Andrzej Owsiński
Nauczanie nie tylko historii Polski
Ciągle aktualna jest dyskusja, czym ma być nauczanie polskiej historii w szkołach podstawowych i średnich. Wskazuje się jako cel nadrzędny obiektywność tej wiedzy podobnie jak ma to miejsce w odniesieniu do nauk przyrodniczych.
Ktoś, kto tego żąda, popełnia błąd zasadniczy, gdyż obiektywna wiedza w odniesieniu do nauki przedmiotów kultury nie istnieje, istnieją jedynie fakty bardzo różnie interpretowane. Jeżeli zadaniem szkoły jest wykształcenie ludzi zdolnych do samodzielnego myślenia, to podanie im jak najszerszego spektrum interpretacji historycznych zdarzeń lub dorobku kultury stwarza warunki dla realizacji tego celu.
Jest wszakże jeden warunek od którego nie można odstąpić, a mianowicie wszelkiego rodzaju nauczanie dzieci i młodzieży o kraju ojczystym, polskim narodzie i jego kulturze powinno być nacechowane uczuciem głębokich związków emocjonalnych, zwanych potocznie patriotyzmem.
I nie chodzi tu o anglosaską zasadę: „right or wrong – my country”, ale o przywiązanie do tych idei, które nas łączą w polski naród.
Stąd wymagane jest uwypuklenie wszystkich objawów poświęcenia i ofiar złożonych na rzecz naszej wspólnoty narodowej i potępienie zdrady, a nawet postawy obojętności wobec polskich spraw.
Na tym tle drugorzędne znaczenie mają poglądy czy wyznania bohaterów naszej historii, istotne jest znaczenie faktów i okoliczności im towarzyszących. Dla biegu naszych dziejów i dla naszych współczesnych losów znaczenie mają czyny poszczególnych osób lub możliwych do wyodrębnienia grup ludzkich. W wielu przypadkach nie mieliśmy żadnego wpływu na to co się z nami działo.
Pozwalamy na zbyt wiele w poszukiwaniu naszej, własnej winy w największych nieszczęściach dziejowych jakie nas spotkały, choćby w rozbiorach i klęsce w 1939 roku. A przecież w obu przypadkach natrafiliśmy na grabieżcze siły wielokrotnie przeważające nasze możliwości obronne.
Współczesne doświadczenia z sąsiedztwa niemiecko-rosyjskiego potwierdzają stałe istnienie zagrożenia naszego bytu państwowego, a nawet narodowego. W tych okolicznościach w Polsce w znacznie większym stopniu wymagane jest wychowanie młodych pokoleń w duchu obrony przed zagrożeniem wszelkiego rodzaju. Wprawdzie udało się nam ocaleć z przemocy sowieckiej, ale z bolesnymi i dotąd nie zaleczonymi ranami. Najlepiej świadczy o tym przegląd polskiej sceny politycznej, rzekomo reprezentującej naród. Do dziś nie możemy doczekać się czynnego udziału w życiu politycznym ponad połowy Polaków. Ludzie po prostu nie wierzą, że państwo, które ich reprezentuje, jest ich państwem. Traktują je jako coś w rodzaju PRL, nieco przekształconego, ale stanowiącego ciągle własność nielicznej, uprzywilejowanej grupy spadkobierców „właścicieli Polski ludowej”.
Zapisane jest to zresztą w stosowanej współcześnie jego konstytucji. Paradoksalnie, ale obecny rząd i prezydent są w znacznym stopniu w opozycji do tej formuły państwa.
Natomiast to, co nosi miano „opozycji”, uważa siebie za jedynie uprawnionych do sprawowania władzy i reprezentacji tego państwa. Są to bowiem bezpośredni uczestnicy, lub ich spadkobiercy, przemian ustrojowych dokonanych w 1989 roku, Z przebiegu wypadków, a szczególnie sposobu ich organizacji wynikało, że nowa formuła władzy zawierała warunek jej utrzymywania wyłącznie w gronie zawierających umowę.
Stronami w tej umowie, a raczej zmowie, były:
- Jaruzelsko-Kiszczakowska frakcja władz PZPR,
- fragment „demokratycznej opozycji”, wywodzący się z kół reżymowych z Michnikiem, Kuroniem i Mazowieckim na czele.
Powszechna informacja o udziale „Solidarności” jako strony porozumienia nie była prawdziwa, ze względu na fakt, że ponowna jej rejestracja nie stanowiła przywrócenia do funkcjonowania zlikwidowanej w stanie wojennym, ale powstanie całkowicie nowej z innymi władzami. Tylko udział Lecha Wałęsy jako prezesa miał imitować oryginalną „Solidarność”.
Istotne jest jak podręcznikowa historia ocenia te fakty, tym bardziej, że do dziś nie wyjaśniono kto sponsorował ten tryb dokonywania zmian i w czyim dokładnie interesie zostały przeprowadzone.
Swoistą zagadką jest wynik wyborów prezydenckich w 1990 roku, startujący w nich, obdarzony legendą Wałęsa uzyskuje w towarzystwie daleko odbiegających popularnością konkurentów w I turze 6,5 mln głosów, czyli dużo mniej od blisko dziesięciomilionowej liczby członków historycznej „Solidarności”, a urzędujący premier przegrywa z „człowiekiem znikąd”.
Jakie są powody tych niespodzianek?
I są to wątpliwości czasów najnowszych, w których informacje bardzo wnikliwe są dostępne w nieporównanie wyższym stopniu aniżeli w czasach poprzednich.
Jest jednak dotąd niewyjaśniony dalszy bieg wypadków. Sukces „Solidarności”, a szczególnie osobisty Wałęsy był skutkiem poparcia i czynnego udziału ze strony całego narodu. W konfrontacji z władzami PRL najważniejsze było uczestnictwo załóg wielkich zakładów przemysłowych. Wywołało to wściekłość kierownictwa partii i rządu z osławioną wypowiedzią Rakowskiego o „zaoraniu stoczni gdańskiej”.
W tej sytuacji Wałęsa, już jako prezydent z poważnymi uprawnieniami, odziedziczonymi po Jaruzelskim, wyraża zgodę lub przynajmniej toleruje proces totalnej likwidacji tych zakładów z jego rodzimą stocznią gdańską. Formalni przeciwnicy polityczni najwyraźniej szykują grunt pod następne wybory, które Wałęsa przegrywa z partyjnym aparatczykiem, po drodze jeszcze inicjuje wsparcie dla pozostałości reżymu peerelowskiego obalając rząd Olszewskiego.
W jego postępowaniu nie ma cienia logiki, lub choćby instynktu samozachowawczego. Takich przykładów kwalifikujących się do wyjaśnienia jest w najnowszej naszej historii wiele. Pozostawienie ich przez obecny rząd w zawieszeniu powoduje istnienie fałszywego obrazu naszej rzeczywistości.
W praktyce mamy do czynienia z samobójczą akcją czynienia z prowodyrów tzw. „opozycji” najpopularniejszych osób w Polsce, od widoku których nie można się uchronić we wszystkich codziennych komunikatach rządowych. A przecież wystarczy sięgnąć do całego przebiegu wydarzeń w Polsce z końca ubiegłego wieku i dotychczasowego obecnego, ażeby stwierdzić, że mamy do czynienia z obcą i służącą wrogim nam siłom agenturą.
Mistyfikacja życia politycznego i sztuczne spory o racje nie zdołają ukryć prawdziwego oblicza reprezentantów „socjalizmu z ludzką twarzą”, o którym Herbert mówił, że „potwór nie może mieć ludzkiej twarzy”. Nasuwa się nieodparcie pytanie: komu zależy na podtrzymywaniu tej mistyfikacji stanowiącej śmiertelne zagrożenie dla Polski?
A przecież za nią się kryje najcięższa zbrodnia wobec której bezradność odpowiedzialnych za ujawnienie prawdy jest przerażająca.
W 1939 roku nikt Polakom nie wyjaśnił faktu że padliśmy ofiarą obrzydliwej zdrady oddani przez „sojuszników” na ofiarę bandytom.
Czy współcześnie mamy ten haniebny błąd powtórzyć?
Tym wszystkim, którzy liczą na łaskawość ze strony doprowadzonej tą drogą do władzy agentury, trzeba wyjaśnić, że nie ma co liczyć na jej łaskawość, gdyż nie ona o tym decyduje. Widać to na codziennym obrazku ataków na Polskę, skąd one płyną i kto za nimi stoi. W wyniku przyszłych wyborów szykuje się nam „zmiana warty” jako normalny rezultat, zawinionej czy nie, inflacji.
Pokolenia uczone fałszywej historii Polski, niezdolne do własnej, opartej na faktach, oceny zjawisk, przyjmą z dobrodziejstwem inwentarza podawaną im papkę zawierającą truciznę w postaci przypisywania cech normalnego sporu partii politycznych, rzekomo różniących się jedynie programami.
Ciężkie przewinienie w tym przedmiocie stanowi propaganda prorządowa, nie dość że prymitywna, nosząca wszelkie cechy dziedzictwa peerelowskiego, mniej więcej na poziomie prezesa państwowej telewizji, to jeszcze ograniczona do personalnych rozgrywek.
Służy przeto głównie popularyzowaniu najrozmaitszych osobników z „opozycji” z figurantami pani Merkel, a także i Putina. Nie wszyscy będący w opozycji do obecnych rządów są agentami obcych, a nawet wrogich nam sił, jednak nie odcinając się od nich czynią szkodę sobie i Polsce. Co gorsze, jawne czyny zdrady i działanie na rzecz wrogich nam posunięć, nie znajdują powszechnego potępienia, gdyż społeczeństwo jest wychowywane od paru pokoleń w duchu niechęci do wszystkiego co polskie. Takiego nastawienia nie ma nawet w tych krajach, które zostały opanowane przez nihilizm kulturowy.
Mamy zatem do odrobienia wieloletnie zaległości w wychowaniu młodych pokoleń Polaków. Wymaga to współdziałania szkoły rodziców i różnorakich form aktywności społecznej.
Problem leży w tym że w odróżnieniu od dawnych pokoleń, nie wyłączając z okresu zaborów, obecne starsze pokolenie niewiele ma do przekazania najmłodszym. Powinna to nadrobić szkoła i inne instytucje wychowawcze, wymaga to jednak zarówno odpowiednich programów, jak przede wszystkim doboru kadr, których brak odczuwamy boleśnie, chociażby obserwując wyniki egzaminów maturalnych, czy licealnych.
Zawód wychowawcy – nauczyciela jest nieatrakcyjny i nie cieszy się szacunkiem społecznym. Trzeba koniecznie odbudować jego pozycję zarówno pod względem usytuowania materialnego, jak i pozycji społecznej.
Co zaś się tyczy programów szkolnych to przede wszystkim brak przewodniej idei nauki o Polsce skupiającej wiedzę i właściwy stosunek do naszej polskiej tożsamości. Odnosi się to do historii, geografii, wiedzy o państwie, gospodarce, a przede wszystkim przyswojenia naszej kultury i tradycji narodowej. Musi być to działanie zespolone i przesiąknięte wiarą w celowość przejmowania dziedzictwa polskich cech narodowych.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo