Andrzej Owsiński
Prawo do Szczecina
Na moją ostatnią publikację na temat „przyjaźni niemiecko-rosyjskiej” otrzymałem, między innymi, pytanie o podstawy prawne przynależności do Polski Szczecina.
Ogólnie można powiedzieć, że stan posiadania terytorialnego poszczególnych państw rzadko bywa wynikiem aktów prawnych, uznanych międzynarodowo jako obowiązujące. Najczęściej jest to wynik zawładnięcia z użyciem siły, lub bez niej i określonego historycznie „zasiedzenia”.
Podstawy prawne stanu podziału terytorialnego Europy między poszczególne państwa to w głównej mierze wynik II wojny światowej, w której zwycięskie państwa, czyli Stany Zjednoczone, Sowiety i Wlk. Brytania dokonały arbitralnych decyzji, jednakże z odesłaniem do ostatecznego ustalenia na konferencji pokojowej. Można sobie jedynie wyobrazić, że miało to być coś w rodzaju powtórki z Wersalu. Nigdy do tego nie doszło i tak prowizorka została na stałe, a przynajmniej dotąd na przeszło 77 lat.
Według powszechnie stosowanych zasad prawa cywilnego, nastąpiło już zasiedzenie ówczesnych ustaleń, w dobrej czy złej wierze. Można wprawdzie usiłować podważyć bieg zasiedzenia na skutek niemożliwości działania w tym przedmiocie w sowieckiej strefie władania, jednakże ze względu na możliwość złożenia formalnej skargi do międzynarodowych trybunałów sprawiedliwości, małe są szanse na nieuznanie nieprzerwanego biegu przedawnienia.
Można też podważyć prawomocność orzeczeń poczdamskich, czy innych, na zasadzie uznania, że wprowadzone zostały na zasadzie „lex leonina” czyli zwykłej przemocy. Kwestionując ją stawia się pod znakiem zapytania prawomocność niemal wszystkich granic państwowych na świecie.
A zatem: czy zwycięscy alianci mieli prawo do podejmowania decyzji w odniesieniu do terytoriów poszczególnych państw? Odpowiedź brzmi: sami sobie takie prawo nadali i je skutecznie zastosowali.
Forma w jakiej to zrobili ma drugorzędne znaczenie, nie byli krępowani żadnymi przepisami, mogli nawet wydać ustne polecenie i też byłoby to ważne.
W tym względzie nabiera szczególnego znaczenia decyzja w sprawie Szczecina. Zapis końcowego protokołu poczdamskiego z 2 sierpnia 1945 roku mówi o powierzeniu polskiej administracji terenów należących dotąd do Niemiec, wyznaczając jako granicę bieg rzek Nysy Łużyckiej i Odry do ujścia.
Mógł zaistnieć problem – które odgałęzienie Odry w rejonie Szczecina ma stanowić granicę? Bez komentarza należy przyjąć, że zawsze te zachodnie, gdyż ono stanowi niepodważalną granicę zasięgu rzeki przy tak przyjętej definicji polskiej granicy. W przypadku ustalania w tym trybie granicy niemieckiej logiczne było by przyjęcie wschodniego odgałęzienia. W postanowieniach poczdamskich mówi się o zasięgu polskiej granicy.
Przyjęcie expressis verbis granicy na Odrze dzieli Szczecin między państwa, co dla miasta miało by istotne, ujemne znaczenie. Przyznanie stronie niemieckiej prawobrzeżnego Szczecina stanowiłoby rozwiązanie wbrew intencji ogólnej decyzji na korzyść „zwycięskiego” państwa, jako należna rekompensata (przynajmniej częściowa) za terytorium utracone na rzecz drugiego zwycięskiego i „koalicyjnego” państwa.
Ogólna zasada prawna, że prawo ustanowione na czyjąś korzyść nie może być interpretowane niekorzystnie dla niego, wskazuje wyraźnie, że to Polska powinna dla dobra miasta objąć je w „administrację”.
Taka interpretacja została przyjęta i uzgodniona przez Stalina i Trumana 31 lipca 1945 roku. Attlee przynajmniej nie protestował, chociaż to już nie miało znaczenia wobec przewagi dwóch w stosunku do ewentualnie jednego, na zasadzie arytmetycznej, nie mówiąc już o różnicy merytorycznego znaczenia.
Jak już poprzednio zaznaczyłem, forma podjętych decyzji nie miała żadnego znaczenia, liczyła się wyłącznie treść.
Najciekawsze jest jednak, dlaczego Stalin wystąpił z inicjatywą przyznania Polsce Szczecina. Z pewnością nie z sympatii, ale też i nie z obawy o strategiczne znaczenie, gdyż wiedział doskonale, że przynależność państwowa nie gra roli, liczy się wyłącznie faktyczne władanie, a to było w każdym przypadku po sowieckiej stronie.
Liczyło się jednak coś innego, a mianowicie zasięg strefy okupacyjnej.
Tereny przydzielone Polsce nie wchodziły w zakres tych stref, stąd im Polska więcej by dostała, tym więcej Stalin mógł żądać dla swojej strefy. Nie wypadało bowiem, żeby sowiecka strefa była mniejsza od amerykańskiej, a obie miały po 107 tys. km2.
Rzekomo reprezentujący Polskę Bierut i jego zgraja mogli w związku z tym żądać znacznie więcej, choćby, dla przykładu, Rugię i Łużyce. Ponieważ wchodziły one do sowieckiej strefy, ich przyznanie Polsce wymagałoby odpowiedniego zwiększenia strefy sowieckiej kosztem zachodu. Dla Stalina był to czysty interes i dlatego można było starać się o wykorzystanie go. Nie było jednak komu zwrócić się do niego z takim wnioskiem.
Zupełnie inaczej przedstawia się decyzja w sprawie odebrania Polsce przez Sowiety prawie połowy jej przedwojennego obszaru.
Była to jednostronna decyzja Stalina, przyjęta przez aliantów, mimo próby (nie wykluczone, że udawanej) Roosevelta w Jałcie pozostawienia Lwowa przy Polsce. Nie ma w tym przedmiocie decyzyjnego aktu alianckiego wyznaczającego granice na podobieństwo Poczdamu.
Do dziś sygnatariuszami tej decyzji pozostają Rosja, jako spadkobierca Sowietów, i „III RP”, jako spadkobierca PRL, a beneficjenci Ukraina, Białoruś i Litwa nie są stronami w tej specyficznie sformalizowanej grabieży, gdyż przecież PRL nie miał żadnych praw do reprezentowania Polski w tym przedmiocie. Ale też i „alianci”, którzy zajmują w tym towarzystwie najbardziej haniebną rolę biernych i potulnych świadków jawnej grabieży.
I nawet nie chodzi w tym przypadku o imienną krzywdę Polski, ale o fakt ich osobistego tak podłego upadku. Historia obeszła się z nimi łaskawie, bo historię, jak zwykle, piszą zwycięzcy.
Jest tylko pytanie: czy mogą się za zwycięzców uważać ci, którzy na ludzkość sprowadzili tak wiele nieszczęścia. Przecież nawet to, co dziś przeżywamy z wojną na Ukrainie jest pokłosiem ich zdradzieckiej postawy.
Inne tematy w dziale Polityka