Andrzej Owsiński
Do plag jeszcze dwa ciosy
Jeden to chyba z litości eutanazyjnej, żebyśmy się nie męczyli, wymierzony przez Stoltenberga, grającego role. i to niezbyt udacznie, rzekomego szefa NATO, które jest niczym innym, jak tylko dostatecznie parszywym dodatkiem do amerykańskiej strategii militarnej. (Muszę jednak zastrzec, że z wyjątkiem Wlk. Brytanii, która jako jedyna z tego dodatku posiada wojsko na serio.) Otóż pan Stoltenberg wymyślił, zapewne za aprobatą Bidena, że na bezczelne żądania Putina odpowie pokorną prośbą o ożywienie zdechłej już dawno koncepcji współpracy NATO – Rosja.
Powołana w 2002 roku, uśmiercona została po raz pierwszy przez Putina agresją na Gruzję, ponownie przywrócona do życia jako wyraz faktycznej akceptacji tej napaści. Putin odczytał to jak należy i dokonał następnej agresji na Krymie i, jakby tego było mało to jeszcze w zagłębiu donieckim. Od tego czasu, czyli od aneksji Krymu w 2014 roku, upłynęło dostatecznie dużo czasu, żeby można było przejść nad tym do porządku dziennego i zaproponować ożywienie bardzo już cuchnącego trupa. Samo zestawienie partnerów może budzić zdumienie, bowiem budżet wojskowy wszystkich krajów NATO jest prawie dwudziestokrotnie większy od budżetu rosyjskiego. W tych warunkach taka postawa może wywołać uczucie najgłębszej pogardy i obrzydzenia na dowód tak podłego tchórzostwa.
W świetle tego przytaczane przeze mnie haniebne, według oceny Churchilla, zachowanie Chamberlaina i Daladiera, jest niewielką cząstką tego upodlenia jakie przeżywa obecnie NATO i, niestety, Polska wraz z nim.
Mój głos, człowieka który pamięta dobrze sam fakt hańby monachijskiej, a co najgorsze jej skutki, również wówczas przewidziane przez Churchilla: “A wojnę i tak będą mieli”, został potraktowany jako takie sobie bajanie starca – “bo przecież czasy nie te!” Otóż powtarzam, czasy się powtarzają, wprawdzie w postaci nędznej parodii, ale ze skutkami nie do przewidzenia w swojej grozie. I znowu Polska znajdzie się na pierwszej linii frontu bez żadnej realnej pomocy. Ma na to zresztą już w tej chwili wyraźne poświadczenie w agresji na froncie białoruskim, o czym też pisałem. Pani Le Pen doskonale wiedziała, co mówi w Warszawie, no i mamy tego dowód.
Drugi cios, to nie eutanazja, lecz wprost samobójstwo. Jawne pozbawienie się suwerenności i wyrażenie nieukrywanego podporządkowania przez osobę “najwyższego urzędnika w kraju” wg stosowanej z przeproszeniem: “konstytucji”, jest szkodą wyrządzoną Polsce, a nie “III RP”. Powołanie się na kuriozalną “umowę handlową” z 1990 roku ze Stanami Zjednoczonymi, której skutki są żadne w świetle polskich obrotów z nimi, jest szczególnie żenujące.
Przeczytałem wszystko, co dostępne z tej “umowy”, mimo wyraźnej niechęci ze strony amerykańskiej do podejmowania się jakichkolwiek konkretnych postanowień. Jest w niej jednak zastrzeżenie w stosunku do przestrzegania zasad suwerenności i bezpieczeństwa partnerów. Otóż telewizja TVN dała niejednokrotnie wyraz antypolskiego nastawienia i postawy godzącej w suwerenność Polski. Odpowiada to postanowieniom nieszczęsnej umowy i daje polskim władzom prawo do odpowiedniej reakcji.
Odrębną sprawą jest właściwe przygotowanie takiej reakcji, niekoniecznie w postaci ustawy (mamy chorobę, odziedziczoną po PRL, regulowania każdej najdrobniejszej sprawy za pomocą ustaw). Nie po raz pierwszy popełniana jest kompromitacja niezgodności postaw tej samej opcji, nawet więcej: w obecnej sytuacji – frontu walki.
W tym przypadku mamy do czynienia z przedziwną sytuacją obrony przez władze USA z panią ambasadorką na czele, telewizji wrogo usposobionej do ówczesnego prezydenta USA, którego przecież powinna była reprezentować, tym bardziej że została przez niego uhonorowana nie tyle za zasługi, ile możliwe, że za “usługi” z dawnych czasów, gdy była normalną kobietą, a nie sztucznym tworem.
Nota bene dla Polski ta nominacja była jawnym dowodem lekceważenia. I pomyśleć, że przed wojną nawet sama propozycja takiej osoby na stanowisko ambasadora uznana byłaby jako coś niedopuszczalnego. Obecnie zaś wciska się nam na siłę polskiego obywatela z wyraźnymi zamiarami wtrącania się w polskie sprawy wewnętrzne i to z pozycji “polskiej” totalnej opozycji w stosunku do obecnych władz.
Ten obraz uzupełnia list podrzędnego urzędnika ambasady amerykańskiej, skierowany wprost do prezydenta, nawet bez należytej tytulatury z łaskawym uznaniem jego weta. Kiedyś pisałem, co należy zrobić z listem ówczesnej ambasadorki do “ministra” Morawieckiego, podobnie trzeba było by postąpić z obecnym, dla którego już wysokim szczeblem kontaktu byłby wiceminister spraw zagranicznych.
Panowie!
Wierzcie mi, próby przymilania się takim “sojusznikom” niczego dobrego nie dadzą. Jedynie walnięcie pięścią w stół i zagrożenie wyjściem z całego tego tchórzliwego i odstręczającego towarzystwa, może przynieść pozytywne rezultaty.
Nie z tytułu uznania naszych racji, ale ze zwykłego, śmierdzącego strachu.
Inne tematy w dziale Polityka