Andrzej Owsiński
Po co nam niepodległość?
Na rocznicę odzyskania niepodległości przygotowałem tekst, który potraktowałem jako próbę przekazu postawy jedynego takiego pokolenia z ostatnich trzystu lat historii Polski, urodzonego i wychowanego w rzeczywiście niepodległym państwie polskim.
Niestety, mój nowy osobisty komputer (chyba nazywany laptopem) ukradł mi go. Uwagi zamieszczone poniżej to tylko przypomnienie ex post o sytuacji, w której „na bieżąco” się znajdujemy.
Przed rozpoczęciem I wojny światowej niepodległy byt państwowy był niemal w całości zastrzeżony krajom europejskim i amerykańskim, czyli praktycznie wyłącznie „białym ludziom”.
W Azji jedynie Japończycy, a na bliskim wchodzie Turcy i Persowie mieli niepodległe państwa. Na całą Afrykę tylko Abisynia obroniła się jeszcze przed kolejną próbą podboju.
Obecny stan podziału świata na suwerenne państwa obejmuje ponad 90 % ludzkości, a w samej Europie powstało więcej niż dwadzieścia nowych państw narodowych.
Mamy zatem do czynienia ze zjawiskiem stosunkowo nowym, którego proces twórczy liczy niewiele ponad 100 lat i jeszcze ciągle trwa.
Najwyraźniej jednak nie podoba się on „możnym” tego świata, którzy obawiają się utrudnień stawianych przez państwa globalnemu rządzeniu światem.
Osłabianie, a nawet likwidacja państw narodowych, prowadzone są w trybie powszechnej migracji, wymieszania kultur i niszczenia odrębności. W efekcie, zamiast wytworzenia „multikultury” uzyskano stan ciągłego konfliktu i zagrożenia bezpieczeństwa bytu.
Pewną odrębność w tej dziedzinie stanowią relikty ustrojów totalnych w Rosji i Chinach, dążące do podporządkowania sobie krajów sąsiednich.
Polskę ta sytuacja interesuje szczególnie z racji bezpośredniego sąsiedztwa z rosyjską enklawą królewiecką, ale też i sąsiedztwa z Białorusią, pełniącą rolę kremlowskiego satelity. W przypadku zwycięstwa rosyjskiego na Ukrainie granica strefy zagrożenia z tej strony może się rozszerzyć do blisko 1 200 km,
Sądząc po doświadczeniach białoruskich, znacznie wzrosną koszty „pokojowego” pilnowania granicy, nie mówiąc już o wydatkach zbrojeniowych. Wprawdzie mamy gwarancje NATO obrony Polski, ale niezależnie od nieszczęsnego sformułowania artykułu piątego traktatu nikt z rzeczywistych jego decydentów nie stwierdził dotąd, że obrona będzie natychmiastowa i skuteczna.
Potrzebne jest to nie tylko nam, ale przede wszystkim potencjalnemu napastnikowi, którego zniechęcić do agresji może tylko świadomość, że spotka się z odpowiedzią stanowiącą zagrożenie dla jego własnego bytu.
Tylko taki język komunikacji jest dla niego zrozumiały, wszystko inne odczytywane jest jako przyzwolenie, lub wręcz kapitulacja. Ze strony krajów bezpośrednio zagrożonych brakuje stałego, ultymatywnego nacisku na zdecydowaną postawę kierownictwa NATO.
Jeżeli bowiem, wzorem dotychczasowego postępowania, będzie się unikać konkretnych zobowiązań, to reakcją może być tylko zapowiedź rezygnacji z udziału w takim towarzystwie, za które zapłaciliśmy w niedawnej historii najwyższą cenę.
Ryzyka nie ma, natomiast jest przynajmniej formalnie szansa uniknięcia powtórki z ubiegłego wieku.
Przynajmniej tak to powinno wyglądać w oczach zachodnich członków NATO.
Jeżeli nie chcemy pełnić roli zakładnika, lub pobojowiska musimy osiągnąć stan suwerenności, pozwalający na dysponowanie stosowną argumentacją.
I to jest pierwszy, ale nie jedyny powód potrzeby niepodległości państwa.
Drugim jest nasz udział w UE, obecny (jeszcze) rząd odbiera stałe połajanki z Brukseli, Paryża. a przede wszystkim z Berlina, za próby uniezależnienia się. Przy czym mało kto zwraca uwagę na fakt, że jest to czynione z pozycji hegemona, traktującego nas jak swoją własność, i to podlejszej kategorii.
W ten sposób pozbawia się nas prawa do upominania się o cokolwiek, żądając całkowitego podporządkowania i tytułując ten stan, najwyraźniej na kpiny, jako „praworządność”.
Przedstawienie przez Polskę, a w ślad za nią i przez inne dyskryminowane kraje, niezłomnego stanowiska w sprawie niepodległości – zmusi do zmiany sposobu ich traktowania.
Można na to zwrócić uwagę, że przecież „zachód” nie ma zamiaru bronić się na żadnej rubieży.
Doświadczenia z chwili obecnej potwierdzają aż nadto wyraźnie, że postawa kapitulancka nie daje żadnych gwarancji na pokój i dobrobyt.
Jeżeli mamy świadomość rzeczywistego zagrożenia i taki zapas sił moralnych, że możemy podjąć walkę z przemocą i wynaturzeniami niesionymi wszechobecną propagandą sił zwalczających naszą kulturę, to powinniśmy tę walkę podjąć.
Skutecznie może ją prowadzić wyłącznie naród niepodległy, zdolny stworzenia własnych form życia, w którym każdy ich uczestnik będzie czuł się nie tylko jako współgospodarz, ale i współtwórca.
Niepodległość potrzebna jest nam też dla spełnienia najbardziej powszechnych zadań, jak choćby wytwarzania i korzystania z przedmiotów codziennego użytku i posiadania własnego majątku. Musimy się poczuć panami własnego kraju, a ciągle nam tego brakuje.
Od nas samych zależy, czy będziemy traktowani jak równorzędni partnerzy, a nie jako ubodzy krewni, oczekujący ciągle na łaskawość możnych.
Po 35 latach po upadku komunizmu i prawie 20 przebywania w UE nasze położenie niewiele się zmieniło. Ciągle sterczymy z wyciągniętą łapą po obrywki z pańskiego stołu.
Najwyższy czas splunąć na to i przejść na dorabianie się własnymi środkami.
Nie znaczy to, że nic nam się nie należy. Odwrotnie, należy się nam znacznie więcej i to nie tylko jako odszkodowania wojenne i zaborcze, ale też i za szkody jakie nam poczyniła UE.
Niezbywalne prawo do suwerenności jest zdobyczą wolnego narodu i nikt nie może czuć się upoważnionym do jego naruszania,
Obronę tego stanu mamy prowadzić wszelkimi dostępnymi środkami, a przede wszystkim powszechną postawą całego narodu.
W najnowszej historii daliśmy kilkakrotnie jej wyraz, niestety w ostatnich wyborach zabrakło niezbędnego poziomu uczucia narodowej solidarności i, nie mówiąc o sprzedawczykach, zbyt wielu dało się złapać w pułapkę „europejskości”, która jest takim samym oszustwem jak „socjalizm z ludzkim obliczem”, do którego nas wprowadzono zamiast do niepodległości.
Inne tematy w dziale Polityka