Andrzej Owsiński
Zły pokój gorszy od wojny
Straszy się nas możliwością przedłużenia się wojny, której przecież nikt nie chce: - napadnięty, bo ponosi niewinne ofiary, napastnik ze względu na koszty i własne straty, sąsiedzi z powodu różnych dolegliwości, a reszta ze strachu przed ewentualnym rozszerzeniem jej zasięgu.
Skutki gospodarcze rozkładają się różnie, większość ponosi straty, ale są i tacy, którzy dorabiają się na wojnie i to niekoniecznie na dostawach wojskowych, ale za to zaopatrując obie wojujące strony. Fachowcami od takiej specjalności są Niemcy i Chiny i to w ich interesie leży podtrzymywanie obecnego stanu, są to jednak tylko uboczne skutki tej wojny.
Jej podstawowym celem jest uzyskanie dogodnego dla siebie układu europejskiego, ale Rosja nie była by sobą, gdyby przy okazji nie postanowiła zagrabić jakiegoś terytorium.
W stosunku do Ukrainy, wspólnego kraju, jak twierdzi Putin, roszczenia są stosunkowo umiarkowane, zaledwie sto kilkadziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych z przeszło sześćset tysięcznego państwa. Jest to zresztą działanie nielogiczne w zestawieniu z uznaniem jedności narodowej, gdyż w takim przypadku mogłoby chodzić o połączenie w jedno państwo, lub unię, a nie wyrywanie po kawałku „bratniej” ziemi.
Dla Rosji taki zysk ma niewielkie znaczenie, poza kłopotami przyswojenia, natomiast dla Ukrainy jest to wielki cios i dlatego obstaje przy żądaniu opuszczenia zagrabionych terytoriów.
W tych okolicznościach bardzo trudno osiągnąć stan zawieszenia broni jako wstęp do rokowań pokojowych, wprawdzie rozmowy między stronami mogą być prowadzone w trakcie działań bojowych, ale ich rezultaty będą wątpliwe.
Mając na względzie fakt, że Rosja, w obecnej sytuacji, nie może zgodzić się na wyjście z Krymu, to nawet ewentualna rezygnacja z Donbasu nie zmienia jej zwycięskiej pozycji. A to oznacza powrót do uprzywilejowania rosyjskich dostaw do UE i umocnienie niemieckiego władania, czyli praktycznie do powrotu stanu sprzed 2015 roku.
Za przegranego mogą się uważać Stany Zjednoczone, chociaż za wyparcie się sojuszników europejskich będą mogły liczyć na łaskawość niemiecką, reprezentującą też i Rosję.
Polska będzie musiała ponieść stosowne konsekwencje, może nie na taką skalę jak za zdrady Roosevelta, ale z pewnością dość bolesne.
Przy okazji przypominam tym wszystkim, którzy spodziewają się, że przejście Polski do obozu niemieckiego uchroni nas przed dyskryminacją, iż mamy dowody z najbliższej i dalszej przeszłości wskazujące na niezależność takiego traktowania od postawy władz w Polsce.
Nie chodzi bowiem tylko o wymuszenie posłuszeństwa, ale o realizację zaprogramowanej degradacji Polski.
Rosjanie na swoim ukraińsko-białoruskim odcinku już to osiągnęli, Niemcy ciągle nie mogą sobie poradzić z Polską.
Przedstawione zakończenie wojny bardzo im w tym pomoże.
Wszystko to wygląda dość beznadziejnie, biorąc jeszcze pod uwagę spodziewany wzrost wpływów niemieckich na Ukrainie po nieuchronnym, w tym przypadku, odejściu Zełeńskiego.
O przejściu Polski do obozu rosyjskiego nie może być mowy, zresztą Niemcy na to nie pozwolą i to nie nam, a Rosjanom. Polska jest im potrzebna, ale w odpowiednio przystosowanej roli i tego będą pilnować.
Cóż zatem pozostaje w tak niekorzystnej sytuacji?
Chyba jedyna nadzieja leży w samej Rosji, gdyż na amerykańskie wymuszenie jej kapitulacji nie ma co liczyć.
Miarą obaw w Stanach przed ewentualnością rosyjskiej przegranej jest rozpowszechniana groźba użycia broni masowego rażenia w momencie przegrania wojny konwencjonalnej przez Rosję. Uważa się, że zdeterminowanego bandytę na to stać.
Wbrew pozorom, jest to okazja dla znalezienia punktu wyjścia, wystarczyłoby gdyby nie tylko społeczeństwo, które w Rosji nie ma wpływu na postępowanie władz, ale przede wszystkim ośrodki decydenckie, zostały przekonane o takiej możliwości, grożącej nie tylko ich stanowi posiadania i wpływów, ale przede wszystkim życiu.
Wówczas będą zmuszeni do usunięcia Putina – możliwe, że w tym samym trybie co obsadzenie na tronie, a może i tak jak Prigożyna.
Musi być to jednak bezbłędnie zaaranżowane, dotychczas bowiem przeważało przekonanie, że po co Putina usuwać, lepiej go kupić. Skutek takiej polityki jest aż nadto dobrze widoczny. Dopiero wtedy można będzie dokonać takich zmian w usytuowaniu Rosji, że przestanie zagrażać. Przede wszystkim jej pozycja polityczna musi być wreszcie sprowadzona do rzeczywistej siły tego państwa. Wprawdzie na największym światowym obszarze, sięgającym ponad 17 mln km2 żyje tylko nieco ponad 140 mln ludzi (w tym coraz mniej Rosjan), a dochód tego kraju jest na poziomie Włoch, ale uznaje się, że czynnikiem decydującym o znaczeniu Rosji jest jej siła zbrojna z bronią masowego rażenia i jej zasięgiem.
Chociaż praktyczny egzamin rosyjskiej armii na Ukrainie wypadł niekorzystnie, a nawet kompromitująco, nie umniejsza to jednak powszechnego na świecie strachu przed nią.
Mam jednak poczucie, że ten strach jest sztucznie rozprzestrzeniany przez określone koła na zachodzie, zainteresowane współpracą z Rosją.
W polskim interesie, zwanym „racją stanu”, leży obalenie mitu na temat Rosji i wypracowanie racjonalnej postawy w ocenie i praktycznym stosunku do jej nadmiernych ambicji i zbrodniczych metod działania.
Szefowie gangu dyrygującego oficjalnymi władzami na Kremlu muszą zdać sobie sprawę, że dotychczasowe metody postępowania przynoszą straty i zagrażają samej egzystencji ich satrapii.
Tylko taka polityka może przynieść pozytywne zmiany w wewnętrznym układzie rosyjskim, a w konsekwencji definitywny upadek zamiarów odbudowy imperium.
Inne tematy w dziale Polityka