsiński

Za PRL sąsiadowi umorzyli część pożyczki zaciągniętej na rozbudowę gospodarstwa. Wyraziłem zdziwienie, że zamiast się cieszyć to się martwi. Na to zareagował ostro: „Należy się”.

Taka postawa w społeczeństwie socjalistycznym jest powszechna, nie ode mnie, ale mnie się należy.

Podejrzewam że znakomity odsetek Polaków oczekuje tego od UE i przegrana „zwycięskiego” w wyborach PiSu jest rezultatem rozczarowania z powodu nieumiejętności wydobycia z UE tego „co się należy”.

Według obietnic powinniśmy już osiągnąć poziom przeciętnych dochodów unijnych, ale mamy w „zrewaloryzowanym” PKB per capita dopiero 79 % . Co gorsze jednak nasze osobiste dochody są notowane jeszcze niżej, nie sięgając nawet wg niektórych ocen połowy przeciętnej unijnej. Do niedawna było to około 2 tys. zł/mies. na osobę. Przedziwnym sposobem od roku wzrosło do ponad 3 tys. (widoczne ktoś uznał, że jest to zbyt żenujące i pozwolił podwyższyć o 1 tys. zł miesięcznie). Sprawdzenie tego nie jest takie trudne, wystarczy policzyć wydatki i zsumować z oszczędnościami. Bardzo chciałbym, żeby się to potwierdziło, niestety nie widzę takich możliwości w rzeczywistym stanie rzeczy.

Sprawa jest zbyt poważna żeby potraktować ją zdawkowo, stanowi bowiem podstawową rację naszego udziału w UE. Przypomnijmy sobie, że warunkiem naszego ”akcesu” była rezygnacja z poziomu produkcji szeregu wyrobów, czyli zubożenie w zamian za perspektywę rozwoju w innych, nawet nie określonych konkretnie dziedzinach. Miało to przynieść w szybkim tempie nadrobienie strat i osiągnięcie poziomu ówczesnej „piętnastki”, a nie dzisiejszej „dwudziestki siódemki”, czyli znacznie wyżej.

W dzisiejszej, traktowanej jako przełomowa, chwili, taka rzetelna ocena powinna być dokonana. Niezależnie od tego warto się zastanowić nad zjawiskiem oczywistej rozbieżności między dochodem wypracowanym, a przychodami osobistymi Polaków.

Najprostszym wytłumaczeniem jest fakt, że PKB wytwarzają Polacy, ale profity płyną za granicę. Brakuje nam polskich właścicieli przedsiębiorstw. Wprawdzie już za PRL powstała szajka ”właścicieli Polski ludowej”, ale były to w znacznej mierze „słupy”, które miały czym prędzej wyzbyć się własności i podzielić się z rzeczywistymi decydentami, którzy nie życzyli sobie ujawniania. Wystarczy przyjrzeć się historii najbardziej eksponowanych polskich oligarchów.

W efekcie tego typu procesu prywatyzacji w Polsce mamy obecnie około 60 tysięcy milionerów, czyli posiadaczy dochodu rocznego w wysokości przynajmniej miliona zł brutto.

W zestawieniu z Niemcami, posiadającymi niemal ćwierć miliona milionerów o podobnie liczonym dochodzie, tylko że w euro, czyli przynajmniej czterokrotnie wyższym, wygląda to dość ubogo. Ciągle brakuje nam warstwy posiadaczy stanowiących źródło aktywności gospodarczej.

Prowadzona od wielu lat propaganda „małych i średnich” przedsiębiorstw nie daje rezultatów, gdyż z zasady ich głównym odbiorcą są wielcy producenci, których w Polsce brakuje. Podejrzewam, że propaganda tego typu jest w dużej mierze specjalnie zastawioną pułapką. Polska jest za dużym krajem, żeby poprzestać na modelu krajów bałtyckich, gzie się on sprawdza. Zresztą tak było jeszcze przed wojną.

Likwidacja wielkich przedsiębiorstw, przypisywana ich brakowi zdolności przystosowawczych, mogła mieć swoje źródło w zemście za powstańczy ruch „Solidarności”, co tak obrazowo wyraził Rakowski, mówiąc o „zaoraniu stoczni”, ale to stanowczo za mało. Zainteresowany głównie był nasz sąsiad, który nie życzył sobie konkurencji pod bokiem. Balcerowicz, o którym Friedman wyraził się, że to tylko „technik”, i inni, to tylko wykonawcy.

Najwyraźniej musimy pełnić przypisaną nam rolę dostawcy niemieckiej gospodarki, a szczególnie jej nieproporcjonalnie wielkiego eksportu sięgającego 40 % rocznego dorobku (kraj o czterobilionowym PKB eksportuje tyle samo co przeszło dwudziestobilionowy). I o to toczyła się między innymi walka wyborcza, niestety, ten argument nie został dostatecznie wykorzystany, powodując, że wielu Polaków uwierzyło w pozytywną rolę Niemiec w dziele rozwoju gospodarki polskiej.

Nasze dochody to głównie wynagrodzenia za pracę najemną z żenującym udziałem umów „śmieciowych”, nie gwarantujących praw stałego zatrudnienia. Daje się to we znaki przy przechodzeniu na emeryturę i ma tendencje narastające. Produkujemy zatem coraz większą warstwę nędzarzy, których sytuację życiową trzeba ratować rozdawnictwem publicznych pieniędzy.

W sytuacji przejściowej nie ma wyboru i trzeba sięgać do takich metod, PiSowi, wbrew oskarżeniom, doniedawnej „totalnej” opozycji należy się wdzięczność za spostrzeżenie problemu i reakcję, której pozbawieni byli poprzednicy. Nie można jednak uważać tego za rozwiązanie stałe, którym powinna być godziwa płaca, a pomoc udzielana jedynie w przypadkach losowych.

Odrębnym problemem jest pomoc młodym ludziom w zakładaniu rodziny, a szczególnie posiadaniu dzieci. Jest to między innymi inwestowanie w przyszłość narodu i państwa. Na to potrzebne są środki z różnych źródeł, najlepiej z dochodów własnych społeczeństwa. Niestety, przy obecnym poziomie dochodów nie da się tego osiągnąć, stąd niezbędne jest korzystanie ze środków publicznych. Jest to jednak również istotne koło napędowe gospodarki, szczególnie ważne dla Polski posiadającej niewykorzystane moce w przemyśle budowlanym.

Zwiększenie naszych dochodów osobistych jest podstawowym warunkiem stworzenia lepszego społeczeństwa, odpowiedzialnego za teraźniejszość, a specjalnie – przyszłość narodu. Jedynym sposobem, gwarantującym powodzenie w tej mierze jest zwiększenie produkcji na potrzeby rynku własnego i eksportu. Jest to jedyna gwarancja, że nie popadniemy w „grecką” pułapkę zwiększania dochodów ludności bez pokrycia materialnego.

Na tle takiej uwagi zachodzi pytanie: na jaki poziom dochodów zasługujemy obecnie?

Informacja Eurostatu, że mamy prawie 14 tys. euro rocznie na osobę, przy medianie unijnej18 tys. budzi daleko idące wątpliwości. Nie wiemy nawet, co zawierają owe 14 tys. euro, lepiej zatem ograniczyć się do dochodów pieniężnych, Jeżeli jednak rzeczywiście mamy 3 tys./zł miesięcznie, co w zestawieniu z ubiegłorocznym 2.250 zł jest niezbyt wiarygodne, to i tak jest to grubo poniżej osiągniętego poziomu PKB.

Ostrożność nakazywałaby, wzorem PRL, ograniczać dochody do 50 % przyrostu wydajności pracy, co już oznaczałoby ponad 4 tys. zł miesięcznie dla każdego, Ciągle daleko nam do tego, ale chyba 3 tys./zł miesięcznie to się „nam należy”, z czego 2 tys. na wydatki i 1 tys. oszczędności.

Uregulowanie systemu dochodów wymaga przede wszystkim wprowadzenia spójnego i zrównoważonego systemu płac u największego polskiego pracodawcy, czyli w budżecie. Obecny stan rzeczy jest wynikiem działań interwencyjnych nie powiązanych ze sobą i w efekcie tworzących niczym nie uzasadnione różnice, Nie może tak być, że za tę samą pracę w jednym przypadku płaci się 3 tys. zł. a w drugim 13 tys. Mały Rocznik Statystyczny z 1939 roku przedstawia powszechnie stosowaną tabelę płac z pewnymi odrębnościami dla wyspecjalizowanych grup, wojska, policji, wymiaru sprawiedliwości, niewiele jednak różniących się. Istniało jednak ograniczenie poziomu płac do wysokości, jak pamiętam – 2 100 zł/mies. obowiązujące wszystkich, Wprawdzie pan Wierzbicki, prezes „Lewiatana”, zarabiał 30 tys./zł miesięcznie, ale jako dywidenda z zysku wypłacana decyzją rady wspólników. Taki system przydałby się w stosunku do kierownictwa spółek Skarbu Państwa.

Podobnie przedstawia się sprawa emerytur, którymi nie wolno dysponować dowolnie. Jest to bowiem nic innego jak odłożone wynagrodzenie i tylko według tego kryterium może być wypłacane. Wszelkie inne wypłaty muszą pochodzić z innych źródeł i funkcjonować na odrębnych zasadach.

Uporządkowanie całokształtu problemów zatrudnienia i wynagradzania w systemie budżetowym powinno stanowić punkt wyjścia dla regulacji tych zagadnień w innych dziedzinach.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka