Andrzej Owsiński
Wymieranie narodu
Cywilizacje kończą się nie na skutek wyczerpania potencjału intelektualnego i wpływu moralnego, ale w wyniku zmniejszenia siły biologicznej narodów które ją kultywują.
Rzym upadł dlatego, że nie stało prawdziwych Rzymian w milionowym mieście dla obrony przed niezbyt liczną armią Alaryka, usiłowano się wykupić, bo pieniędzy nie brakowało, ale to nie pomogło. Potrzeba było nie więcej niż 20 tys. ludzi zdolnych do obrony miasta, tak niewiele, ale i tego zabrakło.
Dzisiejsza sytuacja Europy jest podobna, nie ma komu bronić jej dorobku kulturowego, a nawet jej egzystencji narodowej. Najgorsze jest to że jest mordowana własnymi rękami, bowiem zarówno w UE jak i w większości krajów europejskich władzę sprawują albo rozmyślni „samobójcy”, albo posłuszni im wykonawcy.
W Europie brakuje już jak niegdyś w Rzymie, prawdziwych Europejczyków. Wprawdzie wbrew głoszonej opinii Europa „Nie wymiera”, wprost przeciwnie jej ludność zwiększyła się od stanu przedwojennego około 400 mln do obecnych ponad 700 mln, tylko że niemal cały ten przyrost zawdzięcza nie własnej rozrodczości, a imigracji. Nic zatem dziwnego, że w ciągu najbliższego półwiecza prawdziwi Europejczycy będą stanowić mniejszość w relacji do imigrantów pozaeuropejskich przynajmniej w trzech pokoleniach, a więc takich, którzy nie uważają kultury europejskiej za swoją.
Z przeszło 10 mln km2 powierzchni Europy do stałego zasiedlenia kwalifikuje się około 80 % co przy obecnym poziomie zaludnienia daje niecałe 100 osób na 1 km2. Niestety w Europie istnieje silna tendencja do tworzenia zbyt dużych skupisk ludności w przemysłowym centrum zachodnich Niemiec, Beneluxu, płn Francji i płd Anglii. Przed rozładowaniem tego nadmiernego zagęszczenia bronią się wymienione kraje wspierane przez administrację unijną. Ten stan przyciąga stałe fale imigrantów i powoduje wzrost nierównomierności dochodowych ludności europejskiej.
Znacznie gorszym skutkiem jest przyśpieszony ubytek rdzennej ludności europejskiej w krajach najbardziej rozwiniętych i najbogatszych. Zresztą ludność ta, pogrążona w sybarytyzmie, nie kwapi się do jakiejkolwiek aktywności obronnej nie tylko swojej kultury, ale nawet swojej egzystencji.
Jedyną szansą na przetrwanie jest przemieszczenie ośrodka rozwoju Europy do jej geograficznego centrum, a więc do obszaru Międzymorza.
Niestety ten obszar, jak dotąd, podlega wyludnieniu ze względu na emigrację zarobkową młodych, wykształconych i energicznych ludzi na rzecz wspomnianych centrów. Wtórnym skutkiem tego zjawiska jest dramatyczny spadek liczby urodzeń w krajach emigracyjnych. Polska jest tym dotknięta najsilniej ze względu na liczbę emigrantów sięgającą nawet trzech milionów.
Ten proces wyludniania środkowej Europy godzi nie tylko w interesy krajów emigranckich, ale też i całej Europy, a szczególnie UE, której władze działają w kierunku pogłębienia tej zapaści forsując Unię „dwóch prędkości”. Europa salonów i przedsionków rozpadnie się nieuchronnie, przy czym upadek „salonów” będzie szczególnie bolesny dla ludności tych krajów.
We własnym interesie bogaczy europejskich leży przyśpieszenie rozwoju wschodniej połaci UE i ulokowanie w niej przynajmniej 25% unijnego potencjału wytwórczego. Obecnie jest to poniżej 10 % (rok 2019 – UE 18,8 bln USD, 11 krajów przejętych przez UE po imperium sowieckim i byłej Jugosławii – 1,6 bln USD).
Aż dziw bierze jak to się stało, że przynajmniej zainteresowane kraje, jeżeli nie cała UE we własnym wspólnym interesie, nie opracowały dotychczas programu przyśpieszonego rozwoju tego regionu i deglomeracji gospodarki unijnej.
Realizacja takiego programu powinna przynieść normalizację stosunków gospodarczych, społecznych i politycznych w Europie, a szczególnie umożliwić powrót zarobkowych emigrantów do swoich krajów. Wówczas powinny powstać warunki dla normalnego przyrostu ludności w tych krajach.
Na tym tle należy podkreślić szczególną rolę Polski. Jesteśmy narodem, który przed wojną wykazywał się w Europie najwyższą liczbą urodzeń, do miliona roczne, a nawet po wojnie, w najcięższych czasach lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku mieliśmy około 800 tys. urodzeń rocznie, mimo że było nas niewiele ponad 25 mln. Dziś jest nas ponad 38 mln, a nie możemy osiągnąć nawet połowy tej liczby. Co się zatem stało?
Poza skutkami erozji światopoglądowej z ogłupiającą i chamską propagandą na czele mamy do czynienia z realnym ubytkiem młodych ludzi w Polsce. GUS, zajmujący się głównie odziedziczoną po PRL „wskaźnikową” statystyką i tak zresztą spóźnioną i nieaktualną, nie dokonał rzeczy najważniejszej: mianowicie możliwie jak najdokładniejszego obliczenia ilu Polaków, w jakim wieku, z jakim wykształceniem i na jaki czas znajduje się poza Polską.
Bowiem przedstawiana piramidka wiekowa, mocno podcięta u podstawy nie obrazuje rzeczywistego stanu. Ja sam mogę wymienić parę wsi, w których nie ma zupełnie młodych ludzi. Dawniej uciekali do miast, a teraz głównie za granicę, jeżeli z rodziną, to wolą tam mieć dzieci niż w Polsce, a jeżeli samotnie, to bardzo często ulegają demoralizacji, żyjąc w podłych komunach. Ponadto podejmują się byle jakich prac bez żadnych perspektyw rozwojowych.
Ten proces, świadomie wywołany przez rzeczywistych decydentów „transformacji” i wykonany przez polskich najmitów, częstokroć ogłaszanych jako wybitni twórcy „III RP” musi być powstrzymany z możliwością powrotu do kraju jak największej ilości emigrantów.
Dla osiągnięcia tego celu, powiązanego z ogólną koncepcją rozwojową upośledzonych państw nie wystarczy program odbudowy po pandemii, trzeba znacznie więcej, aniżeli odbudowa utraconego potencjału. Trzeba przede wszystkim stworzenia autonomicznego, własnego przemysłu, wyższego stopnia rozwoju rolnictwa i sprzężonego z nim przemysłu owocowo warzywnego, a także wszelkiego rodzaju komunikacji przez uaktywnienie różnorakich form współpracy międzynarodowej na obszarze centralnej i wschodniej Europy.
W ten sposób stworzy się realny grunt pod odzyskanie pozycji silnego społeczeństwa zdolnego do budowania własnej przyszłości.
Takie przedsięwzięcie wymaga jednak pewnego czasu, wcale nie tak długiego, do jakiego zmusza nas biurokracja unijna i w ślad za nią i polska. Niemniej trzeba równolegle pomyśleć o metodach umożliwiających jak najszybsze odbudowanie substancji narodu.
Dotacje w rodzaju 500 + nie tyle, że zawiodły, ale okazały się niewystarczające i po paru latach stosowania wymagają z pewnością znacznych zmian. Przede wszystkim musi być ograniczona liczba adresatów do rzeczywiście wymagających wsparcia. Ponadto należy skupić się na pomocy rodzinom z większą liczbą dzieci, począwszy przynajmniej od trójki.
Sam mam takich wnuków którzy mają już po trójce i orientuję się z jakimi trudnościami borykają się. Oczywiście jak się ma takie posadki jak asystentki pana prezesa NBP z pensyjkami po czterdzieści tysięcy to można sobie pozwolić nawet na kilka niań dla dzieci.
Tylko że w Polsce średnie płace dla wszystkich pracujących, a nie tylko GUSowskich pełnoetatowców, to nie pięć tysięcy, a raczej połowa tego. A nawet gdyby było to znacznie więcej, choćby zbliżonych do owych „pięciu tys.” to i tak na nianię nie wystarczy. Muszą więc mamy posiadające więcej dzieci z przymusu rezygnować z pracy, ostatecznie można czasem znaleźć pracę wykonywaną w domu w czasie gdy dzieci śpią. Przy mniejszej ilości dzieci czasami ratunkiem jest babcia, krzepka emerytka, ale o takie chętne coraz trudniej, tym bardziej, że nie często mieszka się w pobliżu.
Pewnym rozwiązaniem, znacznie pożyteczniejszym niż inne formy pomocy, byłoby zaoferowanie mamom licznego potomstwa etatu niani z ubezpieczeniem, a z całą pewnością zaoferowanie rodzinom kilkupokoleniowym odpowiedniego domu. Coś niecoś na ten temat mogłaby powiedzieć pani Dowbor od „nowego mieszkania”. W odróżnieniu od Polski w Stanach Zjednoczonych ludzie dobrze uposażeni mają znacznie częściej więcej dzieci. W Polsce odwrotnie, im wyższy standard życia, tym mniej dzieci, bo przecież trzeba używać życia, a dzieci przeszkadzają. Taka się wytworzyła moda, a nie ma wzorców, bo nie ma szanującej się klasy średniej.
W Polsce jak za PRL: masa proletariatu (niestety prawie bezdzietnego) i garść wybrańców postpeerelowskich o mentalności spod „Sowy”, a między nimi pustka i wzajemna pogarda. Jak w takich warunkach tworzyć naród, który pilnie domaga się odbudowy egzystencji fizycznej i duchowej?
Wydaje się że najlepszym rozwiązaniem jest wzmocnienie tej warstwy społecznej która „zarabia na siebie” i płaci większe podatki. Są to ludzie przedsiębiorczy, nie czekający na posady, lecz starający się samodzielnie stworzyć źródło dochodu dla siebie, a także i dla innych. Ci ludzie którzy obecnie natykają się głównie na utrudnienia biurokratyczne, powinni otrzymać wsparcie ze strony władz, a przynajmniej rezygnację z szykan.
Podstawowym warunkiem jest utworzenie silnej polskiej klasy średniej, posiadającej możliwości kultywowania polskiej świadomości narodowej w praktycznej formie, począwszy od warunków materialnych rozwoju licznej rodziny, aż do przestrzegania zasad polskich tradycji.
W ten sposób może stworzy się przodującą warstwę społeczną, bo w tej chwili w spadku po PRL jest nią rozdęta do karykaturalnych rozmiarów biurokracja. Po upadku Polski szlacheckiej, która w rzeczywistości w ostatnich latach istnienia była „magnacka”, nie zdołaliśmy wytworzyć silnej warstwy mieszczańskiej. Powstał natomiast dziwny twór społeczny – „inteligencja”, częściowo spadkobierca wyzbytej majątków warstwy szlacheckiej, a częściowo awansowanych warstw chłopskich, drobnomieszczańskich i robotniczych. Jej tworem były zarówno ruchy niepodległościowe, jak i ugrupowania polityczne tworzące zręby odrodzonego państwa polskiego.
W Polsce przedwojennej, w znakomitej większości nie mając własnych źródeł dochodów, była zmuszona do podjęcia najemnej pracy zarobkowej. Okazją była możliwość przejęcia po zaborcach funkcji administracyjnych, ale też, korzystając z wyższego wykształcenia, podejmowania różnych zawodów.
W czasie okupacji Polski zarówno Niemcy jak i Sowiety uznały tę warstwę za szczególnie niebezpieczną i poddały ją totalnej eksterminacji, do czasów PRL dotarły zaledwie jej szczątki.
Za PRL ten typ usytuowania społecznego został określony jako „inteligencja pracująca”, co nie było tak dobrze widziane, jak pochodzenie robotniczo chłopskie, ale przynajmniej nieco lepiej niż mieszczańskie czy „kułackie”. „III RP” przejęła z PRL uprzywilejowanie biurokracji szczególnie związanej z ochroną państwa, a raczej jego kierownictwa traktując pozostałe warstwy społeczne dość obojętnie.
W związku z tym Polska znalazła się w sytuacji, w której nie ma preferencji którejkolwiek z grup społecznych, które mogły by stanowić ośrodek określonej idei organizacji państwa.
Przedstawione wyżej uwagi dotyczą próby naprawiania czegoś nienaprawialnego czyli „III RP”. Jeżeli chce się rzeczywiście uchronić Polskę przed upadkiem to jedyną drogą jest obalenie spadku po PRL jakim jest obecna forma państwowości i przystąpienie do odbudowy niepodległego państwa polskiego będącego kontynuacją państwa odrodzonego w 1918 roku.
Oczywiście sam fakt powstania takiego państwa nie rozwiązuje wszystkich palących spraw z problemem dalszego istnienia i rozwoju narodu na czele, ale umożliwi stworzenie warunków dla ich rozwiązania. Jak na razie jesteśmy uwiązani dwoma aktami, które są klasycznym przykładem bezprawia, są nimi:
- stosowana obecnie w Polsce konstytucja, stanowiąca o ciągłości państwowej z PRL, tworem ponad wszelką wątpliwość bezprawnym,
- umowa lizbońska, określająca formę UE z nadaniem organom unijnym uprawnień pozbawiających suwerennych praw państwom członkowskim czyli stworzenia „państwa europejskiego”.
Jak dotychczas jedynie Niemcy na podstawie orzeczenia federacyjnego trybunału konstytucyjnego w Karlsruhe odmówiły bezpośredniego stosowania przepisów unijnych. Wymagane jest również ze strony polskiej unieważnienie aktu z 2 kwietnia 1997 roku i przyjmowania przepisów unijnych wyłącznie za pośrednictwem polskich organów ustawodawczych. Są to podstawowe warunki dla osiągnięcia suwerenności i pełnej możliwości działania dla dobra Polski z ratowaniem jej wręcz tragicznej sytuacji demograficznej włącznie.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo