Andrzej Owsiński
Realia polskiego położenia
Do mojego wpisu na temat “Upadku wielkich polityków” otrzymałem uwagę, że sytuacja nie przypomina losu wielkich polityków po wygraniu przez nich wojen, gdyż w Polsce nic się nie zakończyło. Wygląda na to, że jesteśmy w jakiejś drodze, tylko że nie wiadomo dokąd i jak długo ma ten stan jeszcze trwać. Ja jednak niczego nie definiowałem, zadałem tylko pytania w stosunku do przytoczonych przypadków.
Natomiast jeżeli chodzi o określenie sytuacji, w jakiej praktycznie się znajdujemy, możemy jedynie stwierdzić, że w przededniu wyborów nie wiemy co nas czeka w najbliższej przyszłości. Jest to rezultat zarówno skomplikowanej konfiguracji stosunków międzynarodowych, jak i trudnej do oceny sytuacji wewnętrznej.
Dla nas najważniejsza jest wojna “za ścianą”, która w dużej mierze kształtuje nasze życie, ale w skali światowej jest ona jedynie fragmentem nasilonej walki o przewodnictwo.
Jak na razie nie ma niczego ustalonego i można snuć najrozmaitsze scenariusze na temat oczekujących nas wydarzeń. Na to wszystko nakładają się jeszcze skutki pandemii, o której też nie wiemy, czy już się definitywnie skończyła, czy też tylko przycichła.
Przepowiadanie przyszłości w tych warunkach to tylko wróżenie z fusów.
Gdybyśmy jako Polska, czyli kraj szczególnie doświadczony, mieli możliwość wpływania na tok dziejów, to może uniknęli byśmy wielu niemiłych, a nawet tragicznych wydarzeń. Podobną sytuację mieliśmy przed wojną, nikt nas jednak nie słuchał, ze skutkami przeżywanymi do dziś.
Współcześnie wygląda to może nieco bardziej optymistycznie, gdyż ostrzeżenia płynące z Polski zostały dostrzeżone, wprawdzie nieco za późno, ale jeszcze miejmy nadzieję, w sytuacji w której można zapobiec najgorszemu. O tym może się przekonamy w niedługim czasie.
Jak na razie nie możemy być pewni naszej najbliższej przyszłości z racji trudnych do przewidzenia wyników wyborów.
Do niedawna istniało w polskim społeczeństwie głębokie przekonanie, że wybory niczego nie zmieniają, poza wymianą ekipy u żłobu, stąd licha frekwencja elektoralna. Jest to oczywiście spadek po PRL ciągle tkwiący w naszej mentalności, a stale podsycany różnymi akcjami, zmierzającymi do utrwalania obrazu władzy, która “wszystko może”, ale nie zawsze chce. Stąd też ciągła licytacja obietnic, zastępująca jakiekolwiek programy działań wspólnych na rzecz dobra powszechnego.
Cały ten system funkcjonował przez wiele lat bez zakłóceń i nie został zlikwidowany, mimo ciągle powtarzanych ostrzeżeń. Łatwiej jednak uwierzyć w obiecanki niż w ostrzeżenia, objawy załamania tego systemu nastąpiły w chwili przejęcia rządów przez rząd Jarosława Kaczyńskiego, niestety nie wykorzystane, a nawet odwrotnie, pogrzebane własnymi rękami przez ogłoszenie przedterminowych wyborów. Skutki ówczesnego błędu pokutują do dziś i licytacja obiecanek, świadcząca o oderwaniu “klasy politycznej” od polskiego społeczeństwa ciągle trwa.
Co najważniejsze, wszystko to dzieje się jako swego rodzaju maskarada, mająca ukryć prawdziwe oblicze położenia politycznego Polski.
Był wprawdzie moment w którym się to oblicze objawiło w całej grozie, ale przecież ciągle prawdziwe znaczenie tragedii smoleńskiej nie jest powszechnie odczytane do końca. Usiłuje się odnieść ją do walki politycznej o władzę w Polsce tej czy innej formacji politycznej, a nawet gangu.
A chodzi przecież o samo istnienie Polski.
Podobnie jak z Ukrainą, w której Rosja już “była w ogródku”, ale najwyraźniej uznała, że jest to stan niewystarczający i trzeba ją po prostu zlikwidować.
Ten sam proces w stosunku do Polski prowadzi się nieco innymi metodami, bardziej “cywilizowanymi”, trzeba w pierwszej kolejności pozbawić ją podstaw tożsamości, zredukować stan zaludnienia, a przede wszystkim wyeliminować najbardziej aktywne warstwy narodu przez wymuszoną różnymi sposobami emigrację, pozbawić samodzielnej gospodarki, skompromitować idee narodowe, których kultywowanie umożliwiło przetrwanie czasu rozbiorów. Jest to proces znacznie dłuższy, aniżeli proste użycie siły militarnej, w rezultacie może się jednak okazać groźniejszy.
Przyświeca temu obraz “Generalnej Guberni”, jednak w innym wydaniu.
Odczytywanie obecnej sytuacji jako wojny między partiami, czy poszczególnymi osobami jest czymś znacznie gorszym niż błąd, jest to ciężka przewina wobec narodu.
Przy okazji można zadać pytanie: jaki to dywersant kieruje polityką informacyjną rządu, propagującą przedstawiciela zwykłej agentury jako czołowego polityka polskiego. Nikomu innemu nie poświęca się tak wiele czasu i wyolbrzymionego znaczenia, że jako skutek musi powstać wrażenie, że mamy do czynienia z najważniejszym politykiem w Polsce.
Podobnie jest z niejakim Weberem, zarośniętym niechlujem, który najwyraźniej, żeby się utrzymać na posadzie, zgrywa się na wojowniczość wobec Polski. I takiemu osobnikowi premier proponuje debatę, przecież to najwyżej urzędnik gminny, asesor sądowy, czy policjant powinien złożyć pozew do sądu rejonowego w sprawie szerzenie oszczerstw i pomówień osobistych posądzających o służbę organizacji przestępczej ,
Na miłość boską, trzeba znać proportium, mocium panie.
Wszystko to są jedynie objawy czegoś, co w istocie swojej stanowi śmiertelne zagrożenie dla Polski, coraz bardziej ujawniającego się zamachu, już nie na naszą pozycję, ale wprost na nasze istnienie.
Na tym tle jesienne wybory są ciągle, świadomie, lub nie, prezentowane fałszywie jako rozgrywka między partiami. Chyba że PiS skapitulował, co jednak po Smoleńsku jest niemożliwe.
Odnosi się wrażenie, że ciężar walki przerasta siły PiSu, bo chyba tych podskakujących “koalicjantów” poważnie traktować nie można.
Jeżeli chce się na serio podjąć walkę o niepodległy byt, to trzeba zmobilizować front obrony narodowej o militarnym i cywilnym obliczu. Jest to jedyna gwarancja ocalenia.
Inne tematy w dziale Polityka