Andrzej Owsiński
O jarmarku zwanym bez sensu „konkursem muzycznym eurowizji”
Przez wiele lat oglądałem z lekkiego przymusu ten konkurs i mogłem ocenić jak w miarę upływu lat obsuwa się on muzycznie i artystycznie, stając się w końcu jarmarcznym widowiskiem. Mogę odnotować tylko dwa wystąpienia, które utkwiły mi w pamięci: jedno to była bezpretensjonalna piosenka bodajże „Puppet on a string” w uroczym wykonaniu jakiejś zwiewnej Angielki czy Irlandki, a drugie, noszące cechy wysokiego kunsztu muzycznego i estradowego, kreacja Edyty Górniak, której zresztą mimo kolosalnej różnicy w stosunku do innych występów, nie przyznano pierwszego miejsca, oferując drugie za jakąś pospolitością, chyba irlandzką. Reszta, może poza produkcją jakichś chłopców - chyba ze Szwecji, niknie w hałasie, wrzasku, ordynarnej scenerii i oślepiającym blasku fleszów. Nie będę tego oceniał, podobnie jak w swoim czasie Penderecki zapytany o dzieła Preisnera, odpowiedział: „Nie znam, ja zajmuję się muzyką”.
Jako laik i człowiek wychowany w rodzinie muzykalnej, mam chyba odziedziczoną pewną wrażliwość na dobrą muzykę niezależnie od jej charakteru. Z tego względu ubolewam, że tak wielkie pieniądze i uwagę społeczną w skali międzynarodowej poświęca się tak nędznemu widowisku, które z muzyką ma coraz mniej wspólnego.
Miarą upadku jest traktowanie konkursów prawdziwej muzyki dla młodszych i starszych wykonawców miej więcej na takiej zasadzie, jak przypominam nagrodę pieniężną w konkursie szopenowskim w wysokości mniejszej niż to, co uzyskały siostry Radwańskie odpadając w pierwszej rundzie turnieju tenisowego. Pokwitowały to zdawkowo: „na waciki”.
Taki jest współczesny świat, takie są kryteria, wprawdzie w minionym świecie nie brakowało sztucznego blichtru, ale przynajmniej dotyczył on pewnego poziomu artystycznego, jak pałacyk zaoferowany przez cara Mikołaja II Krzesińskiej.
Ostatnie konkursy eurowizji już nie ukrywały, że chodzi o zupełnie coś innego niż efekt muzyczny, do normalnej we współczesnym świecie rozgrywki o sztucznie rozdętą popularność i pieniądze, doszły jeszcze czynniki polityczne, taką nagrodę otrzymali Ukraińcy już dwukrotnie. Pierwszy raz na inaugurację swoich występów i drugi – obecnie.
O ile w pierwszym przypadku zarówno muzycznie jak i scenograficznie było to na niezłym poziomie, o tyle ostatnio zespół z Kałusza (przed wojną powiatowe miasteczko woj. Stanisławowskiego), to mniej więcej „Golec Uorkiestra”, tylko na znacznie niższym poziomie profesjonalizmu.
Ciekawe, że w obydwu przypadkach nagrodzono nieco przyfastrygowaną muzykę ludową, której elementy potępiono w swoim czasie w polskim wydaniu na zasadzie, że nie jest to konkurs muzyki ludowej, a raczej kosmopolitycznej pop.
Dla wyjaśnienia muszę dodać, że w obu przypadkach nie jest to folklor ukraiński, lecz huculski mający swoje korzenie w kulturze ludowej Bałkanów i nie spotykanej na Ukrainie.
Na linii polsko-ukraińskiej konkurs sta się przyczyną międzynarodowego skandalu z uwagi na jednostronne sympatie ze strony polskiej i wyraźną antypatię ze strony jury ukraińskiego. Znaczenie merytoryczne tego przypadku w stosunkach polsko-ukraińskich jest żadne, ale zostało wykorzystane propagandowo budząc oburzenie i niesmak.
Można jednak dostrzec w tym działanie rosyjskiej „piątej kolumny”, bowiem nazwiska części ukraińskich jurorów noszą charakter rosyjski. Być może jest to objaw obawy, że w przypadku zwycięstwa Rosji w tej wojnie nie będzie pretensji, a raczej powód do chwały za odwagę.
W stosunku do obecnej władzy ukraińskiej zawsze można posłużyć się argumentem „indywidualnej wrażliwości muzycznej”, bez względu a narodowość.
Jaką wagę przywiązuje się do tej imprezy najlepiej świadczy wypowiedź pana prezesa od telewizji, który kolejną porażkę polskiej reprezentacji usiłował przekuć na sukces, chwaląc Ochmana za najlepsze miejsce osiągnięte w ciągu wielu lat. Zapomniał przy tym o drobiazgu, a mianowicie drugim, a przez wszystkich znawców niezależnie od narodowości, uznanym pierwszeństwie Górniak, osiągniętym dość dawno temu.
Nie słyszałem tej „polskiej” piosenki „River”, ale jestem przekonany, że muzycznie odpowiadała jedynej uzyskanej „dwunastce” od publiczności ukraińskiej, jakby dla zatarcia, lub przynajmniej załagodzenia afrontu jury.
Przy okazji można polskim organizatorom zwrócić uwagę, że cały ten jarmarczny „konkurs” nie ma wiele wspólnego z muzyką i wymaga, jeżeli chce się koniecznie wyrzucać pieniądze na byle co, to zupełnie innych kryteriów.
Dla wszystkich, którzy się ze mną nie zgadzają mam nieodparty argument w postaci „jasności myśli nie zamąconej znajomością rzeczy”. Cała ta kosztowna heca jest tylko tego warta.
Inne tematy w dziale Kultura