Andrzej Owsiński
Czy Polska rzeczywiście mogła pójść z Niemcami w 1939 roku?
Wielokrotnie wałkowany temat z powodu oczywistej zdrady naszych aliantów został w opinii publicznej rozstrzygnięty jednoznacznie w postaci uznania za niemożliwe zawieranie jakiegokolwiek sojuszu z Niemcami.
Ostatnio pojawił się wywiad z prof. Musiałem, uchodzącym za znawcę stosunków polsko niemieckich. Wniosek końcowy nie zmienia przedstawionego stanowiska, wprowadzając pewne niezbyt często poruszane wątki. To mnie nie dziwi, natomiast jak na znawcę przedmiotu obraz ówczesnej sytuacji międzynarodowej został przestawiony w zbyt uproszczonej formie.
Tak się składa, że z racji mojego (dosłownie!) wieku mam w pamięci dość żywą przedwojenną dyskusję na temat polskich wyborów w polityce zagranicznej.
Trzeba oczywiście zacząć od postanowień traktatu wersalskiego, uznawanego przez wszystkich Niemców jako wyjątkowo krzywdzące potraktowanie Niemiec w zestawieniu z rozmiarami klęski wojennej. Przecież alianci nie zdobyli ani piędzi ziemi niemieckiej, a zawieszenie broni nastąpiło w czasie kiedy byli jeszcze we Francji, Belgii i głęboko w Rosji.
Uznali, że ich stanowisko zostało potwierdzone w 1925 roku w Locarno, które faktycznie otworzyło im furtkę do rewindykacji na wschodzie Europy. Nie pomogły rozpaczliwe zabiegi Skrzyńskiego i Polska szczególnie została narażona na możliwość niemieckiego rewanżu.
Wielki człowiek, który doszedł do władzy w Polsce w wyniku krwawego zamachu stanu, zachował się jak mały, mściwy człowieczek w stosunku do tak niewiele znaczących osób jak Kiernik czy Mastek, zamiast zająć się sprawą o życiowym znaczeniu dla Polski.
Pakt locarneński, ze względu na proniemiecki charakter, dawał duży atut do ręki w walce o wpływy we francuskiej polityce zagranicznej.
Powszechne odczucie w Niemczech krzywdy wyrządzonej im przez traktat wersalski, niewspółmiernej z rozmiarami klęski wojennej, doznało potwierdzenia w Locarno (nie ma już zwycięzców i pokonanych).
W ten sposób kapitulancka postawa Brianda et consortes stworzyła doskonałą okazję do wywołania powszechnego sprzeciwu we Francji, oczywiście nie z powodu wystawienia na niemiecki rewanżyzm Polski i Czechosłowacji, ale z powodu nieuchronnego wzrostu niemieckiego zagrożenia wobec Francji.
Dowodów na to nie brakowało, ze spiskiem bolszewicko-niemieckim w Rapallo i tajnymi zbrojeniami. Istotnym argumentem był fakt, że układ locarneński naruszał bezprawnie postanowienia traktatu wersalskiego, nie uzyskując akceptacji wszystkich jego sygnatariuszy.
Sprawa nie wymagała “wojny prewencyjnej”, którą proponował Piłsudski w latach trzydziestych XX wieku, a jedynie akcji policyjnej, wspieranej siłami zbrojnymi z przygranicznych garnizonów Francji, Polski, Czechosłowacji i Belgii, okupującymi tereny plebiscytowe, Gdańsk i inne regiony sąsiednie. Niezależnie od tego wymagane było utrzymywanie francuskich garnizonów w Nadrenii.
Istniała jeszcze w tym czasie we Francji znaczna siła przedstawicieli świata polityki i wojska z tak znaczącymi nazwiskami zwycięzców jak Clemenceau czy Foch, niezadowolona z braku skutecznej kontroli wykonawczej traktatu wersalskiego. Można było zatem stworzyć niewielkim kosztem bardzo silne lobby zdolne do wprowadzenia odpowiednich zabezpieczeń. Ponadto pozycja Francji była wówczas na arenie międzynarodowej szczególnie silna. Posiadała najpotężniejszą na świecie armię, Wlk. Brytania była uwikłana w strajk górników, Stany Zjednoczone wycofały się z Europy i zredukowały siły militarne, a w Sowietach toczyła się walka o władzę po śmierci Lenina.
Druga okazja, ale już trudniejsza powstała w momencie dojścia do władzy Hitlera, łamiącego otwarcie postanowienia traktatu wersalskiego w dziedzinie niemieckich zbrojeń i zapowiadającego siłowe odzyskiwanie utraconych posiadłości.
Niestety, w tym przypadku Piłsudski ograniczył się do sondażu stanowiska francuskiego w sprawie wojny z Niemcami, posługując się pośrednikami, nie posiadającymi odpowiedniej pozycji politycznej – Morstinem i Wieniawą.
Można śmiało uznać, że przynajmniej do roku 1936, czyli do remilitaryzacji Nadrenii, sprawa akcji “policyjnej” w stosunku do Niemiec była możliwa z racji dysproporcji sił.
W późniejszym okresie kolejne kapitulacje przed hitlerowską agresją, wyprzedzającą zresztą znacznie realny stan niemieckich sił, prowadziły już wprost do wojny.
Niektórzy tłumaczą postawę zachodu, a przede wszystkim Francji, obawą przed zbrojeniami sowieckimi i ich zamiarami niesienia “rewolucji od zewnątrz” na sztykach czerwonoarmistów. Ze względu na słabość krajów sąsiadujących z Sowietami, Niemcy miały służyć jako zapora chroniąca zachód Europy.
Nie zwrócono uwagi na wspólny interes obydwu reżymów w obaleniu układu wersalskiego i ciągle aktualny, chociaż przez Hitlera, ze względów propagandowych, wstrzymany w realizacji spisek z Rapallo.
Niezależnie od przyczyn zostały stworzone warunki dla powstania wspólnego, napastniczego układu niemiecko-rosyjskiego (tym razem w bolszewicko-nazistowskim wydaniu), niestety nie po raz pierwszy i ostatni.
Błędy po stronie polskiej mnożą się od początku XX wieku.
Zawdzięczając genialnemu pomysłowi stworzenia polskiej siły zbrojnej po austriackiej stronie w I wojnie światowej, jeszcze nie istniejąca Polska stała się przedmiotem zabiegów ze strony obu walczących stron. Gdyby Piłsudski nie popełnił “błędu” opowiedzenia się po przegranej stronie (obie zresztą były równie wrogie) to w przypadku powodzenia usiłowań stworzenia polskiej armii po rosyjskiej stronie, przyczyniając się do dotrwania jej do końca wojny, skończyłoby się najwyżej na “wolności w wierze i obyczaju”, jak to obiecywał wielki książę Nikołaj Nikołajewicz w swoim “wekslu bez pokrycia”, czym była jego odezwa do Polaków.
Francuzi, w akcie rozpaczy po klęskach w 1917, roku uznali Polski Komitet Narodowy za przedstawiciela nie istniejącego jeszcze państwa polskiego, traktowanego jako alianta. Niezależnie od polskich starań za tą decyzją stał strach przed możliwością stworzenia milionowej armii królestwa polskiego, powołanego w tym celu przez obu cesarzy.
Piłsudski też niepotrzebnie odmówił stanowczo Besselerowi objęcia dowództwa tej armii, która miała służyć do umożliwienia przerzutu sił niemieckich z frontu wschodniego na zachodni. Należało Francuzów potrzymać w niepewności, podbijając cenę sprawą zachodnich granic Polski, a szczególnie Śląska i Gdańska.
W 1921 roku polska delegacja w najważniejszej sprawie traktatu sojuszniczego z Francją udała się z “musztardą po obiedzie”, czyli tuż po zawarciu traktatu ryskiego.
Rokowania prowadzone przed zawarciem tego traktatu miały zupełnie inny ciężar gatunkowy z racji francuskich nadziei na obalenie przez Polskę bolszewickiej władzy, która skonfiskowała francuski stan posiadania w Rosji i odmówiła spłacania długów.
Takich błędów było wiele, a już graniczącym ze zdradą było zapewnianie bolszewików przez Becka o wykluczeniu możliwości sojuszu Polski z Niemcami, skierowanemu przeciwko Sowietom. Rozwiązało to ręce Stalinowi w morderczej akcji antypolskiej.
Do tych błędów należało jeszcze dopisać list Becka do Flandina w sprawie przyłączenia się Polski do francuskiej pomocy zbrojnej udzielonej Czechom na wypadek niemieckiej inwazji.
Flandin, wrogo usposobiony do Polski, nie przekazał tego zobowiązania premierowi Daladierowi, który wykazywał skłonność do zaangażowania się w obronę Czechosłowacji.
A nawet w ostatniej chwili Beck nie zażądał wspólnego demarche ambasadorów alianckich w Berlinie po podpisaniu sojuszu z Wlk. Brytanią 25 sierpnia 1939 roku, co uniemożliwiłoby brytyjskie manipulacje, prowokujące Niemcy do wojny,
Wymieniając tylko część długiej listy błędów nie udzielamy odpowiedzi na pytanie o możliwość zbliżenia w stosunkach polsko-niemieckich.
Odpowiedź może być tylko jedna: wyłącznie w przypadku odmowy współdziałania ze strony Francji, Polska zastrzega sobie prawo do szukania innej drogi do zapewnienia bezpieczeństwa. Tą drogą mogło być tylko uczestnictwo w porozumieniu antykominternowskim.
Paradoksalnie, ale Komintern był bardziej proniemiecki niż rząd w Berlinie, nie uznawał bowiem “zaboru” przez Polskę ziem niemieckich (na Śląsku działała niemiecka partia komunistyczna). Stąd uzasadnienie szczególne zwalczania Kominternu. W ramach antykominternowskiej akcji Polska miała szanse na uwolnienie tej inicjatywy od zależności niemieckiej tworząc frakcję krajów katolickich (Włochy, Hiszpania, Węgry) i niezależnych (Japonia, Rumunia, Finlandia itd.).
Ta akcja nie stała na przeszkodzie istniejącym zobowiązaniom międzynarodowym, gdyż Komintern nie był państwem, a jedynie międzynarodowym gangiem terrorystycznym, podległym Stalinowi.
Sam fakt takiej możliwości zmusiłby Francję do rewizji swojego lekceważącego stosunku do Polski, Beck jednak i w tym przypadku popełnił błąd, oświadczając Niemcom na ich propozycję, że sprawa może być aktualna dopiero po 1944 roku, czyli po wygaśnięciu paktu o nieagresji z Sowietami.
Komintern nie reprezentował sowieckiego państwa i to wymagało polskiej interwencji w Moskwie z powodu zobowiązań nie utrzymywania wrogich sąsiadowi organizacji (sprawa Petlury, Sawinkowa i innych).
Jak się okazało, nie byliśmy tacy bezbronni wobec zależności od Francji.
Oczywiście we Francji znalazłaby się odpowiedź rosnącej w siłę prosowieckiej postawy, ale w oczach “prawdziwych” Francuzów zagrożenie komunistyczne było jeszcze większe aniżeli nazizmu.
Niezależnie od możliwości wpływu na bieg wypadków, optymalny okres na dokonanie przełomu w stosunkach alianckich istniał jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy, później było trudniej, ale zabrakło determinacji i aktywności międzynarodowej.
Można jedynie potwierdzić że współcześnie niewiele się pod tym względem zmieniło, w przeciwnym wypadku nie do pomyślenia byłby taki akt bandyckiej napaści, z jakim mamy do czynienia w Europie, mimo tylu bolesnych i tragicznych doświadczeń.
Inne tematy w dziale Polityka