Andrzej Owsiński
Polska zawadą czy ratunkiem dla Europy?
Już w początkach ubiegłego tysiąclecia cesarze niemieccy po odejściu Ottona III doszli do wniosku, że państwo polskie ze swoją dynamiką stanowi przeszkodę dla rozwoju Niemiec. W odróżnieniu od Czech, które po prostu włączono do cesarstwa, Polskę należało zlikwidować. Energii do działania w tym kierunku starczyło na dwa wieki co pozwoliło na przetrwanie Polsce, mino osłabienia i podziału dzielnicowego. Uzyskaliśmy zatem zawdzięczając naszemu oporowi parę wieków względnego spokoju z tej strony, charakteryzującego się próbami względnie pokojowymi metodami włączyć nas do habsburskiego imperium.
Dopiero w 1701 roku król polski August Mocny zezwolił, na zgubę własnego państwa, tj. Saksonii, elektorowi z Brandenburgii uzyskać tytuł „króla w Prusiech” („król pruski” stanowił jeden z tytułów króla polskiego) stwarzając podstawę dla rozwoju rozbójniczego państwa pruskiego, mianowanego 18 stycznie 1871 roku w Wersalu przez Bismarcka cesarstwem niemieckim. I to właśnie Prusy, powstałe z łaskawości Jagiellonów uznały Polskę za zawadę w ich rozwoju i zorganizowaniu stosunków europejskich.
Kiedy jednak okazało się, że uzyskanie wspólnej, upragnionej granicy z Rosją w wyniku rozbiorów, zakończyło się I wojną światową, powstała Polska jako między innymi istotny element izolacji i bezpieczeństwa w Europie. Niemcy i Rosja bolszewicka uznały, że jest to ich wspólny wróg, którego należy przy pierwszej okazji zlikwidować.
Niestety Francja, której byliśmy potrzebni do restytucji zależnej od niej Rosji, też traktowała Polskę jako kłopotliwego sojusznika i nie wahała się z poświęceniem go na rzecz Rosji, czemu dała wyraz nawet w sierpniu 1939 roku, oferując bolszewikom prawo wejścia do Polski jeszcze przed wybuchem spodziewanej wojny.
Nastroje rewanżowe za klęskę w obydwu krajach, wspomagane jeszcze dążeniem do światowego władania przez bolszewików spowodowały zbliżenie między nimi i w rezultacie Pakt Ribbentrop-Mołotow.
O tym, że jego skutkiem będzie wojna ostrzegał Niemców grożących Polsce taką alternatywą Beck, twierdząc: „oczekujcie zatem sowieckich czołgów w Berlinie”. Sprawdziło się to zresztą co do joty w ciągu sześciu lat.
Z tego doświadczenia bierze się idea pielęgnowania „strefy buforowej”, utrzymywanej w określonym reżymie. Niedotrzymywanie tego reżymu jest powodem obecnej sytuacji Ukrainy i Polski i mamy w tym przypadku historycznie wyjątkowe szczęście, gdyż nie my utartym zwyczajem znaleźliśmy się na pierwszej linii karnej ekspedycji.
Nie odznacza to dla nas całkowitego pozbycia się zagrożenia, pozostajemy w dalszym ciągu na celowniku, a oczekiwana zmiana władzy w Polsce na całkowicie, a nie tylko „sądowo”, podporządkowaną – nie odznacza zmiany w sposobie traktowania. Zmierza jedynie do ułatwienia degradacji Polski do poziomu nie zagrażającego trwałości i podległości tej strefy.
Idealny jej stan byłby zapewne mniej więcej na poziomie redukcji obszarowej Ukrainy o 50% przy ludności około 20 mln i PKB w wysokości 50% rosyjskiego, natomiast Polski również 20 mln i PKB na poziomie najwyżej 50% niemieckiego.
Chcielibyśmy te zamiary potraktować na zasadzie starego żydowskiego kawału jak to synek pyta: „Tate, nasza ciocia co u nas rezyduje to ona jest ubezpieczona?” „Tak synku, jest ubezpieczona od wszelkich wypadków.” „Tate, to jak ona straci rękę, to my dostaniemy 100 tys. dolarów?” „Tak, dostaniemy.” „A jak ona straci rękę i nogę, to ile dostaniemy?” „300 tys. dolarów.” „Tate, a jak ona straci obie ręce i nogi, to ile dostaniemy?” „Oj, ty marzyciel!”
Na to, żeby te „marzenia” szwabsko-kacapskie się spełniły, trzeba utrzymania przynajmniej obecnych stosunków w Europie, a szczególnie kontynuacji zależności UE od Niemiec i nadziei, że uda się przedłużyć kuszenie Ameryki rosyjskim udziałem w walce przeciwko chińskim ambicjom rządzenia światem.
Gra dość prymitywna, ale jak dotąd, skuteczna.
Mamy zatem narzucające się dwa zadania:
- podtrzymywanie oporu ukraińskiego, gdyż nie jest wykluczone, że następni w kolejce jesteśmy my,
- obalenie obecnej formy „jednoczenia” Europy, która jest niczym innym jak tylko niemieckim folwarkiem i powołanie w to miejsce „Europy Ojczyzn”.
Jest to jedyna szansa na pozbycie się ciążącej nam od wieków roli zawady w utrzymywaniu „normalnych” stosunków europejskich, czyli szwabskiej hegemonii, przed którą już w 1940 roku skapitulowała Francja i uciekła za pomocą brexitu Anglia. Słabością Europy nie jest rozproszenie narodowe, ale wzajemne drobne antagonizmy, a przede wszystkim uległość rządów wobec rzekomych dobrodziejstw płynących z niemieckiego władania.
W tej chwili obserwujemy zjawisko ujawniania się prawdziwego oblicza Niemiec, co jest znakomitą okazją dla zjednoczenia sił i obalenia ich rządów w Europie.
Inne tematy w dziale Polityka