Andrzej Owsiński
Sukcesy eksportowe naszych sąsiadów
W światowym eksporcie towarów króluje ciągle nafta, zarówno z racji wielkości obrotów jak i poziomu marży. W odróżnieniu od innych produktów, eksporterzy naftowi nie chwalą się różnicą wartości sprzedaży i poniesionych kosztów. Praktycznie tylko raz natknąłem się na takie, chyba rzetelne, zestawienie w skali globalnej eksportu krajowego. Opublikował to w swoim czasie Iran, informując, że za dostarczone na tankowce 100 mln ton ropy uzyskał 80 mld dolarów przy kosztach 5 mld dolarów.
W poszczególnych przypadkach podaje się wysokość kosztów, powodujących straty finansowe, dotyczy to niemal wyłącznie wydobycia szelfowego. Publikują wprawdzie wyniki koncerny naftowe, ale dotyczy to tylko części rzeczywistych kosztów, a przede wszystkim nie obejmuje profitów, w których partycypuje cały łańcuszek uczestników z fiskusem na czele.
W skali globalnej ocenia się że średni koszt wydobycia i transportu na statek nie przekracza 40 dolarów za baryłkę, czyli 50 % ceny sprzedażnej.
Oczywiście można przytoczyć wiele przykładów różniących się od tego szacunku, ale w ilości ponad 4 mld ton światowego wydobycia rocznie różnice nie będą wielkie, nie mówiąc już o wiarygodności raportów.
W sumie, na sprzedaży surowej ropy zarabia się w skali światowej ponad 1 200 mld dolarów rocznie i jest to kwota dostatecznie duża, ażeby móc sterować światową polityką. Zapewne znaczna jej część ginie w fałdach burnusów arabskich szejków, ale i oni też coraz mocniej wtrącają się do wewnętrznych spraw czołowych krajów, wywołując postawy sprzyjające ofensywie islamu. Odczuwamy to zresztą na własnej skórze, szczególnie ze strony unijnej administracji.
Cały XX wiek i już sporą część XXI przeżyliśmy pod znakiem “Nafty rządzącej światem” wg Zischki. Ostatnie wieści z rynku naftowego wskazują na klęskę wszystkich prób obniżenia jej wpływów. Szczególnie dotkliwe jest niepowodzenie sankcji wobec Rosji, między innymi głównie z powodu braku efektów ograniczenia zakupów rosyjskiej ropy.
Odwrotnie, notuje się ich wzrost i mimo spadku cen, w skali miesiąca uzyskuje się blisko 13 mld dolarów przychodu, co w przeliczeniu na rok daje ponad 150 mld dolarów,
I to jest dla Rosji najważniejsze, gdyż pozwala na finansowanie wojny na Ukrainie, wprawdzie obniżona cena wpływa na zmniejszenie przychodów, ale przecież i tak pokrywa z dużą nadwyżką koszty.
Najważniejszym efektem jest możliwość kontynuowania wojny do czasu kiedy zachodowi znudzi się przeciągająca się konieczność wspierania Ukrainy. Objawy tego są coraz wyraźniejsze, a to oznacza w każdym przypadku sukces , może nie tyle rosyjski, ile Putina, dając mu możliwość kontynuowania agresywnej polityki ewentualnie w stosunku do innych krajów, nawet tych które są członkami NATO, lecz wyraźnie drugiej kategorii, z Polską na czele,
Ryzyko “robienia dobrych interesów” z Rosją, korzystając z wymuszonej obniżki cen, jest jednak zbyt wielkie, chyba, że ma się pewność, że takiej agresji ze strony rosyjskiej na pewno nie będzie, Tylko wówczas powstaje pytanie: po co kupować za najcięższe pieniądze broń?
Jedynym, jasnym i pewnym rozwiązaniem w tej sytuacji jest wymuszenie wszelkimi sposobami całkowitej rezygnacji z zakupów ropy w Rosji. Sprawy nie załatwi obciążenie koncernów naftowych “domiarami” podatkowymi, gdyż problemem nie są ich zyski, ale dochody Rosji.
Sprawa mogłaby zostać pozbawiona groźnego wymiaru, gdyby ropa była traktowana tak jak każdy inny towar i podobnie obciążona obowiązkiem podatkowym. Poza obniżeniem kosztów wytwarzania wszelkich dóbr, przyniosłoby to możliwość wprowadzenia znacznych zmian w organizacji ludzkiego życia, a ponadto ograniczenie praktyk szantażu naftowego z przedziwnie tolerowaną, a nawet szanowaną organizacją OPEC, noszącą cechy kartelu, czyli przestępstwa.
Nie ma powodów do braków ropy w skali światowej, eksploatowane obecnie źródła są w stanie pokryć istniejące zapotrzebowanie, a nawet większe. W dalszej przyszłości źródła energii i tak będą zmienione, zastępując nadmierne i szkodliwe używanie paliw,
Sprawa energii nie wyczerpuje ludzkich kłopotów związanych z międzynarodową wymianą towarową, W swoim czasie pisałem o przyczynach chińskiego panowania na światowych rynkach, funkcjonującego na zasadzie podziału łupów, mniej więcej w układzie: jedna trzecia – producent chiński, jedna trzecia – chińskie władze różnych szczebli i jedna trzecia – międzynarodowe lobby forsujące “chińszczyznę”.
Przy ówczesnym poziomie 1,5 biliona dolarów wartości rocznego obrotu, dawało to do dyspozycji lobbystów pół biliona, za które można było kupić “sprzyjającą atmosferę”. Dzisiaj sprawy skomplikowały się, ale podstawa finansowa wzrosła przeszło dwukrotnie. Na nieco innych zasadach, lecz w podobnej atmosferze funkcjonuje eksport niemiecki.
Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na niezwykłą relację wartości niemieckiego eksportu do krajowego dochodu mierzonego w PKB, zbliża się ona do blisko 40%, co jest fenomenem na skalę światową, bowiem u innych najważniejszych eksporterów oscyluje w granicach kilkunastu procent, nawet dla takich tworów eksportowych jak Singapur, czy Hong Kong nie przekracza to 20%, podobnie jest w Chinach.
Gdyby były to produkty niemieckie, to obywatele RFN musieliby głodować, żeby uzyskać taki poziom eksportu. To, że nie głodują, zawdzięczają swoim poddostawcom, z istotnym udziałem Polski, chyba jednak współcześnie głównie chińskim.
Niemiecki producent opowiedział mi na jakiej zasadzie ten proceder funkcjonuje, otóż kupiony tanio zagranicą element składowy produktu zyskuje zwielokrotnioną wartość po zamontowaniu w wyrobie opatrzonym niemiecką firmą. Żeby nie nadużywać tej manipulacji organizuje się własne zakłady filialne w tanich krajach opatrując je swoją firmą i ustalając odpowiednio dobraną wartość. Jest to praktyka mająca bardzo długą historię, a przed wojną głośne, afery ze szczególnie eksponowaną “żyrardowską” Boussaca.
W ramach wolnego obrotu w UE nie musi posługiwać się ceną, ustalając jedynie wartość dodaną, powstałą w polskim zakładzie niemieckiej firmy, co dla uzyskania korzystnych relacji wymaga tylko życzliwości polskich organów kontrolnych, z reguły traktujących nadzwyczaj gościnnie obce firmy, w odróżnieniu od “tubylców” jak to określa wielu publicystów.
Niezależnie od szczegółów, praktycznie w ten sposób na wysokie marże niemieckiego eksportu pracuje cały dawny blok sowiecki, przygarnięty do UE podobnie jak Polska, przez szczególnie “życzliwie” usposobioną w stosunku do Polski panią Angelę.
Przy okazji warto przypomnieć źródła niemieckiego sukcesu eksportowego.
Otóż po wojnie okazało się, że mimo intensywnych bombardowań i przetoczenia się przez Niemcy działań wojennych, zniszczeniu uległy głównie niemieckie miasta, natomiast wiele zakładów przemysłowych ocalało i mogło podjąć produkcję. Amerykanie, postawieni w obliczu konfrontacji z Sowietami musieli znaleźć na europejskim kontynencie posłusznego wykonawcę ich poleceń, Nie nadawała się do tego Francja, posiadająca własną ideę organizacji Europy, podsycaną przez de Gaulle’a, nieufnego w stosunku do Stanów Zjednoczonych. Nie było zatem wielkiego wyboru. Niemcy manifestowały bezwzględne posłuszeństwo i duże doświadczenie. Ulokowano zatem ośrodek oporu przeciwko sowieckiej ekspansji w Niemczech, wykorzystując bezpośrednie ich sąsiedztwo ze stalinowskim imperium.
Trzeba było pomóc im dźwignąć się z wojennych zniszczeń, do czego posłużył plan Marshalla, jednak niemiecka ekspansja gospodarcza wynikła głównie z innych inspiracji. Amerykańskie władze okupacyjne dla własnej wygody ustanowiły preferencyjny kurs dolara w relacji 4,13 marki niemieckiej, przy wewnętrznej sile nabywczej w stosunku mniej więcej 1:2. Była to okazja dla rozwinięcia na wielką skalę eksportu do Stanów i innych krajów strefy dolarowej.
Często dotyczyło to produktów o dobrej technologii i jakości wykonania, ale też i wielu bardzo przeciętnych, wyrazem czego był “garbus” Volkswagena – samochód ani nowoczesny, ani wygodny, lecz za to tańszy i, co najważniejsze, forsowany modą na mniejsze rozmiary. Z drugiej strony snobistyczna moda narzuciła Mercedesy i BMW jako wyraz lepszego gustu aniżeli amerykańskie “krążowniki” szos. Amerykańskie lobby importowe z Niemiec, wykorzystując wysokie marże wprowadziło swoisty snobizm na niemieckie produkty. Ten stan trwa do dziś, wprawdzie już nie w tej skali, ale ciągle przynosząc Niemcom pokaźne zyski.
Mamy zatem sąsiadów korzystających z zastrzeżonych przywilejów dochodowych, w ich współdziałaniu można dostrzec cech obrony uzyskanych pozycji, stwarzających możliwość działania ponad, a nawet przeciw obowiązującemu prawu.
Zbiorowa postawa, zmuszająca do respektowania zasad międzynarodowego prawa i chociażby zwykłej przyzwoitości, mogłaby wpłynąć na zmianę postępowania w większym stopniu aniżeli wszelkiego rodzaju porozumienia dyplomatyczne. Tylko kto podejmie się roli inicjatywnej – niezbędnej nie tylko w tych sprawach, dla przywrócenia normalnych międzyludzkich stosunków we współczesnym świecie.
Inne tematy w dziale Gospodarka