Andrzej Owsiński
Czy tylko inflacja gnębi naszą kieszeń?
Narzekamy, że skutkiem inflacji rosną ceny wielu towarów i usług. Czy jednak jest to wynik spadku wartości pieniądza w wyniku niekorzystnej relacji ilości pieniędzy i towarów na rynku? W jakiejś części zapewne tak, z uwagi na pojawienie się znacznie większej ilości pieniędzy, pochodzących z podwyżek świadczeń i zarobków przy braku odpowiedniego zwiększenia zaopatrzenia, co stosunkowo nietrudno wyliczyć. Nieco starsi pamiętają, że była to nieustanna zmora PRL.
Współcześnie nie mamy do czynienia z takim zjawiskiem, towaru na rynku nie brakuje, tylko z jakiegoś powodu jego ceny stale rosną.
W sprawie podwyżki cen energii w swoim czasie wyjaśniałem, że ich wpływ na wszystkie ceny nie może być aż tak wielki, jak globalny poziom inflacji. Toczy się jednak wojna w Europie, od prawie 80 lat po raz pierwszy na taką skalę, może to rzeczywiście wywołać obawy jej rozprzestrzenienia, a w konsekwencji wszystkie negatywne skutki w odniesieniu do pieniądza, który i bez wojny jest kruchy, z racji swego kredytowego pochodzenia.
Obawiam się jednak, że przyczyny obecnej inflacji, obejmującej cały świat, są bardziej złożone aniżeli wojna na Ukrainie i sankcje wobec Rosji. W końcu w skali światowej jest to jednak za małe wydarzenie, żeby powodować aż tak głębokie skutki. Można potraktować je jako przyczynek do nieuchronnej konsekwencji w postaci szeregu zjawisk. Zaliczyć do ich można niekontrolowaną emisję pieniądza dłużnego, stale rosnące deficyty budżetów państwowych i organizacji międzynarodowych, brak spójnej organizacji światowego rynku, szkodliwe interwencje ze strony organów administracyjnych różnych formacji, a nade wszystko niedostatek idei rozwojowej gospodarki w skali światowej i regionalnej.
Odnosi się wrażenie, że współczesne reglamentacje i utrudnienia przerastają stan, jaki istniał w epoce powszechnego uprawiania „narodowego egoizmu gospodarczego”.
Czy jednak wszystkie wymienione mankamenty wyczerpują listę przyczyn ciągłych kryzysów?
Z pewnością nie, trzeba sięgnąć głębiej do struktur współczesnej gospodarki, a właściwiej do metod rządzenia światem. Przed niemal stu laty Anton Zischka napisał serię publikacji na ten temat obdarzając je tytułami: ”Nafta rządzi światem”, „Bawełna rządzi światem” itd. na końcu jednak optymistycznie „Wissenschaft bricht Monopole”, (mniej więcej: „nauka [wiedza] łamie monopole”, niestety nie znam polskiego tłumaczenia). O ile wiele produktów już nie rządzi światem właśnie ze względu na zdobycze nauki, o tyle „nafta” ciągle jeszcze rządzi.
Wprawdzie wiemy, że od wielu lat można ją tej władzy było pozbawić, ale nie leży to w interesie posiadaczy nafty. A miarą ich potęgi może być fakt, że przy obecnym poziomie wydobycia i użycia w granicach 4,5 mld/t rocznie, czyli niemal dwudziestokrotnie więcej niż za czasów Zischki, oznacza to 6-8 bilionów (naszych nie amerykańskich) dolarów udziału na światowym rynku. Przy tym rzędzie wielkości można rzeczywiście władać światem.
No i mamy tego skutki, wydobywcy ropy nie chwalą się kosztami, bowiem między nimi a ceną baryłki ropy na giełdach istnieje przepaść. W swoim czasie jedynie Iran pochwalił się, że uzyskanie ze sprzedaży ropy 90 mld dolarów kosztowało go 5 mld. Możemy sobie ten koszt podwoić czy potroić, albo i jeszcze więcej, nie zmieni to absurdalnego stanu rzeczy. Oczywiście można zadeklamować za niektórymi „ekonomistami” o rzadkości dóbr i jej wpływie na ceny, jak choćby w klasycznym przykładzie o „wykopanym” nogą diamencie.
Otóż, wbrew temu, ropa jest nie tylko łatwo dostępna, ale nawet dla utrzymania ceny ogranicza się jej wydobycie, a zatem nie można mówić o jakichkolwiek brakach, co zresztą każdy może sprawdzić na stacjach benzynowych,
Skąd się zatem biorą jej ceny?
Przypomnijmy sobie, że w początkach przemysłu naftowego baryłka ropy kosztowała 1 – 2 dolary, co było ściśle związane z kosztem wydobycia. W miarę upływu lat cena rosła, ale umiarkowanie, dopiero w drugiej połowie ubiegłego wieku kilku szejków i innych spryciarzy doszło do wniosku, że ropa jest artykułem pierwszej potrzeby, a zatem jej popyt nie zależy od poziomu ceny, wobec czego można windować ceny ile się tylko chce.
Zawiązano zatem kryminalny spisek zwany OPEC w celu łupienia całej ludzkości. Tworzenie monopoli jest surowo zakazane międzynarodowym prawem i karalne, tylko, że, jak dotąd, nikt jeszcze takiej skargi do haskiego trybunału nie wniósł. Mało tego. Do monopolistycznego spisku przyłączyły się rządy niemal wszystkich państw, dokładając do tej łupieży opłaty stanowiące de iure prostą grabież. W ten sposób mamy piramidę ceny, w której rzeczywisty koszt stanowi najwyżej ¼.
Najdziwniejsze w tym jest to, że ludzkość płaci, ograniczając się jedynie do narzekania, a przecież produkty ropy są towarem powszechnego użytku. Nawet w niezbyt bogatej Polsce mamy 24 mln samochodów na 14,5 mln gospodarstw domowych, a zatem statystycznie dotyczy to wszystkich, podobnie jak chleb. A przecież z powodu wysokich cen chleba wybuchła rewolucja francuska, „lutowa” w Rosji też. Podobna sytuacja jest z gazem ziemnym, monopolista dyktuje bezkarnie ceny bez jakiejkolwiek reakcji poza ucieczką za poszukiwaniem innego monopolisty.
Obok wspomnianych monopolistów można też wymienić posiadaczy i wytwórców trwałych dóbr, stanowiących przedmiot pożądania w dobie braku zaufania do pieniędzy. W Polsce szczególnie we znaki daje się odczuć sztuczne windowanie cen lokali i innych nieruchomości. Dotyczy to i innych dziedzin ze szczególnym uwzględnieniem szlachetnych metali i minerałów.
Przy tej okazji chcę się odnieść do próby „wyjaśniania”, jaki to skomplikowany proces składa się na powstanie ceny, jak to niedawno jeden z „wybitnych specjalistów” usiłował wytłumaczyć na zasadzie ceny krowy i kotleta. Nie powiem, że w takich przypadkach „odbezpieczam rewolwer”, po prostu z tej przyczyny, że go nie mam, ale mogę posłużyć się licznymi przykładami rzetelnej ceny (niektórzy uznają to za fenomen, a inni za „frajerstwo”). Miał to wyregulować wolny rynek i konkurencja, tylko, że wolnego rynku dawno już nie ma, jeżeli nawet kiedykolwiek był.
Istnieje jeszcze jeden monopolista, o którym Zischka nie pisał (ja przynajmniej nie zetknąłem się z taką publikacją). Są to banki i inne instytucje finansowe, gromadzące ludzkie pieniądze. Niedawno pisałem o tym jako o zjawisku łamiącym zasady wolnego ryku, ale przecież to, co uprawiają wszystkie banki, to po prostu rozbój na zasadzie „kup pan cegłę”. Oczywiście można uniknąć tej grabieży organizując kasy samopomocowe. Od czego jednak jest usłużna administracja państwowa, która potrafi doprowadzić do upadku każdą konkurencję monopolisty.
Premier Morawiecki zaapelował do banków, żeby przestały doprowadzać ludzi do ruiny i podniosły stopy procentowe wkładów. Wprawdzie sam jako bankowiec powinien wiedzieć, że w ten sposób bankierów do niczego się nie zmusi, ale jako przedstawiciel właściciela przynajmniej PKO BP i Pekao SA może wpłynąć na zmianę ich polityki. Podobno Pekao już zastosowało 6%, tylko nie wiem w jakich przypadkach i od jakich wkładów. Odbiega to dość znacznie od powszechnych 2-2,5 %, ale i tak jest przecież nawet nie połowa poziomu inflacji, a zatem kradzież naszych pieniędzy pozostaje, tylko na nieco mniejszym poziomie.
Jesteśmy, jak nigdy dotąd oplątani pajęczyną zaplecioną w celu ograbienia praktycznie całej ludzkości. Organizacja tych grabieżczych przedsięwzięć ma charakter mafijny, a formalne zarządy instytucji im służących z rządami państw na czele są tylko wykonawcami, lub pomocnikami. Żeby to sprawdzić wystarczy obserwować zachowanie rządów niemieckiego i francuskiego, nie wspominając już o administracji UE.
Omawiając każdy kolejny kryzys światowej gospodarki i układów politycznych warto jest wiedzieć kto za tym stoi - „is fecit cui prodest”.
Mamy wojnę na Ukrainie, miliony ludzi na niej tracą, ale przecież są tacy, którzy zarabiają – widzimy ich gołym okiem i, niestety, bez skutku, a przecież nie są wszechmocni i może po kolei uda się ich obalić, od mafii kremlowskiej począwszy.
Inne tematy w dziale Gospodarka