Andrzej Owsiński
Szanse na uratowanie się
Morowa zaraza, jaką przeżywamy, jest szczególnie podstępna, ledwie zaczęło się zwalczać jedną mutację już zjawia się następna, a potem jeszcze jedna. Wirus, który nawet nie jest uważany za żywe stworzenie, jest znacznie sprytniejszy od człowieka, okazało się, że nasza wiedza, a nade wszystko zdolność zwalczania tej plagi jest ubożuchna.
Nie jest zresztą wykluczone że obecny stan jej rozwoju jest rezultatem określonych działań ludzkich, przecież nie wyjaśnione jest nawet pochodzenie koronawirusa. Czy jest to produkt naturalny, powstały samoistnie w ściekach Wuhan, czy gdzie indziej, czy też wynik celowych zabiegów w twórczym przygotowaniu wojny biologicznej, lub chemicznej.
Skutki pandemii nie są aż tak straszne, jak średniowiecznych zaraz, ale tego jeszcze do końca nie wiemy, gdyż nie wiemy, ile czasu będzie jeszcze trwała i jakie formy przybierze. I to jest największa bezradność ludzkości.
Pamiętam z dzieciństwa epidemię czerwonki, na którą chorowały przede wszystkim dzieci. U nas na Wołyniu śmiertelność była przerażająca, w pamięci pozostał mi obraz pogrzebów dzieci, codziennie przynajmniej jeden.
Przyjechała jakaś ekipa medyczna, bodajże wojskowa, robili wszędzie dezynfekcję, ale czy coś realnie pomogli, to nie wiem. Wiem tylko tyle, że, podobnie jak nagle się zaczęła, tak i nagle się skończyła. Ile w tym było zasługi medycyny, a ile natury, tego też nie wiem. Pamiętam tylko, że do szkoły nie chodziliśmy przez prawie dwa miesiące, co i tak wydawało się bardzo długo
Obecna pandemia trwa już, przynajmniej w Polsce, przeszło rok, a nie tylko, że nie widać końca, to odwrotnie, wydaje się rozwijać i nie wiemy co to oznacza. Czy to jest jej szczyt, czy dopiero do niego zmierzamy, prognoz jest wiele i to bardzo różnych, można wybierać co komu lepiej odpowiada.
Niezależnie od tego co będzie się dalej działo to już dzisiaj możemy śmiało ocenić, że przemądrzałość ludzka dostała tęgi cios. Tylko co z tego mamy poza satysfakcją sceptyków.
Rzuca się w oczy nieprzystawalność środków walki z pandemią, z jej rozmiarami. Są wprawdzie starania o izolację faktycznych i potencjalnych ośrodków zakażenia, ale ze względu na ogólny sprzeciw są to rozwiązania połowiczne i nieskuteczne. Wydaje się, że najgorsze jest to, że zwalczanie pandemii odbywa się pod dyktandem polityków, którzy chcieliby, ale się boją.
Przypomina to wypowiedź francuskiego polityka w sprawie żądania przez Piłsudskiego wojny prewencyjnej z Niemcami, który miał rzekomo zacytować go, że „taki polityk który podejmie się tego we Francji ‘może iść kury szczać prowadzić’”, bo go elektorat zdyskwalifikuje.
Wyraźnie z tego wynika, że przewodnictwo w tej walce musi być oddane w inne ręce, jeżeli ma być skuteczne. Nie bez kozery wspomniałem o wojsku, które jak pamiętam, nie tylko do tego celu było przyzywane. Wojsko może wiele pomóc, a do tego odpowiednio zdyscyplinować społeczeństwo i urzędników. Musi tylko dokonać czegoś czego, przynajmniej w Polsce, na razie nie może: - powołać do czynnej służby wszystkich nadających się do służby sanitarno-porządkowej.
Kto powinien przejąć merytoryczne kierownictwo całej akcji? W tym przypadku mamy na szczęście ustalone zasady. Istnieje przecież instytucja nadzoru sanitarno-epidemiologicznego, której zarządzeniom wszyscy powinni się podporządkować z prezydentem i rządem na czele.
Sanepid nie musi ogłaszać żadnego wyjątkowego stanu, wystarczy jeżeli wyda przepisy ochronne, których naruszenie zagrożone jest odpowiednią karą. Najważniejsze, że wszyscy muszą się tym przepisom podporządkować z prezydentem i rządem na czele.
Dla polityków zresztą ustawa o inspekcji sanitarnej z 1985 roku jest darem niebios, chociaż została wydana przez komunę, nakazuje bowiem wprost inspektoratowi sanitarnemu opracowanie zasad zwalczania epidemii i polecenia służbom zdrowia ich wykonania.
Niestety, przekonanie polityków o własnej wszechwiedzy i odgrywanie roli zbawicieli świata nakazuje im przejęcie steru działań przeciw pandemii i zbierania laurów za sukcesy. Nie pomyśleli jednak o możliwości porażek, a nawet klęski, czego oczywiście „elektorat” nie wybaczy.
Niektórym jednak coś świta i wcale nie w trosce o dobro ludzi, ale o własny wizerunek, dokonują wielu ustępstw z uciążliwości, wynikających z walki z pandemią. Skutki nie dają na siebie czekać i dlatego trzeba polityków z tej walki wyłączyć, podobnie jak to powinno mieć miejsce w stosunku do innych przedsięwzięć z prokuratorsko śledczymi komisjami sejmowymi czy rządowymi na czele.
Nie muszę przytaczać faktów bo te są znane powszechnie od wielu lat. Chciałbym tylko zwrócić uwagę na mizerne rezultaty tego rodzaju przedsięwzięć, poza złowieniem kilku płotek, niewartych powoływania komisji na najwyższym szczeblu, nie ma żadnego poważniejszego sukcesu mimo wyraźnych wskazówek. A przecież te reprezentacyjne i kosztowne ciała są powoływane dla dopadnięcia najbardziej prominentnych figur, niedostępnych dla potocznego aparatu sprawiedliwości.
Problem leży w tym, że ludzie obdarzeni przez prawo, jakie jest każdy widzi, określonymi prerogatywami, boją się z nich korzystać, bowiem albo przeszli przez odpowiednią „szkołę życia” nakazującą stosować prawo wybiórczo, albo nie zdążyli jeszcze nabrać szacunku do władzy, którą im powierzono, nie mówiąc już o tych którzy są po prostu wynajęci.
Na ten stan rzeczy mam prosty dowód, a mianowicie – czy jest w Polsce prokurator, a nawet sędzia który zwrócił uwagę na decyzję, że lot do Smoleńska 10 kwietnia 2010 roku był lotem cywilnym, podlegającym międzynarodowym i polskim przepisom o komunikacji pasażerskiej? A zatem pytania kto ten lot organizował i czy miał do tego uprawnienia? Czy samolot który został użyty w tym locie miał ważny certyfikat cywilny uprawniający do przewożenia pasażerów? Czy piloci mieli stosowne uprawnienia cywilne do prowadzenia lotu pasażerskiego? Czy lotnisko, na którym miał samolot lądować posiadało odpowiednie kwalifikacje?
Tłumaczenia że wszystko odbyło się zgodnie z żądaniami prezydenta są niepoważne. Prezydent w tym przypadku jest tylko pasażerem i nie ma żadnych uprawnień do wydawania jakichkolwiek poleceń. Oczywiście, jak każdy pasażer może się domagać różnych rzeczy, ale zrealizowane może być tylko to na co zezwalają przepisy. Z pewnością ani prezydentowi, ani dowódcy pilota nie wolno w takim przypadku wydawać pilotowi jakichkolwiek poleceń.
Gdyby to był lot wojskowy, to wtedy obowiązuje regulamin wojskowy, ale wtedy nie może być pasażerów w zrozumieniu prawa cywilnego.
Zwracam na tę okoliczność uwagę ze względu na przekonanie ludzi posiadających władzę że im wszystko wolno.
Czy jest to spadek po dyktaturze typu bolszewickiego, z jaką mieliśmy do czynienia w PRL, czy też „osiągnięcie” „III RP” chyba nawet nie warto roztrząsać z uwagi na ciągłość tych ustrojów.
Najważniejsza decyzja o kwalifikacji lotu została podjęta przez osobę nieuprawnioną, czyli ówczesnego premiera. Jest to oczywiste naruszenie prawa i za to powinien ponieść odpowiedzialność karną. Ze sposobu organizacji lotu i zastosowanych środków wynika, że był to lot wojskowy, a ewentualne wątpliwości mógł rozstrzygnąć tylko organ sprawiedliwości. Nic takiego się nie stało, podobnie jak nieuprawnione sterowanie sprawami walki z pandemią przez polityków.
„Żeby udaremnić skutki należy wypić dużo wódki”, jak powiada poeta, a przynajmniej zastosować się do obowiązującego prawa i powierzyć sprawę fachowcom, a samemu pokornie poddać się ich poleceniom. Może to wreszcie doprowadzi do przezwyciężenia zarazy i to nie tylko wirusa, ale też i wiele innych plag.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo