Andrzej Owsiński
Kto zwycięży na Ukrainie
Przeżyliśmy entuzjazm związany z sukcesami ukraińskiej obrony przed rosyjską inwazją.
Największym, niektórzy uważają, że jedynym niewątpliwym, sukcesem Ukraińców jest zmuszenie Rosjan do wycofania się spod Kijowa, reszta wojny toczy się ze zmiennym szczęściem, mimo oczywistej przewagi sił rosyjskich.
Wbrew powszechnemu używaniu określenia „wojna”, formalnie ze strony rosyjskiej nawet zakazane jest posługiwanie się tą nazwą w stosunku do rosyjskiej agresji, ale też i Ukraina nie stwierdziła formalnie, że jest w stanie wojny z Rosją, mimo ogłoszenia, a obecnie przedłużenia stanu wojny wewnątrz kraju. Najnowsza historia przyzwyczaiła nas do wojen bez wypowiedzenia i nie ma to większego znaczenia wobec faktów.
Na tym tle nie ma formalnych podstaw do zawarcia pokoju między walczącymi stronami, wystarczy jednostronne oświadczenie Rosji, że wycofuje się z działań interwencyjnych z Ukrainy. Nie ma zatem pokonanych i zwycięzców, podobnie było w Afganistanie, a ze strony amerykańskiej w Iraku.
Sukcesem Ukrainy będzie utrzymanie swojej niezależności jako państwo, Rosjanie zaś mogą stwierdzić, że nie było ich celem pozbawianie Ukrainy niepodległości, a jedynie zwalczanie prześladowań ludności przez reżym w Kijowie. Mogą powołać się przy tym na okoliczność, że w wyniku tych „prześladowań” nastąpił bunt w obwodach donieckim i ługańskim, których ludność powołała niezależne od Kijowa „ludowe republiki”. Stwierdzenie przez rząd ukraiński, że nikt z powodu przynależności narodowej czy religijnej nie będzie na Ukrainie prześladowany, może być uznane jako satysfakcjonujące Rosję, Dla równowagi i zachowania prestiżu może być to potraktowane obustronnie.
W takiej sytuacji nie ma zwycięzców ani pokonanych, jest częściowy lub całkowity powrót do stanu sprzed agresji, przynajmniej formalnie, bo faktycznie pozostawienie obecnej władzy w Kijowie oznacza dla Rosji klęskę nadziei na możliwość utrzymania Ukrainy w swojej sferze wpływów. Do tego celu potrzebne byłoby zajęcie całej Ukrainy co wymagało by zupełnie innej skali wysiłku zbrojnego ze strony Rosji.
Z dotychczasowych doświadczeń toczonej wojny nie widać takich możliwości w najbliższej przyszłości. W warunkach izolacji Rosja potrzebuje silnego gospodarczo partnera, który pomoże jej w przezwyciężeniu braków. I już takiego ma, tylko że sami Rosjanie najlepiej wiedzą czym grozi takie „partnerstwo”. W czasie „wielkiej ojczyźnianej” wojny uratowało Sowiety partnerstwo anglosaskie, które bezwarunkowo i za darmo udzieliło pomocy materialnej w ilości 11 mln ton zaopatrzenia wojennego.
Pamiętam jak w rozmowie sowiecki „starszyna” zapytał mnie co wygra wojnę? Odpowiedziałem, że zapewne przewaga w lotnictwie i broni pancernej. Stanowczo zaprzeczył, wyjął z torby konserwę z napisem „swinaja tuszonka” – ot to wygra wojnę.
Przypomnijmy, że w I wojnie światowej głód zmusił rosyjskich żołnierzy do opuszczenia frontu, podobnie groziło to w drugiej i nie pomogły by dywizje NKWD strzegące przed ucieczką bojców z pierwszej linii. Niezależnie od tego zarówno zaangażowanie na Bałkanach i w Afryce, a później we Włoszech, a także konieczność utrzymywania jeszcze przed lądowaniem w Normandii, wyborowych niemieckich dywizji pancernych i strzeleckich na zachodzie odciążało front sowiecki.
W moim przekonaniu, na podstawie obserwacji działań, obok „tuszonki” najważniejszą pomocą były znakomite amerykańskie ciężarówki, umożliwiające niemal w każdych warunkach prowadzenie wojny manewrowej. Oczywiście zarówno za Sowietów, jak i we współczesnej Rosji o tym nie wspomina się.
Chińczycy, w odróżnieniu od Amerykanów mogą udzielić Rosji pomocy, ale cena tej pomocy będzie bardzo wysoka, po prostu trzeba będzie im oddać cały kraj. Jeżeli zdesperowany Putin nie zwraca na to uwagi, to jednak w Rosji znajduje się dość zorientowanych, czym grozi sojusz z Chinami. W tym, a nie w półśrodkach Zachodu widzę decydujący o losach tej wojny czynnik. I tu już nie chodzi o skutki polityczne, ale o instynkt samozachowawczy.
Tak się złożyło, że ta na pozór „wojenka”, z racji rozmiarów zaangażowanych wojsk, stała się śmiertelnym zagrożeniem nie tylko dla Ukrainy, ale też w jakimś stopniu dla Rosji. Perspektywa ukraińska jest widoczna: zniszczenie kraju, a jeszcze w większym stopniu ubytek już blisko 8 mln ludzi grozi rozpadem państwa, niezależnie od wyniku wojny.
Położenie Rosji pozornie wygląda znacznie lepiej, ale wobec ubytku partnerów gospodarczych i politycznych, rozpaczliwe zawarcie przez Putina partnerstwa chińskiego, a praktycznie oddanie się w ręce Chin, grozi jej niebezpieczeństwem śmiertelnym. Chińczycy już zademonstrowali co dla nich znaczy wejście do sąsiedniego kraju. Ewentualna przewaga militarna, a szczególnie nuklearna, Rosji niczego nie gwarantuje. Każda militarna konfrontacja z Chinami jest dla Rosji zabójcza.
Logicznie biorąc obie strony powinny we własnym interesie natychmiast zakończyć działania wojenne. Tylko że w postępowaniu Putina już od paru lat nie widać żadnej logiki poza zaborczym amokiem. I to jest najbardziej niebezpieczne, gdyż próby ugłaskania go traktuje jako objaw strachu i słabości prowokując do eskalacji agresji. Ukraina jest znakomitą okazją do ostatecznego wyperswadowania mu takiego sposobu myślenia. Na tym tle po raz kolejny w historii obserwujemy objawy najgorszego zachowania w postaci przedkładania geszefciarskich rachub nad poczuciem minimum przyzwoitości a chociażby instynktem samozachowawczym. Pomijam już fakt, że te rachuby okazały się całkowicie zawodne.
Tak było po I wojnie światowej i po następnej, podła rola agentów ujawnia się w postawie prezydenta Francji i kanclerza Niemiec, jakby nie widzieli, że w środku Europy po tylu tragicznych doświadczeniach, dokonuje się ludobójstwo. I jeżeli już nie wierzą ani w Boga, ani w przekaz ewangeliczny, to niech chociaż zastanowią się czy do ich domów nie dotrze ta zbrodnia, jeżeli będą ją tolerować - bo to przecież nie u nich.
Tam gdzie mamy do czynienia z oczywistą zbrodnią nie można zastanawiać się nawet jakie ma się zająć stanowisko. Jeżeli ktoś chce posługiwać się „realizmem politycznym”, to niech pamięta, że nie jest realizmem poddawanie się chwilowej koniunkturze, ale zdobycie się na wizję przyszłości. Stąd realistą był Lech Kaczyński, a nie „zdradzieckie mordy” wysługujące się szkopom i kacapom (w odróżnieniu od Niemców i Rosjan).
Inne tematy w dziale Polityka