Andrzej Owsiński
Polexit, czy to możliwe?
Do mojej ostatniej publikacji na temat “osiągnięć” i perspektyw UE otrzymałem, między innymi, uwagi odnoszące się do alternatywy dla istniejącego obecnie związku państw europejskich. Poszukując dróg rozwiązania problemu współistnienia różnych narodów w Europie nie musi się wiązać go z gigantycznymi tworami biurokracji i koncentracji. Już dziś wiemy, że najnowsze technologie w procesie wytwarzania dóbr nie wymagają takiej skali koncentracji jaką stosuje się współcześnie. Jest tylko kwestią czasu wdrożenie ich na skalę przemysłową.
Zanim się to stanie będziemy mieli do czynienia z pędem do koncentracji i już w drugiej połowie tego wieku mają zaistnieć miasta z pięćdziesięciomilionową ludnością.
Wszystko to może okazać się nieprawdą z zupełnie innych przyczyn, ale z całą pewnością staną się zbędne molochy wytwórcze i administracyjne.
Regulacje kontaktów i współpracy międzynarodowej nie będą wymagać tworzenia odrębnej administracji, a wystarczą całkowicie porozumienia zainteresowanych stron.
Już dziś w dziedzinie wytwórczości i ochrony dóbr wystarczą międzynarodowe umowy normalizacyjne. Dalszy rozwój w tym kierunku powinien wynikać z poszukiwania korzyści, a nie z obowiązku spełniania nakazów biurokracji. Najważniejszy jest dostęp do źródeł energii, materiałów i technologii oraz odpowiedniej organizacji rynku.
Nie dokona tego aparat urzędniczy organów ponadpaństwowych, o czym mogliśmy się przekonać już w pierwszym okresie zetknięcia z UE, kiedy wbrew potrzebom i zdrowemu rozsądkowi narzucono nam ograniczenia produkcyjne.
Żyjemy w świecie charakteryzującym się dwoma tendencjami:
# dążeniem do wspólnego, światowego rynku wymiany dóbr,
# tworzeniem odrębnych organizmów państwowych nawet dla małych społeczeństw.
Możemy traktować to zjawisko jako paradoks, ale jedno nie wadzi drugiemu, pod warunkiem uszanowania wzajemnych interesów. Niestety, we współczesnym świecie ciągle funkcjonują dążenia mocarstwowe i chęć uzyskiwania przewagi nad innymi. Jak dotąd, zbyt duża liczba rządów rozumuje kategoriami rozszerzania władztwa, nie zdając sobie sprawy, że są to przedsięwzięcia zbyt kosztowne i nieopłacalne. Dowodów na to mamy aż nadto, a UE w swojej obecnej postaci, a szczególnie w upartych dążeniach jej formalnego i faktycznego kierownictwa, jest koronnym tego przykładem.
Jeśli kogokolwiek ze zwolenników działań “integracyjnych”, a raczej “zawłaszczeniowych” zapytamy komu potrzebny taki układ, który już istniał w różnych wydaniach i za każdym razem kosztownie, a nawet w okolicznościach tragicznych dla nas – upadał – to się okaże, że jest to najwyżej garść osób czerpiących zyski z takiego przedsięwzięcia, lub, że nie ma możliwości ich ujawnienia..
Ludzkość nie potrzebuje “superpaństw”, czyli wzajemnie zwalczających się światowych układów, potrzebuje jak najszerszego współdziałania w tych dziedzinach, które rokują pozytywne rezultaty, jak w gospodarce, nauce, sztuce i czerpaniu wzorców organizacji życia rodzinnego i społecznego.
Dla osiągnięcia takiego celu nie potrzebne są supermocarstwa, wystarczy odpowiednio silna i wpływowa grupa państw.
Wniosek stąd prosty:
Nie potrzebujemy żadnej UE, ale przydałby się wspólny rynek i zacieśnienie współpracy w innych dziedzinach.
Jeżeli uczestnicy takich porozumień uznają, że potrzebne są wspólne instytucje wykonujące zadania z zakresu współdziałań, to mogą je powołać bez potrzeby tworzenia stałych organów zarządzania.
Takim klasycznym wyrazem zastosowania tej formy może być wspólna agencja celna, czy konsorcjum energetyczne, nadzorowane przez najwyższy organ wzajemnego porozumienia, czyli radę państw członkowskich, której, poza sekretariatem obsługi nie potrzebne są żadne inne organy zarządzania.
Biurokraci będą zawsze usiłowali stworzyć sobie instytucje przejmujące władzę, stąd wymagane jest ścisłe przestrzeganie ograniczonego zakresu władania urzędniczego.
Jest to tym bardziej wskazane, że za ich plecami kryją się odpowiednie lobby wykorzystujące takie możliwości dla swoich celów.
UE jest tego klasycznym przykładem i dlatego, między innymi, wymaga likwidacji w całości, a nie tylko wychodzenia poszczególnych krajów, wiąże się to bowiem ze specyfiką organizacji Europy, w której ciągle istnieje podział na byłą sowiecką i niemiecką strefę.
Wyjście z podłej, niemieckiej, zawsze grozi trafieniem do jeszcze gorszej, rosyjskiej, lepiej zatem podjąć walkę o całość niż rejterować, o czym przekonała się Wlk. Brytania.
Inne tematy w dziale Gospodarka