Andrzej Owsiński
Kto skorzysta na wojnie?
Zaabsorbowanie wojną na Ukrainie znacznie przekracza jej rzeczywiste rozmiary, zamiast energicznie zadziałać w kierunku definitywnego wyperswadowania Rosji jej zaborczych zapędów, straszy się możliwością rozszerzenia konfliktu.
Putin wykorzystuje tchórzostwo zachodnich społeczeństw, perfidnie podsycane przez rozmaite rosyjskie agentury, dla stworzenia kapitulanckiej atmosfery i to w sytuacji ponoszonych przez Rosję porażek na froncie.
Ewentualne użycie broni nuklearnej na Ukrainie może, ale nie musi spowodować rezygnację z ukraińskiego oporu, daje natomiast powód do zastosowania innych aniżeli dotychczasowe sankcje metod karania Rosji, jak choćby cios odwetowy na wybrany punkt, ważny strategicznie.
Hałas, jaki wywołują rosyjskie pogróżki, jest sam w sobie celem, dąży do spotęgowania nastrojów paniki i szukania ratunku w negocjacjach. Ostatecznie zachodowi większy czy mniejszy zasięg rosyjskich wpływów we wschodniej Europie nie wadzi. Wprawdzie ryzyko realnego użycia sił masowej zagłady jest najwyżej pół na pół, ale dla tak małej sprawy nie warto nawet i takiego ryzyka podejmować. I o to tylko chodzi Putinowi, tym bardziej że takim rozumowaniem posługują się jego zachodni sojusznicy, czy wręcz agenci.
Za konfliktem rosyjsko ukraińskim kryją się jednak sprawy znacznie większej skali.
Po pierwsze: dla Niemiec – utrzymanie stanu równowagi w układzie z Rosją, polegającym na podporządkowaniu Kremlowi strefy buforowej złożonej z Ukrainy i Białorusi, zaś Niemcom – Polski, krajów bałtyckich, Rumunii, a nie wykluczone, że i Węgier. Stąd taka zawziętość w zwalczaniu wszelkich przejawów niezależności ze strony tych krajów.
Ten układ to nic nowego, szykowany był jeszcze za PRL, a szczególnie za rządów Rakowskiego z pogróżką „zaorania stoczni” włącznie. I dla Niemiec i dla Rosji była to znakomita okazja do wspólnego odegrania roli w rozgrywce światowej na zasadzie Orwellowskiej „trzeciej siły”. Swoisty bunt krajów szukających większego znaczenia aniżeli przypisane im zmową moskiewsko-berlińską niweczy możliwość zrealizowania tego planu.
Po drugie: jest w tym też i okazja do powrotu amerykańskiej obecności w Europie. Wymaga to jednak znacznie większego wysiłku aniżeli okazywana obecnie pomoc Ukrainie. Trzeba przede wszystkim stworzyć warunki dla uniezależnienia się krajów Europy środkowej od Niemiec, a to wymaga zarówno inwestycji jak i zorganizowania partnerstwa handlowego w miejsce choćby części obrotów z Niemcami.
Zachodzi obawa, że Bidenowi wystarczy porażka Putina i otwarcie możliwości na ewentualne partnerstwo rosyjskie, lub niemieckie, a może obu równocześnie. Należy mieć na uwadze, że partnerstwo rosyjskie dla USA, obok korzyści, niesie też ryzyko włączenia do nieuchronnego konfliktu rosyjsko-chińskiego nie tylko w odniesieniu do stanu posiadania na Syberii. W konsekwencji zarysowuje się powrót na drogę rosyjsko-niemiecką w nieco zmienionej formie.
Jak już o tym pisałem, w USA nie istnieje stały kanon imperialnej polityki, partnerów poszukuje się w zależności od preferencji rządzącej w określonym momencie frakcji. Jednakże dla Europy taki stan rzeczy oznacza kontynuowanie, może nawet z większym natężeniem, redukcji jej znaczenia we wszystkich istotnych elementach międzynarodowych stosunków, a szczególnie gospodarki, siły militarnej i wpływów politycznych.
Niebagatelny wpływ ma na ten stan totalny niewypał z aktualnym formowaniem UE. Podporządkowana Niemcom unijna gospodarka obsługuje głównie ich eksport, stanowiący 40% wartości niemieckiego PKB. Cały ten proces hamuje rozwój autonomicznej wytwórczości w krajach unijnych.
Polska jest tego klasycznym przykładem, ale też i inne kraje europejskie mają duży udział w niemieckim eksporcie. Nietrudno się zorientować kto zgarnia zyski z tego procederu, opisywałem to już na przykładzie polskich dostawców elementów składowych niemieckich produktów eksportowych. A przecież obok profitów finansowych ten stan wywołuje niemiecki dyktat polityczny.
Zadekretowana przez Niemcy jest też słabość militarna UE, mimo, że łączny jej budżet wojskowy przekracza 200 mld euro rocznie, to realnie ustępują Rosji, której budżet wojskowy jest poniżej 1/3 unijnego.
Sytuacja pod tym względem jest po prostu haniebna; związek łączący pół miliarda ludzi z dochodem niemal dziesięciokrotnie większym, trzęsie się ze strachu przed krajem stuczterdziestomilionowym, nie mogącym sobie poradzić z ubożuchną Ukrainą.
Politycznie, szczególnie po wyborach we Włoszech i wcześniejszej ucieczce brytyjskiej, UE jest skompromitowana i nie ma „twarzy” do występowania jako jedność.
Najgorszy z tego wszystkiego jest upadek moralny przez promocję destrukcji tradycyjnej europejskiej kultury, oferując w zamian totalny nihilizm i najprymitywniejszy styl życia dla „użycia”.
Obecną wojnę na Ukrainie można odczytać jako próbę utrzymania rozsypującego się układu niemiecko-rosyjskiego wspieranego przez znikczemniałą Francję. Utrzymanie go utoruje drogę nowej hegemonii, która nie musi używać siły militarnej do podbicia świata. Mimo pandemii, inflacji, recesji chiński eksport osiągnął w roku 2021 rekordowy wynik 3,36 biliona dolarów, przy dodatnim bilansie 676 mld dolarów. To są pieniądze, za które można w każdej chwili zdestabilizować gospodarkę każdego kraju mając jeszcze w zapasie ponad 3 bilionową rezerwę walutową, nie wspominając o utajnionych chińskich zapasach złota.
Istotne jest uzależnienie od Chin największej gospodarki świata – Stanów Zjednoczonych notujących w 2021 roku import w wysokości 578 mld dolarów przy eksporcie do Chin zaledwie 180 mld i to po wniesieniu jeszcze przez Trumpa ograniczeń importowych z tego kierunku, co daje deficyt 398 mld dolarów. Podobnie jest z UE przy imporcie 518 mld, eksport wynosi 310 mld, czyli bilans ujemny to 208 mld dolarów. Nawet ASEAN ma minus 89 mld, jedynie Niemcy i Rosja mają niewielkie nadwyżki, odpowiednio 5 i 11 mld dolarów.
Siedzimy zatem w chińskiej kieszeni i to, co oni z tym zrobią będzie zależało od uznania ich interesu, a nie prestiżowych preferencji, jak to ma miejsce w odniesieniu do Tajwanu. Z pewnością zareagują na próby zmniejszenia deficytu wymiany handlowej, a szczególnie redukcje chińskiego importu. Jak na razie mogą odnotować szczególnie imponujący sukces w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi po odejściu Trumpa.
Przy rozgrywce amerykańsko-chińskiej konflikt europejski jest nawet nie „małym piwem”, ale może decydować o naszym, polskim losie przynajmniej na najbliższe lata.
Co będzie dalej, trudno sobie wyobrazić, przy kontynuowaniu obecnego trendu coraz głębszego uzależniania Stanów Zjednoczonych od Chin może nastąpić przesunięcie ośrodka politycznego z Waszyngtonu do Pekinu, zależy to od wielu czynników, między innymi od rozwiązania układu europejskiego.
Można z uzasadnieniem narzekać na wiodącą rolę Stanów Zjednoczonych w światowej polityce, ale zastąpienie ich przez Chiny to już byłby świat Orwellowski, w którym zostalibyśmy unicestwieni.
W tej chwili realia są takie, że nie jest to tylko wymysł literacki dla postraszenia ludzi, ale perspektywa osadzona mocno w rzeczywistym świecie.
Obecny stan rozgrywki o światowe panowanie wymaga przede wszystkim indywidualności zdolnych do dostrzeżenia wagi zagrożeń, a przede wszystkim do podjęcia stosownych decyzji. Ludziom rządzącym zarówno w Europie jak i w Ameryce brakuje i jednego i drugiego. Stąd palącym problemem staje się potrzeba jak najszybszych zmian.
Dla Polski takim „palącym problemem” na dziś nie jest układ światowy, ale dręczący nas spisek „szkopsko-kacapski”, który wprawdzie doskwiera całej Europie, ale Polskę szczególnie prześladuje. Zrzucenie tego ucisku jest dla nas najważniejsze, rezultat wojny na Ukrainie może stworzyć ku temu okazję, żeby tylko jej nie przegapić.
Inne tematy w dziale Polityka