Andrzej Owsiński
Totalny obłęd z mieszkaniami w Polsce
Ceny mieszkań w Polsce poszybowały w górę grubo powyżej oficjalnego wskaźnika inflacji, szacowanej przez GUS w relacji rok do roku na okrągło 12%, osiągając20 %. Możemy do tych liczb odnieść się z odpowiednią ostrożnością, podobnie jak i do wszystkich innych dotyczących mieszkań, a podawanych przez różne instytucje.
Kiedy w 1996 roku pisałem program dla AWS, uznałem że polska gospodarka powinna mieć dwa zasadnicze koła napędowe: budownictwo mieszkaniowe i eksport. Zostało to, między innymi, zatwierdzone jednogłośnie przez Radę Krajową AWS i obowiązywało powołany w 1997 roku rząd, który zresztą nigdy nawet nie podjął prób wprowadzenia go w życie. Widoczne wówczas wielkie niedostatki w zasobach mieszkaniowych wymagały bliższego określenia w celu ustalenia konkretnych zadań dla budownictwa mieszkaniowego.
Według różnych informacji GUS, bilans początkowy w roku 1989 wynosił od 10,6 do 10,9 mln mieszkań na około 13 mln gospodarstw domowych, niedobór zatem przekraczał 2 mln mieszkań. Trzeba przy tym nadmienić, że wg GUS liczba zgłoszonych oczekiwań na mieszkania wynosiła 3 mln. Mogła wprawdzie być w tym pewna liczba posiadających jakieś mieszkanie, ale poszukujących lepszych warunków. Instytut gospodarki mieszkaniowej wyliczał liczbę mieszkań na 11 mln, ale z zastrzeżeniem, że z tej liczby 20% kwalifikuje się do likwidacji, a następne 20% do kapitalnych remontów. Po przeanalizowaniu wielu danych, jakie otrzymałem z różnych źródeł, ustaliłem, że minimum potrzeb to 1,5 mln mieszkań, które muszą być zbudowane w najbliższym czasie.
Przy okazji warto wspomnieć, że warunkiem zawarcia umowy koalicyjnej między AWS i UW było uzgodnienie programów. Właśnie ze względu na różnice, nie tyle programowe, ile poglądowe, bowiem UW oprócz kilku hasełek, żadnego poważnego programu nie posiadała, ta „koalicja” była bezprawna. Było to po prostu towarzyska umowa kilku panów w ich osobistym interesie.
Pamiętam, że kierownictwo UW zaprotestowało przeciwko ich zdaniem zbyt wysokim zadaniom w budownictwie mieszkaniowym. „Nie trzeba narażać się na ich niewykonanie, wystarczy, że będzie nieco więcej niż jest obecnie”. Na uwagę, że sytuacja jest niezmiernie trudna i wymaga znacznego zwiększenia tempa budownictwa, otrzymałem odpowiedź „że nasz elektorat (UW) mieszkania ma i to nie jest nasz problem”.
Zgodnie z tym rząd Buzka nie kiwnął nawet palcem w tej sprawie.
Wprawdzie budownictwo mieszkaniowe wykazywało w tym czasie niewielki wzrost w stosunku do „dna” z 1996 roku (62 tys. mieszkań), ale nie było w tym żadnej inicjatywy rządowej. Z tego co dziś pamiętam w tej sprawie, obecny prezes NBP, Glapiński wypowiedział się, że udział rządu jest zbędny, gdyż „niewidzialna ręka rynku” problem rozwiąże. No i „rozwiązuje” po dzisiaj.
Ten stan rzeczy ciągnął się przez następne kilkanaście, lat osiągając w szczytowym okresie ponad 150 tys. mieszkań rocznie. Prawdziwy postęp nastąpił dopiero w drugiej kadencji rządu PiS, a w ubiegłym roku odnotowaliśmy sukces w postaci ponad 238 tys. nowych mieszkań, a więc jesteśmy na dobrej drodze.
Dlaczego zatem piszę o tym traktując istniejący stan jako niezadowalający?
Otóż wyczytałem ostatnio opinię, że w Polsce nie trzeba budować mieszkań gdyż mamy ich nadmiar. Operując danymi GUS wykazano że mamy 15 mln mieszkań przy 14,4 mln gospodarstw domowych, a zatem mamy nadwyżkę 600 tys. mieszkań. Oto najlepszy przykład zwycięstwa cudu statystycznego na zdrowym rozsądkiem. Rodziny nam się kurczą w liczbie członków, a także rozsypują się, stąd przybywa „gospodarstw domowych” mimo spadku zaludnienia. Natomiast liczba mieszkań podlega cudownemu rozmnożeniu.
Przyjmując z dobrą wiarą liczbę 11 mln mieszkań jako stan na początek 1990 roku i uwzględniając ubytek tylko tych wskazanych wówczas przez instytut mieszkalnictwa 20%, czyli przynajmniej 2 mln mieszkań otrzymujemy 9 mln plus 4 mln zbudowanych w ciągu ostatnich 31 lat, tj. w sumie 13 mln, nie ujmując oczywistych dalszych ubytków. (Sam mogę wskazać wiele opuszczonych domów na wsiach i w małych miastach, popadających w ruinę). Pozostałe 2 mln to już fantazja statystyczna (nota bene nie jedna na poprawę nastroju rządzących).
W rezultacie mamy w dalszym ciągu 1,5 ml niedoboru liczby mieszkań. Niestety nie wyczerpuje to zagadnienia braków, gdyż znaczy odsetek eksploatowanych obecnie mieszkań nie odpowiada wymaganym współcześnie standardom. Dotyczy to nie tylko „starego budownictwa” bez wygód, ale w dużej mierze spadku po PRL, zarówno ze względu na jakość lokali, jak i też materiały, z jakich zostały zbudowane.
Potrzeby są na pewno większe, jeżeli chcemy opuścić ogon, w jakim znajdujemy się w UE pod względem warunków mieszkaniowych. Porównywalnie do przeszłości duże osiągnięcie w budownictwie ubiegłego roku jest jednak niewystarczające w świetle realnych potrzeb, do których należy jeszcze doliczyć lokaty kapitału. Wprawdzie I kwartał bieżącego roku okazał się lepszy o 3% w stosunku do ubiegłorocznego, ale już II kwartał wykazuje spadek nowo zaczętych budów aż o 16%. Jest to stan wysoce niepokojący i wymagający odpowiedniej interwencji. Można to tłumaczyć wysoce wygórowanym poziomem cen mieszkań. Jestem jednak przekonany, na podstawie własnego doświadczenia w budowie domu, że faktyczny koszt budowy nie powinien przekraczać połowy oferowanej obecnie ceny. Można przy odrobinie dobrej woli ten poziom osiągnąć, tylko trzeba chcieć i to nie tylko samym potrzebującym mieszkań, ale i tym którym powinno zależeć na szerszych skutkach społecznych i gospodarczych.
Inne tematy w dziale Gospodarka